„X-Men: Mordercza geneza” - recenzja
Dodane: 07-04-2017 18:35 ()
Tworzenie historii upamiętniającej wielkie wydarzenie, jakim niewątpliwie było pojawienie się drugiej generacji mutantów w słynnym Giant Size X-Men #1, a jednocześnie poważnie naruszającej znane status quo jest zadaniem ryzykownym i wymagającym precyzyjnego zaplanowania. Sam fakt wybrania do tej roli uznanego scenarzysty, czyli Eda Brubakera, należy odczytywać jako zamiar nawiązania do wspaniałej przeszłości, kiedy za sterami flagowego tytułu o mutantach stał Chris Claremont. Marvel potrzebował głośnego i uznanego nazwiska do stworzenia opowieści, która miała wstrząsnąć posadami świata mutantów. Po wydarzeniach rozegranych na kartach Rodu M ostała się jedynie garstka obdarzonych mocą osobników. Wydawało się, że twórca takich hitów jak Criminal czy Fatale powinien poradzić sobie z grupą najpopularniejszych mutantów Domu Pomysłów. Czy tak się rzeczywiście stało?
Jeszcze za czasów, kiedy za x-tytuły odpowiadali rysownicy pokroju Jima Lee, Andy’ego Kuberta czy scenarzyści w osobach Fabiana Niciezy i Scotta Lobdella, a w szeregach mutantów panoszył się śmiertelny wirus, widać było chęć namieszania w życiorysie dwóch urodzonych liderów, a mianowicie Scotta oraz Alexa Summersów. Pomysł ten musiał jednak swoje przeleżeć, a sięgnął po niego właśnie autor Velvet. Kolejnym ważnym, a zarazem negatywnym bohaterem Morderczej genezy uczynił profesora Xaviera, co wydawało się rzeczą naturalną, patrząc na podkopywany od lat autorytet założyciela X-Men, rysy pojawiające się na kryształowym charakterze niegdysiejszego mentora mutantów. Przez lata nieskazitelna opinia Charlesa była podawana w wątpliwość przez kolejnych twórców, ale to Brubakerowi przypadła w udziale historia, która raz na zawsze miała pokazać, że z marzenia najpotężniejszego telepaty na Ziemi niewiele zostało.
Tajemnice ukrywane przed wszystkimi oraz osobiste porażki Xaviera, wynikające z nie zawsze etycznych metod jego pracy, w końcu zebrały swoje żniwo. Oto po latach powrócił potężny mutant, który niegdyś jak wielu mu podobnych – zagubionych i odrzuconych przez otoczenie – odnalazł bezpieczny azyl za murami placówki prowadzonej przez Profesora X. Pech chciał, że on, a także trójka nowych rekrutów – Petra, Sway i Darwin – szybko zostali rzuceni na głębokie wody. Zbyt głębokie jak dla nieopierzonych żółtodziobów, dopiero rozpoczynających przygodę w instytucie. Mordercza geneza nawiązuje do jednej z ważniejszych misji w dziejach zespołu, kiedy to całkiem nowa drużyna X-Men - zbieranina dobrze znanych nam osobowości w postaci Wolverine’a, Storm, Nightcrawlera, Colossusa, Thunderbirda, Banshee i Sunfire’a - ruszyła na ratunek pierwszym wybrańcom Xaviera. Przeciwnikiem była Krakoa, wyspa żywiąca się energią życiową mutantów. Reperkusje tamtej historii spowodowały całkowicie przemeblowanie zespołu dowodzonego przez Cyclopsa. Jak się jednak okazało, zanim Charles Xavier wysłał do boju międzynarodowy zaciąg mutantów, wpierw skorzystał z trenujących pod okiem Moiry MacTaggert czwórki nowych adeptów, mimo że nie mieli oni zbyt wielkich szans na pokonanie tak potężnego przeciwnika.
Mordercza geneza to nostalgiczny powrót do okresu, który zapoczątkował złotą erę mutantów na ponad dwie kolejne dekady. Chciałoby się wierzyć, że w zamiarach Marvela było coś więcej niż tylko chęć zysku i hucznej celebracji trzydziestolecia powstania Giant Size X-Men #1. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że historia będąca swoistym retconem, przeplatana wspomnieniami i retrospekcjami nie ma zbyt wiele do zaoferowania, a dla młodszych czytelników, niemających rozeznania w historii sprzed ponad czterdziestu lat będzie po prostu niezrozumiała. Mutanci dotkliwie pobici po konfrontacji z Wandą Maximoff, stają przed następnym życiowym zakrętem. I nie jest nim pojawienie się groźnego mutanta, będącego jednym z koszmarów Charlesa Xaviera. Niejako to tylko kolejny, ale w tym przypadku przelewający czarę goryczy, impuls do rozliczenia lub rozgrzeszenia wszelkich ukrywanych przez lata i moralnie wątpliwych czynów mentora mutantów, który dla Scotta czy Alexa zawsze był niczym troskliwy ojciec. Tym razem jednak przekroczył granicę. Z pewnością stawianie Xaviera w jednej linii z jego dotychczasowymi przeciwnikami, a zwłaszcza Magnusem, to odważne i warte odnotowania posunięcie. Tym bardziej że wyidealizowana do granic możliwości ikona walki o współistnienie ludzi i homo superior, jak każdy popełnia błędy, podejmuje złe decyzje, ale też dzięki swoim ogromnym możliwościom zaciera ślady niemoralnych działań. Tak mocno nie było to do tej pory akcentowane. Szkoda tylko, że opowieść mająca odsłonić spowitą mrokami przeszłość, widocznie napiętnować Xaviera, a także cała finałowa rozgrywka zostały odarte z bagażu emocjonalnego, który w znacznie większym stopniu wstrząsnąłby starymi i nowymi mieszkańcami instytutu. Poza najbardziej pokrzywdzonymi Summersami pozostali uczniowie rysują się niczym statyści w podrzędnej produkcji. Brak pomysłu na wykorzystanie całej grupy kanonicznych i uznanych bohaterów to zdecydowane zmarnowanie potencjału tego tytułu.
Fabule Brubakera można również zarzucić zbyt duże wykorzystywanie reminiscencji, co w pewien sposób zaburzyło dynamikę opowieści. Nie da się, mając do dyspozycji całe grono potężnych bohaterów oprzeć ciężaru historii wyłącznie na dialogach, które w wielu przypadkach są powtarzanymi od lat frazesami, spod których nie mogą się uwolnić x-tytuły. Na tym polu Brubaker sobie nie poradził, a Mordercza geneza wygląda bardziej nie jako trzymający w napięciu sąd nad Xavierem, tylko preludium do space opery - Rise and Fall of the Shi’ar Empire. Wydaje się, że publikacja omawianego tytułu miała na celu przedstawienie Vulcana, nakreślenia jego porywczego charakteru, skrywanych głęboko pokładów agresji, których eksplozja została skierowana wprost w pobratymców, tylko po to, by stworzyć kolejną kosmiczną sagę. Bez wątpienia nadarza się sytuacja, aby dalsze losy tej potężnej (może nawet zbyt potężnej) postaci ukazały się na naszym rynku, co zapewne nie umknęło uwadze włodarzom wydawnictwa Egmont. Rewolucja dokonana przez Eda Brubakera jest odważną próbą zmącenia przeszłości zasłużonych członków X-Men, ale czy potrzebną? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Tytuł: „X-Men: Mordercza geneza”
- Scenariusz: Ed Brubaker
- Rysunki: Trevor Hairsine, Pete Woods
- Okładki: Marc Silvestri
- Wydawca: Egmont
- Data publikacji: 15.03.2017 r.
- Seria: Marvel Classic
- Przekład: Kamil Śmiałkowski
- Oprawa: twarda
- Objętość: 204 strony
- Format: 170x260
- Cena: 79,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus