"Ród M" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 18-08-2012 11:38 ()


Przebudzić się i ujrzeć świat takim jakim chciałoby się go ukształtować - o podobnym obrocie spraw śnił zapewne niejeden despota. Mimo że raczej trudno byłoby przypisywać podobne ciągoty Wandzie Maximoff (znanej w pewnych kręgach jako Scarlet Witch), to jednak właśnie jej dane było nadać rzeczywistości formę w myśl własnych upodobań. O przebiegu i reperkusjach tego wydarzenia traktuje świeżo opublikowany „Ród M”.

Najgorszy dzień w historii Avengers” – jak zwykły określać moment rozpadu tej formacji tabloidy pokroju „Daily Bugle” i „The Pulse” (o czym więcej na kartach „Avengers Disassebled”). Od brzemiennej w skutkach manifestacji mocy Scarlet Witch upłynęło już bez mała kilka miesięcy, a wskutek wyższej konieczności Steve Rogers zdołał na nowo sformować Mścicieli. Zaabsorbowani m.in. fenomenem osobnika imieniem Sentry (zob. „New Avengers: Sentry”) nie zapomnieli oni jednak o wciąż nie rozwiązanej kwestii córki Magneto. Pogrążająca się w szaleńczych fantasmagoriach Wanda Maximoff stopniowo traci kontakt z rzeczywistością. Sęk w tym, że wizje ukształtowane w podlegającym atrofii umyśle nieszczęsnej mutantki mogą mieć niebagatelny wpływ na rzeczywistość. Wspólnie z przedstawicielami X-Men (a przy okazji także Doktorem Strange, bezapelacyjne „niezbędnikiem” tego typu spotkań) Mściciele usiłują znaleźć optymalne rozwiązanie tej niewątpliwie trudnej sytuacji. Rzecz jasna wśród zebranych nie ma jednomyślności, choć zdaje się przeważać koncepcja „ostatecznego rozwiązania” forsowana przez Emmę Frost. Pietro „Quicksilver” Maximoff, bliźniaczy brat Wandy, ani myśli biernie wyczekiwać decyzji „kolegów po fachu” i tak prędko jak tylko potrafi (a jest w tym – kolokwialnie rzecz ujmując – całkiem wprawny) dociera do pogrążonej w zgliszczach Genoshy. Właśnie tam, w niegdysiejszym piekle na Ziemi zgotowanym mutantom przez rasistowski reżim, pod kuratelą Magneto przebywa Scarlet Witch. Pietro usiłuje wymusić na ojcu ratowanie Wandy – i to bez względu na cenę. W chwili, gdy Mściciele wraz z mutantami Xaviera docierają w jej pobliże, ruiny miasta spowija zagadkowa światłość…

W tym właśnie momencie rozpoczyna się właściwy tok opowieści, która za sprawą niepospolitych talentów pisarskich Briana Michaela Bendisa stała się w pełni zasłużonym hitem Marvela A.D. 2005 r., a jej reperkusje odczuwalne są także obecnie. Bowiem wspomniany autor, korzystając z obdarowania go niemal pełnią twórczej wolności, faktycznie przekonstruował uniwersum mutantów na skale dotąd niespotykaną. Zgryźliwie usposobiona część komiksowej braci stwierdzi zapewne, że podobnych rewolucji było już mnóstwo (zwłaszcza w trakcie szczególnie burzliwych lat dziewięćdziesiątych), a ich szumne zapowiedzi z reguły finalizowała kolejna blaga i rozczarowanie. W tym jednak przypadku o niczym takim nie może być mowy. Nie tylko dlatego, że twórca „Tajnej Wojny” niczym współczesny odpowiednik Williama Ockhama jednym „cięciem” uporządkował aż nazbyt zatłoczoną „scenę” pod-uniwersum mutantów, ale też ze względu na wygenerowanie  unikalnej atmosfery porównywalnej z powieściami tego sortu co „Oko na niebie” Philipa K. Dicka czy „Kalif Bocian” Mihàly Babitsa. Oczywiście wszystko w granicach superbohaterskiej konwencji z przypisanymi jej „fajerwerkami”, sekwencjami konfrontacyjnymi i całą gamą prężących biusty/muskuły osobowości. Wyszło to o niebo lepiej (czy może właściwiej: dojrzalej) niż przy okazji „Age of Apocalypse”, nie najgorszej przecież sagi skonstruowanej według niemal identycznego schematu (alternatywna rzeczywistość powstała w efekcie machinacji obłąkanego mutanta, kluczowa rola Xaviera, świadomość nierealności otoczenia zachowana we wspomnieniach jednej tylko postaci). 

Mimo że zaprezentowana w niniejszym tomie mini-seria stanowi zaledwie trzon dla licznych fabuł pobocznych, to jednak jej treść jest na tyle spójna, że nie wywołuje w ewentualnym czytelniku poczucia zagubienia w mnogości niezrozumiałych wątków. Jak widać nauka wyniesiona wskutek bankructwa Marvela u schyłku lat dziewięćdziesiątych przynajmniej w wykonaniu Bendisa nie poszła na marne. Martin Goodman, wieloletni szef tego wydawnictwa (ponoć miał on w zwyczaju całymi godzinami wpatrywać się w zestawienia sprzedaży oferty swej firmy), raczej nie miałby powodów do narzekań, bo mimo nieporównywalnej różnicy nakładów z czasów jego aktywności i współczesnych, pomysłodawca „Rodu M” wciąż zarabia dla amerykańskiego potentata krocie „zielonych”.

Jak każda pozornie spełniona utopia także i w tym przypadku nie zabrakło „elementu krytycznego”, za sprawą którego misterna układanka ukształtowana w umyśle Scarlet Witch została poddana bolesnej próbie. Rola ta przypadała Loganowi, który jako jedyny pamięta właściwą wersję rzeczywistości. Wolverine nie zajmuje jednak całości „czasu antenowego” dla siebie, zwłaszcza że scenarzysta tej opowieści wyjątkowo udanie radzi sobie z tworzeniem tytułów grupowych. Stąd pomimo natłoku postaci udanych kwestii doczekała się m.in. Emma Frost, Doktor Strange, a także wyraźnie faworyzowany przez Bendisa Luke Cage. O dziwo nieco w cieniu pozostaje jego ulubienica, Jessica Drew alias Spider-Woman oraz wciąż milczący Sentry. Za to znakomicie wypada Magnus rozdarty pomiędzy miłością do córki, a poczuciem odpowiedzialności. W tym kontekście nie mniej udanie jawi się kreacja Pietro Maximoffa, stosownie nasycona dramatyzmem i rozpaczą. Bo „Ród M” to przede wszystkim (obok rzecz jasna stosownych dla superbohaterskiej konwencji zagrywek) opowieść o tragedii bliskich Magnusa, który pomimo ogromu wrodzonej potęgi nie jest w stanie pomóc własnemu dziecku.

Zaproponowana przez Oliviera Coipela („Thor”, „Legionnaires”) wizja artystyczna tej opowieści ogół czytelników zaakceptował nie bez znamion entuzjazmu. Zapewne nieprzypadkowo, bo w pracach tegoż grafika znać trafne wyczucie dynamizmu, swobodę w nakreślaniu gestów portretowanych przezeń postaci oraz komponowaniu układu plansz. Przy czym jego pozornie młodzieżowa stylistyka nie wolna jest od przekonująco oddanego patosu (znakomita sekwencja ataku Sentineli). Ponadto przekonujące prezentuje się zarówno scenografia tej opowieści jak i projekty kostiumów obecnych tu postaci (zwłaszcza te z motywami etnicznymi). Niezmiennie udanie wypada również kolorystyka opracowana przez niezastąpionego Franka D’Armate, umiejętnie lawirującego pomiędzy mroczną atmosferą scen rozgrywających się pośród ruin Genoshy, a przesyconymi ciepłymi barwami sekwencjami z odmienionego ingerencją Scarlet Witch odpowiednika tej wyspy.

Ze względu na wagę zmian zaistniałych na kartach „Rodu M” niniejsza mini-seria okazała się przyczynkiem do zaistnienia kolejnych – m.in. wysoko ocenianej (i to zarówno przez czytelników jak i krytykę) „Wolverine: Origins” oraz „X-Men: Deadly Genesis”. Solowej opowieści doczekał się nawet Quicksilver („Son of M”), a m.in. Blob i Jubilee dali o sobie znać na kartach „Generation M”. Więcej szczegółów w tym kontekście zawarto w posłowiu polskiego wydania tegoż komiksu. Trochę żal, że zapewne nie doczekamy się spolszczenia większości z przywołanych w tym tekście tytułów (poza już zapowiedzianą kontynuacją „New Avengers”). Miło jednak wniknąć chociaż fragmentarycznie w bieg wypadków wywołanych umysłowymi anomaliami Wandy Maximoff.

W kontekście tłumaczenia tej opowieści szczególnie cieszy spolszczenie jej tytułu. Zwłaszcza, że w obliczu wszędobylskiej i niekiedy męczącej ekspansji mowy Anglosasów (do tego stopnia, że chwilami można się poczuć jak w okupowanym kraju) polskojęzyczne tytuły komiksowych przedruków to raczej rzadkość. Brawa za wybór sformułowania, które idealnie wręcz oddaje sens oryginalnego tytułu. Jakość poligraficzna standardowo bardzo wysoka. Biorąc pod uwagę zapowiedzi wydawnicze Muchy wygląda na to, że jeszcze w tym roku czeka nas kolejny znakomity crossover Marvela. „Civil War” – bo o nim właśnie mowa – rozpocznie się prawdopodobnie już w grudniu!

 

Tytuł: „Ród M”

  • Scenariusz: Brian Michael Bendis
  • Szkic: Olivier Coipel
  • Tusz: Tim Townsend z Rickiem Magyarem, Scott Hanna oraz John Dell
  • Kolor: Frank D’Armata  
  • Ilustracja na okładce: Esad Ribic
  • Przekład: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Mucha Comics
  • Data publikacji: sierpień 2012 r.
  • Okładka: twarda
  • Format: 17 x 26
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 208
  • Cena: 99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w formie mini-serii „House of M” nr 1-8 (czerwiec-listopad 2005 r.). Komiks zawiera ponadto reprodukcje wariantów okładek wydań zeszytowych.

 

 Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

 


comments powered by Disqus