„Valerian – wydanie zbiorcze” tom 5 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 11-08-2016 20:05 ()


Ponoć klasyka ma to do siebie, że nawet jeśli częściowo traci na swojej pierwotnej sile artystycznego rażenia, to równocześnie zyskuje na ogólnym uroku. Tak się właśnie sprawy mają w przypadku wielbionej przez wielu serii o przygodach Valeriana i Laureliny, pary niezawodnych agentów futurystycznego imperium Galaxity. Pomimo upływu kilkudziesięciu lat od jego zaistnienia, ów cykl nadal jest doceniany i równie chętnie czytywany co w czasach pierwodruku w legendarnym magazynie „Pilote”.

Wygląda na to, że również na naszym gruncie wspomniani zdołali zaskarbić sobie wierne grono fanów i tym samym ich przypadki doczekały się piątego już wydania zbiorczego. Nie dość na tym, nakłady większości wcześniejszych albumów względnie prędko uległy wyczerpaniu, przez co zaistniała konieczność ich dodruku. Zainteresowanie tym tytułem okazało się na tyle duże, że wydawca polskiej edycji zdecydował się zarówno na zwiększenie częstotliwości publikacji, jak i nakładu najnowszego tomu. Dodajmy do tego nie tak znowuż odległą perspektywę ekranizacji „Cesarstwa Tysiąca Planet” (zob. „Valerian – wydanie zbiorcze” t. 1”) w wykonaniu Luca Bessona, a otrzymamy szansę na dalsze wzmożenie zainteresowania tą ponadczasową (dosłownie i w przenośni!) serią. Uczciwie trzeba przyznać, że jest czym, bo kolejne jej epizody zdają się zachowywać większość rozmachu jak i ogólnie wysoką jakość fabularną i plastyczną wcześniejszych odsłon tej serii.

Nie inaczej jest w przypadku niniejszego, piątego tomu „Valeriana”. W pierwszej z zawartych tu opowieści („Na granicach”) „osierocony” tandem agentów czasoprzestrzennych (a także rezydujący w XX w. agent „stacjonarny” Albert) usiłuje odnaleźć się w realiach bez Galaxity. Bowiem jak zapewne pamiętają czytelnicy poprzedniego wydania zbiorczego, globalny kataklizm, w efekcie którego kilkaset lat później zaistniała wspomniana struktura polityczna, został powstrzymany. Tym samym ludzkość przetrwała feralny rok 1986 (to właśnie wówczas miało dojść do eksplozji ziemskich zasobów broni nuklearnej zmagazynowanych na Biegunie Północnym) i prosperuje na dobre. Siłą rzeczy łączność z Galaxity została zerwana. Mimo to zagrożenia na skalę ogólnoświatową nie ustały, jako że ktoś wyraźnie usiłuje doprowadzić do wykorzystania broni nuklearnej w analogicznym celu jak miało to miejsce w macierzystej wersji historii Valeriana i Laureliny. Pomimo tęsknoty za utraconą ojczyzną wspominana para nie zamierza pozostawać bezczynna w obliczu tych machinacji. Tym bardziej, że koszt odrodzenia Galaxity wydaje się zbyt znaczny.

W „Żywej broni” Valerian zdaje się zmagać z dylematem wynikłym z trudami codzienności charakterystycznymi dla tzw. uśpionych agentów. Materialne zaplecze zapewniane ze strony Galaxity skończyło się wraz z wymazaniem owej spełnionej utopii z kart historii. Tymczasem, jak swego czasu miał stwierdzić pewien operatywny funkcjonariusz lokalnej drogówki „(…) życie drogie, a pić się chce”. Tytułowemu bohaterowi nie pozostaje zatem nic innego jak podjąć działalność komercyjną w zamiarze zarobienia na przysłowiowy kieliszek chleba. Szkopuł w tym, że jego wybór pada na branże zbrojeniową. Jest to tym bardziej zaskakujące, że Valerian, jako osobnik wykazujący charakterologiczne podobieństwo wobec typowych, tzw. postępowych Europejczyków przesyconych duchem bliżej nie sprecyzowanego (choć obowiązkowo świeckiego) humanizmu, zdecydowanie odżegnywał się od podobnych przedsięwzięć. Stąd pokątny handelek bronią zdaje się kolidować z jego wcześniejszą postawą.

W trzeciej opowieści („Krąg władzy”) dają o sobie znać finansowe niedobory ex-agentów czasoprzestrzennych oraz szczególnie problematyczne zużycie sprzętu. Trudno się dziwić, wszak w tej rzeczywistości warsztaty naprawcze gwiezdnej floty Galaxity najzwyczajniej nigdy nie powstały! Operatywny duet podejmuje się jednak zlecenia, za sprawą którego być może uda im się opłacić koszt kompleksowych napraw. W podłapaniu owej chałtury istotny udział mają skądinąd dobrze znani Valerianowi i Laurelinie Shinguzowie i już tylko ta okoliczność może wskazywać na wiążące się z całą operacją zawiłości. I rzeczywiście, bo zleceniodawca w osobie zażywnego humanoida – pułkownika Tloka – życzy sobie ich udziału w nader ryzykownej misji dotarcia do dotąd niezinfiltrowanego obszaru na jego rodzinnej planecie, znanego jako Krąg Władzy. Zdawałoby się, że dla nich to nie pierwszyzna, jako że nie raz dane im było przenikać do z pozoru niedostępnych lokacji (by wspomnieć chociażby album „Kraina bez gwiazd” w trzecim wydaniu zbiorczym tej edycji). Rzecz jasna intratne wyzwanie okaże się czymś znacznie więcej niż tylko spokojnym spacerkiem po dogadane honorarium.

Różnorodność gatunkowa zawartych tu opowieści jest znaczna. Przewaga science fiction harmonijnie współgra z elementami zaczerpniętymi z konwencji szpiegowskiej i ogólnie sensacyjnej. Christin nie unika również sięgania do zasobu rozległego uniwersum tej serii. Stąd odniesienia np. do znanego z albumu „Ambasador cieni” Punktu Centralnego, brylującego w poprzednim wydaniu zbiorczym pana Alberta oraz cwanych i jak zawsze świetnie rozeznanych Shinguzów. Nie zabrakło jednak także zupełnie nowych wątków i osobowości. Z pewną ostrożnością można zaryzykować twierdzenie, że w drugim z zawartych tu albumów nie obyło się bez symbolicznego nawiązania do przygód publikowanej pod szyldem Marvel Comics Fantastycznej Czwórki. Jeśli rzeczywiście tak się sprawy mają, to tym samym byłoby to już co najmniej drugie (po prezentowanych w trzecim wydaniu zbiorczym „Bohaterach równonocy”), przysłowiowe mrugnięcie okiem w kierunku czytelników komiksu superbohaterskiego. Dodajmy do tego odrobinę charakterystycznej dla Frankofonów naiwnej rusofili (końcówka „Żywej broni”) oraz skłonność ku akcentowaniu motywów pacyfistycznych (wspomniany album) oraz deprecjonowania modelu społeczeństwa wolnorynkowego („Kręgi władzy”), a otrzymamy mozaikę tematyczną typową dla zapatrzonego w neomarksistowką dogmatykę Christina. Cieszy również trafnie uchwycony humor sytuacyjny i docinki czynione sobie wzajemnie (rzecz jasna bez znamion złośliwości) przez parę głównych bohaterów. I chociaż nie wszystkie rozwiązania fabularne sprawiają wrażenie uzasadnionych (np. finał albumu „Na granicach”), a całościowo piąte wydanie zbiorcze ustępuje nieco dwóm poprzednim, to jednak perypetie Valeriana i Laureliny można z pełnym przekonaniem uznać za brawurowo zrealizowaną rozrywkę, udatnie poszerzającą wszechświat przedstawiony cyklu.

Zapewne nie będzie zaskoczeniem, że wysokiej jakości pracy scenarzysty tradycyjnie dotrzymuje kroku zespół wizualizujących jego koncepty plastyków. Toteż w ilustracjach Jeana-Claude’a Mèzièresa (rysunki) jak i Évelyne Tranlê (kolor) próżno doszukiwać się znamion przysłowiowego zmęczenia materiału. Świeżość ich wizji, z charakterystyczną dla wcześniejszych odsłon cyklu wystawnością zostaje w pełni zachowana. Pierwszy z wspomnianych ewidentnie nie szczędzi swojej inwencji, co przejawia się wymyślnymi formami zarówno portretowanych tu pozaziemskich istot, futurystycznej architektury (i ogólnie zaawansowanej technologii), jak również zgrabnych ujęć bohaterów wplątywanych w coraz to nowe wyzwania. Dla Mèzièresa rozrysowanie dowolnej lokacji nie sprawia najmniejszego problemu. Stąd zgodnie z poetyką niniejszej serii, ulegają one częstym zmianom: od rozległych wnętrz międzygwiezdnych frachtowców, poprzez przestrzenie odległych światów aż po bądź co bądź bliższe nam plenery pogranicza Finlandii i Rosji. Nie da się ukryć, że szczególnie urokliwie prezentuje się (jak zresztą zwykle) Laurelina, typowa złodziejka scen obdarowana zarówno urodą, jak i rezolutnym charakterkiem oraz typowo niewieścim sprytem. Autor rysunków po raz kolejny (po m.in. „Krainie bez gwiazd”) zdecydował się na sięgniecie po z powodzeniem sprawdzony patent, dzięki czemu potencjalny czytelnik zyska okazję do podziwiania Laureliny w często zmieniających się kreacjach. Mèzières nie stroni również od dotąd nie użytkowanych rozwiązań formalnych co przejawiało się np. na planszy ukazującej nadprzestrzenny skok czasolotu. Kolorystyka w wykonaniu Évelyne Tranlê (swoją drogą rodzonej siostry rysownika tej serii) zdawać się mogą niekiedy zbyt przygaszone by nie rzec, że wręcz sterylne. Zdają się jednak adekwatne dla przynajmniej części scenerii, w których rozgrywają się zebrane w niniejszym tomie opowieści.

Także przy tej okazji nie mogło zabraknąć z lekkością rozpisanego wstępu w wykonaniu Stana Baretsa. Z tegoż tekstu dowiemy m.in. o inicjatywach autorskiej spółki „Valeriana”, powstających równolegle do tej serii, wpływu ich dokonań na twórczość Luca Bessona oraz zwięzłą próbę przybliżenia procesu charakterologicznej ewolucji pary głównych bohaterów. Całość okraszono m.in. szkicami koncepcyjnymi i reprodukcjami fotografii z udziałem Pierre’a Christina, Jeana-Claude’a Mèzièresa i Évelyne Tranlê.

Cykl o przygodach czasoprzestrzennych agentów zasadniczo nie wymaga rekomendacji. Nadal broni się sam, zachowując fabularną nośność większości z zastosowanych tu konceptów. Nie da się jednak ukryć, że po raz kolejny głównym walorem okazują się interakcje pomiędzy parą głównych bohaterów oraz ich trudny do przecenienia urok osobisty.

 

Tytuł: „Valerian – wydanie zbiorcze” tom 5

  • Tytuł oryginału: „Valerian – L’intégrale – volume 5”
  • Scenariusz: Pierre Christin
  • Rysunki: Jean-Claude Mèzières
  • Kolor: Évelyne Tranlê
  • Przedmowa: Stan Barets
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek 
  • Wydawca wersji oryginalnej: Dargaud
  • Wydawca wersji polskiej: Taurus Media 
  • Data premiery wersji oryginalnej: 21 stycznia 2011
  • Data premiery wersji polskiej: 8 sierpnia 2016
  • Oprawa: twarda
  • Format: 21,5 cm x 29 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 200
  • Cena: 105 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w albumach w latach 1988 („Na granicach”) 1990 („Żywa broń”) i 1994 („Kręgi władzy”).

 

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus