„Thunderbolts" tom 1: „Bez pardonu" - recenzja
Dodane: 01-05-2016 18:03 ()
Powołana do życia w 1997 r. przez Kurta Busieka i Marka Bagleya grupa superbohaterów miała ożywić skostniałe uniwersum Marvela, zastąpić dotychczasowych obrońców amerykańskich wartości, a nadto dostarczyć nieco dolarów bankrutującemu potentatowi. Pomysł w swej prostocie okazał się na tyle atrakcyjny i chwytliwy, że Thunderbolts nie zatonęli, nie stali się też jednosezonową rozrywką, jak wiele tytułów wypuszczanych przez Dom Pomysłów, a na lata zagrzali miejsca obok takich potęg jak Avengers czy X-Men.
A pomysł był zgoła, z rodzaju tych ryzykownych i nieprzewidywalnych. Ubrać w trykoty grupę superłotrów i nakazać im ratować świat. Dzieło wariata? Nic z tych rzeczy. W zalewie poprawnych politycznie grup herosów Boltsi byli niczym otrzeźwiająca bryza, novum, które było potrzebne upadającemu gigantowi. Busiek udowodnił, że świat herosów jest na tyle pojemny i chłonny, że znajdzie się w nim miejsce dla debiutantów, których metody nie zawsze idą w parze z ideą nieskazitelnego bohaterstwa.
Grupa ewoluowała, zmieniali się członkowie, a nadzór nad nimi sprawował również najgroźniejszy przeciwnik Petera Parkera, Norman Osborn. Wraz ze startem Marvel Now w ofercie komiksowego giganta nie mogło zabraknąć oczywiście Thunderboltsów. Za kolejną inkarnację grupy odpowiada generał Thaddeus Ross (nomen omen posługujący się pseudonimem „Thunderbolt”), zagorzały przeciwnik Hulka, radykał, a nadto człowiek hołdujący zasadzie po trupach do celu. Jego podopieczni to zgraja niezwykle barwnych charakterów, którzy całkiem nieźle poczynają sobie w solowych seriach. Wyjęty spod prawa Frank „Armata” Castle, chłodna zabójczyni Elektra Natchios, nieśmiertelny żartowniś Wade Wilson, odwieczny wojak i wierny fan Spider-Mana – Flash „Venom” Thompson. Dorzucając do tego alter ego Rossa, czyli Czerwonego Hulka, a także jeden z najbardziej przebiegłych przestępczych umysłów w osobie Samuela Sterna, otrzymujemy interesującą zbieraninę postaci, między którymi powinno aż skrzyć od nadmiaru testosteronu i widocznych różnic w metodach ich działania.
Niestety na papierze poszczególni członkowie ekipy Rossa prezentują się wyśmienicie, jednak we wspólnej historii zawodzi niemalże wszystko. Począwszy od zajmującej opowieści, która w tym przypadku jest jedynie słabo sporządzonym pretekstem do skrzyknięcia tej grupy indywiduów, skończywszy na braku błyskotliwych dialogów czy w końcu fajnej i bezpretensjonalnej rozwałki. Wszystko jest toporne, przewidywalne, wtórne. Dawne grzechy Ameryki, poczynione poprzez niewłaściwy dobór sojuszników, mają zostać naprawione przy użyciu brutalnej i bezpardonowej siły przez skład antybohaterów. Nie ma w tym grama oryginalności ani polotu, a interakcje między poszczególnymi postaciami albo są nietrafione, albo wypadają niezmiernie słabo. Trudno mówić też o przyszłym potencjale, skoro główna intryga opiera się na tajemnicach znanych jedynie Rossowi, a reszta jego marionetek tańczy na oślep, w takt rozkazów swego lidera. Taka Parszywa Dwunastka, gdzie brak haków na „ochotników”. Udział w misji dla samego poczucia dreszczu emocji, adrenaliny i odstrzelenia kilku bad guy’ów jest mocno rozczarowujący.
Za kiepskim scenariuszem Daniela Waya, którego mogliśmy poznać od równie złej strony śledząc przypadki „Venoma”, publikowane niegdyś przez Mandragorę, idą niestety rysunki Steve’a Dillona. Słynący z charakterystycznej i rozpoznawalnej kreski w tym przypadku marnuje swoje umiejętności. Do Punishera w jego wykonaniu zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale nie tylko Frank jest bohaterem tej opowieści. Do pozostałych styl rysunków brytyjskiego autora nie pasuje. Ponadto kadry, w których znajdują się postaci o czerwonej karnacji na czerwonym tle wyglądają wręcz paskudnie.
Trudno mieć nadzieję, że w kolejnych tomach będzie lepiej, ale zakładając, że gorzej być nie może, z ostatecznym osądem warto poczekać do kontynuacji. Jedynym intrygującym elementem wydaje się brat Sterna i zapoczątkowane przez niego machinacje. Może okażą się one ratunkiem dla niegdyś udanej i wizjonerskiej serii.
Tytuł: „Thunderbolts" tom 1: „Bez pardonu"
- Scenariusz: Daniel Way
- Rysunek: Steve Dillon
- Wydawnictwo: Egmont
- Data publikacji: 13.04.2016 r.
- Tłumaczenie: Paulina Braiter
- Liczba stron: 132
- Format: 165x255 mm
- Oprawa: miękka ze skrzydełkami
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Wydanie: I
- Cena: 39,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus