„Hawkeye" tom 1: „Moje życie to walka” - recenzja
Dodane: 02-04-2017 18:00 ()
Powiedzmy to wprost: najwyższe miejsce na podium dla najlepszego i najpopularniejszego łucznika w komiksowych światach superbohaterskich jest i zawsze będzie zarezerwowane dla Olivera „Green Arrow” Queena. Cała reszta trykociarzy usiłujących odnaleźć się w roli mistrzów tej broni – w tym m.in. Shaft z oddziału Youngblood – może co najwyżej chylić czoła przed jego stylem i kunsztem. Nie inaczej sprawy się mają w kontekście Clinta Bartona skrywającego się pod pseudonimem Hawkeye’a. Nawet pomimo jego szczególnego statusu jako wieloletniego członka Avengers.
Co prawda włodarze Marvela okresowo usiłowali podsycać zainteresowanie tą osobowością, oferując odbiorcom swoich produktów miniserie takie jak powstała za sprawą Marka E. Gruenwalda z 1983 r. (notabene zaprezentowana w marcu 2017 r. polskim czytelnikom w ramach kolekcji „Superbohaterowie Marvela”). Uczciwie trzeba jednak przyznać, że dopiero włączenie Hawkeye’a w skład filmowych Mścicieli okazało się dlań początkiem czasu prosperity (nawet pomimo dyskusyjnego wyboru odtwórcy tej roli). Współczesna tzw. „góra” Domu Pomysłów nie mogła rzecz jasna przegapić takiej okazji i „zielone światło” dla pełnowymiarowej serii z udziałem niegdysiejszego stażysty Jacquesa „Swordsmana” Duquesne’a było już tylko zwykłą formalnością. Po niemal pięciu latach od debiutu tego tytułu o jego jakości mogą przekonać się również polscy czytelnicy.
Nie da się ukryć, że oczekiwania były duże. Wszak podobnie jak „Saga”, również „Hawkeye vol.4” został doceniony przez kapituły branżowych nagród, a większość recenzentów wprost nie mogła się nachwalić pochodnej twórczych wysiłków Matta Fritchmana (bardziej znanego pod pseudonimem „Fraction”) i wspomagających go plastyków. Ta okoliczność o tyle nie zaskakuje, że zespół odpowiedzialny za realizację tej serii skwapliwie wpisał się w trendy plastyczne i narracyjne, które naonczas (tj. w roku 2012) zdobywały sobie coraz liczniejsze grono entuzjastów. Estetyka wzorowana na tzw. komiksach niezależnych w ówczesnym Marvelu była zjawiskiem względnie nowym, a sprowadzenie bądź co bądź przedstawiciela najpotężniejszej formacji superbohaterskiej Ziemi-616 do roli ulicznego herosa można śmiało uznać za gest wobec czytelników, którzy w skrytości ducha tego typu produkcje lubią, ale z różnych względów obawiają się do tego przyznać. Stąd większość zawartości niniejszego tomu tylko umownie przynależy do uniwersum Marvela, mimo że Fraction nie odciął się od jego realiów, tak jak swego czasu uczynił to kierujący miesięcznikiem „Green Arrow vol.2” Mike Grell (rzecz jasna w kontekście uniwersum DC). Na kartach tego tytułu nie uświadczymy zatem ociekających patosem scen zmagań z Ultronem, Mistrzami Zła czy podmorskimi legionami Attumy. Miast tego Clint Burton zmuszony jest radzić sobie ze znacznie bardziej przyziemnymi, choć wcale nie mniej problematycznymi (oczywiście z jego perspektywy) problemami. Związany z rosyjskim podziemiem przestępczym kamienicznik, trupa niegdysiejszych wychowanków wzmiankowanego Swordsmana oraz nagranie ze sceną, w której Hawkeye dokonuje tzw. mokrej roboty na zlecenie rodzimej bezpieki, zapewniają mu szereg okazji do wykazania się zaradnością bez wsparcia ze strony kolegów ze wspomnianej drużyny. Może on natomiast liczyć na Kate Bishop, jego następczynie w roli Hawkeye’a po nagłym zgonie naszego bohatera (zob. „Avengers: Disassembled”) oraz w czasie, gdy pozostawał on aktywny jako Ronin. To właśnie ów nieformalny duet bryluje na kartach tej opowieści uzupełnionej o ich pierwsze spotkanie w szóstym epizodzie „Young Avengers Presents”.
Uczciwie trzeba przyznać, że szczodrze formułowane pod adresem tej serii pochwały - przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa – są zdecydowanie na wyrost. Owszem, mamy do czynienia z solidnie zrealizowanym utworem, ale trudno doszukiwać się czegoś więcej niż tylko powielania dobrze znanych schematów fabularnych. Całość cierpi na deficyt zarówno nietypowych zwrotów akcji, jak i soczystych dialogów w stylu wczesnego, jeszcze niewyeksploatowanego do granic przyzwoitości Briana Michaela Bendisa. Tymczasem w zestawieniu z jakością zaproponowaną przez Jeffa Lemire’a w trakcie jego pracy nad miesięcznikiem „Green Arrow vol.5” pierwszy tom solowych przygód Hawkeye’a wypada prawie równio blado jak tło kompozycji zdobiącej okładkę niniejszego wydania zbiorczego. Być może problem tkwi w jej głównym protagoniście, który pomimo usilnych prób uczynienia zeń m.in. przez Roya Thomasa, wspominanego Marka E. Gruenwalda i Marka Millara tzw. swojego chłopa nadrabiającego interesująco sprofilowaną osobowością, nadal pozostaje bohaterem nie w pełni dopracowanym. Tymczasem przynajmniej na etapie tego komiksu trudno dopatrzyć się w jego tytułowej postaci więcej niż tylko zbioru ogólników doprawionych niezbyt lotnym humorem. Widać zatem Hawkeye wciąż czeka na odpowiedników Boba Haneya i Denny’ego O’Neila (przypomnijmy, że to właśnie owi twórcy gruntownie i z sukcesem zmodernizowali postać Szmaragdowego Łucznika), którzy zdołają wykrzesać z jego osobowości więcej niż tylko imitacje herosa łaskawie akceptowalną przez kontestatorów superbohaterskiej konwencji.
W tym zresztą prawdopodobnie tkwi jedna z zasadniczych przyczyn przychylnej recepcji tej serii. Druga, nie mniej ważna, to ogólna miałkość linii Marvel Now!, która w ogólnym rozrachunku okazała się jednym wielkim nieporozumieniem. Trudno bowiem nie błyszczeć na tle nieudanych przedsięwzięć tego sortu co „Thunderbolts vol.2” czy „Wolverine i X-Men”. Swoje odegrały również drobne (i na szczęście nie tak nachalnie forsowane, jak w „Ms. Marvel”) akcenty wpisujące się w ideologię tzw. poprawności politycznej, zawsze mile widziane przez część czytelników gustujących w tzw. produkcjach niezależnych. Estetyka trzech pierwszych z zebranych tu epizodów nie pozostawia zresztą wątpliwości co do źródeł inspiracji Davida Aja („The Immortal Iron Fist”, „Wolverine: Debt of Death”), głównego rysownika tej serii. Wyrazisty kontur, minimalizm w zakresie użycia światłocienia, płasko nakładane barwy, umowność rysów twarzy – te oraz inne elementy stylu niezależnego zdają się pasować do założeń silącej się na realizm opowieści osadzonej w przysłowiowej asfaltowej dżungli. Skrajnie odmiennie prezentuje się natomiast stylistyka zaproponowana przez Alana Davisa, weterana anglosaskiego komiksu („Miracleman”, „Fantastyczna Czwórka: Koniec”), która dla wzmiankowanych wielbicieli serii typu „Saga” czy „Paper Girls” okazać się może zbyt klasyczna i tym samym przyswajalna w niemałych bólach. Trudno jednak nie docenić jego kunsztu, giętkości kreski i sugestywnego ujmowania emocji u portretowanych postaci. Z kolei prace Javiera Pulido („The Shade vol.2”, „Robin: Year One”) wzbudzać mogą skojarzenia z publikowaną w ramach linii DC Deluxe serią „Catwoman vol.3” ze względu na ich animacyjną umowność, pokrewną temu, z czym mamy do czynienia we wspomnianym cyklu. Stąd niniejszy tom charakteryzuje dość znaczna rozpiętość stylistyczna, zrealizowana bez znamion fuszerki.
„Moje życie to walka” nie zachwyca tak bardzo, jak mogłoby to wynikać z szumnych opinii anglojęzycznych recenzentów oraz deszczu nagród i nominacji, które spłynęły na twórców tego tytułu. To raczej kolejny dowód na odrealnienie dysponentów branżowych wyróżnień, którzy zdają się je przyznawać według niezrozumiałych kryteriów tudzież w ramach tzw. punktów za pochodzenie. „Hawkeye” nie wyrasta bowiem ponad standard solidnego produkcyjniaka, godny uwagi, ale w żadnym wypadku nieurastający do rangi rynkowego wydarzenia, na które zwykła ta seria być kreowana.
Tytuł: „Hawkeye" tom 1: „Moje życie to walka”
- Tytuł oryginału: „Hawkeye: My Life As a Weapon”
- Scenariusz: Matt “Fraction” Fritchman
- Szkic: David Aja, Javier Pulido, Alan Davis
- Tusz: David Aja, Javier Pulido, Mark Farmer
- Kolory: Matt Hollingworth, Paul Mounts
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Marceli Szpak
- Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
- Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
- Data premiery wersji oryginalnej: 19 marca 2013 r.
- Data premiery wersji polskiej: 11 marca 2017 r.
- Oprawa: miękka „ze skrzydełkami”
- Format: 16,5 x 25,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 132
- Cena: 39,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Hawkeye vol. 4” nr 1-5 (październik 2012-luty 2013) oraz „Young Avengers Presents” nr 6 (sierpień 2008).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus