"Deadpool" tom 1: "Martwi prezydenci" - recenzja
Dodane: 21-03-2016 00:17 ()
Deadpool jest obecnie na fali – promocja przy okazji filmu zrobiła swoje i wywindowała znanego głównie komiksowej braci (anty)superbohatera na szczyt popularności. Egmont słusznie przewidział taki obrót spraw, dzięki czemu premierze filmowej towarzyszyło wydanie serii komiksowej. Nie jest to jednak część najnowsza, a wychodząca parę lat temu przy okazji małego restartu uniwersum „Marvel Now” (tylko proszę mnie nie pytać o szczegóły, bo ja już gubię się w tych Battleworldach, końcach Ultimates, dekonstrukcjach, rekonstrukcjach, zmianach płci, rasy i orientacji; na wszystkie ewentualne pytania odpowiem „Spider-Man”).
Recenzowany tom „Deadpoola”, w przeciwieństwie do X-Men czy Avengers, nie stara się niczego tłumaczyć czytelnikowi; od razu zostajemy rzuceni na głęboką wodę i musimy sobie z tym poradzić. Nie uważam tego za wadę, bo o ile w filmie wyjaśnienie natury i pochodzenia Deadpoola pożera większość czasu projekcji, tutaj zostajemy skonfrontowani wyłącznie z głównymi zasadami serii – nasz antybohater jest nieśmiertelny, zabójczy, brzydki i cały czas rzuca dowcipy. I to naprawdę wszystko, co nam trzeba, bo świat Deadpoola jest tak pokręcony i odbiegający od marvelowych standardów, że równie dobrze mógłby być traktowany jak osobna rzeczywistość.
Punkt wyjścia fabuły jest naprawdę interesujący – pewien nekromanta, były członek S.H.I.E.L.D., zatroskany kierunkiem w jaki zmierza jego kraj, postanawia ożywić Ojców Założycieli USA, żeby skierowali naród z powrotem na właściwe tory. Prezydenci-zombie dochodzą jednak do wniosku, że należy sięgnąć po bardziej radykalne środki i zrównać Amerykę z ziemią, a potem zbudować na nowo. W całą kabałę wplątuje się oczywiście Deadpool, który będzie raz za razem rozprawiał się z kolejnymi prezydentami przy małym udziale agentów S.H.I.E.L.D., Doctora Strange’a oraz ducha Benjamina Franklina.
Scenariusz pisały dwie osoby; jedna to zawodowy komiksiarz, a druga to zawodowy komik. Ta okoliczność, jak i efekt ich pracy, przypomina mi stary dowcip o milicjantach – „Dlaczego milicjanci chodzą zawsze parami? Bo jeden z nich potrafi pisać, a drugi czytać”. W tym przypadku jest bardzo podobnie. Jeden ze scenarzystów nakreślił dość schematyczną, wyjąwszy zaczątek opowieści, intrygę, a drugi okrasił ją równie sztampowymi dowcipasami. „Deadpool” to dość prosta naparzanka tocząca się na linii „żart-walka z prezytendem-żart-wygrana-żart”, ciągnięta aż do rozprawy z Waszyngtonem i ostatniego zwijaska fabularnego, który w kontekście całości był nawet trochę zaskakujący.
Na obronę scenarzystów wspomnę, że gdzieś w trzech czwartych fabuły poziom nieco zwyżkuje, opowieść zwalnia i dostosowuje się do potrzeb ludzi bez ADHD. Co więcej, właśnie od tego fragmentu jest nawet zabawniejsza! Przy żartach będąc, są one, delikatnie mówiąc, dość suche; moim zdaniem dobrze wyszło raptem kilka i dotyczyły parodystycznego ujęcia zmartwychwstałych prezydentów (szczególnie urzekł mnie gruby Garfield w latającej wannie) oraz plażowa fantazja Deadpoola. Kontrowersyjną kwestią jest spolszczanie niektórych dowcipów („Nie wstanę, tak będę leżał”); ostatecznie można to podciągać po intertekstualną zabawę z widzem, przełamywanie czwartej ściany i tak dalej, ale osobiście w ogólnie mnie to nie bawi.
Co zaś z rysunkami? Odpowiada za nie Tony Moore, znany głównie z niewydanego w naszym kraju „Battle Pope”. Zasadniczo jego praca jest absolutnie średnia i nieinteresująca, niemniej wyjątek stanowi kilka większych obrazków, gdzie Moore pokazuje, że ma pewne pokłady talentu, który jakoś nie chce się zamanifestować w innych częściach komiksu. Niestety, nawet wtedy nie dorównuje świetnej okładce autorstwa Geoffa Darrowa i Petera Doherty’ego.
„Deadpool” to średniość średniości pod absolutnie każdym względem z domieszką niewykorzystanego potencjału. Z drugiej strony, nie można nazwać tego komiksu szczególnie złym. Być może to tylko falstart, po którym nastąpi właściwe rozpoczęcie, przyspieszenie, zapewne jakieś potknięcia po drodze i wreszcie klawy finisz. Z tego względu nie skreślałbym od razu „Martwych prezydentów”, ale, o ile nie jesteście wielkimi fanami Deadpoola, warto mieć ten komiks wtedy i tylko wtedy, gdy stanie się on częścią dobrej serii. Przyznam, że ze względu na końcówkę pierwszego tomu, nieco mnie interesuje co będzie w następnym. Ale tylko trochę. Maciupinkę. Tak symbolicznie. Na zachętę.
Tytuł: "Deadpool" tom 1: "Martwi prezydenci"
- Scenariusz: Brian Posehn, Gerry Duggan
- Rysunki: Tony Moore
- Tłumaczenie: Oskar Rogowski
- Wydawnictwo: Egmont
- Data publikacji: 17.02.2016 r.
- Liczba stron: 132
- Format: 16,5x23,5 cm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Cena: 39,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus