„Ballada o Halo Jones” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 02-08-2015 18:27 ()


Scenarzysty „Strażników”, „V jak Vendetta” i „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów” wielbicielom komiksu przedstawiać nie trzeba. Powstałe na zlecenie m.in. DC Comics utwory jego autorstwa na trwałe wpisały się w kanon tego medium, a czas obszedł się z nimi zaskakująco łaskawie. Jak się jednak okazuje, jako wirtuoz scenopisarstwa Alan Moore dał się poznać już wcześniej, tj. na etapie swojej współpracy z tygodnikiem „2000AD”.

Tak się bowiem złożyło, że swój talent wprawnego opowiadacza szlifował on na łamach brytyjskich magazynów komiksowych. Do grupy powstałych w owym czasie (tj. w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych minionego wieku) komiksów należy „Ballada o Halo Jones”, która niedawno doczekała się swojej polskiej edycji. Podobnie jak w przypadku większości prezentowanych w „2000AD” opowieści, również i ta rozgrywa się w przyszłości. Zgodnie z przyjętą konwencją tego periodyku także i w tej przysłowiowy kształt rzeczy przyszłych dalece odbiegał od radosnych wizji linearnego postępu z równoległym, moralnym dojrzewaniem ludzkości. Można wręcz rzec, że historie z udziałem m.in. Sędziego Dredda, Rogue Troopera i Ro-Busters, stanowiły przejaw odreagowania wobec klasycznego Star Treka, przesiąkniętej wiarą w potęgę rozumu prozy Arthura C. Clarke’a czy idealnych utopi z kart komiksowych fabuł poświęconych Legionowi Superbohaterów. W efektach twórczości autorów realizujących na potrzeby „2000AD” dało się zatem zauważyć przewartościowanie tradycyjnie pojmowanego scjentyzmu oraz wyraźny sceptycyzm wobec ponoć nieuchronnego postępu. Owszem, światy przedstawione we wspomnianym magazynie zazwyczaj znamionowała wysoka skala technicyzacji. Natomiast ogólny rozwój społeczny zdawał się pozostawać daleko w tyle za osiągnieciami naukowymi. To zaś przejawiało się niezbyt serdecznymi relacjami międzyludzkimi oraz skłonnością liderów ludzkości do kierowania nią za pomocą metod przypisanych systemom totalitarnym.

Według zbliżonego schematu skonstruowano rzeczywistość kreowaną „Ballady o Halo Jones”. Mamy zatem do czynienia z wizją ekspandującej ludzkości, dysponującą techniką umożliwiającą jej przedstawicielom wyprawy ku odległym układom planetarnym. Z czasem zasięg ziemskiej eksploracji przekracza nawet granice Drogi Mlecznej. Pech w tym, że pęd ku postępowi przeistacza ziemską społeczność w wyzuty z humanizmu kolektyw zagubionych istot, zmagających się każdego dnia o przetrwanie. Praca stała się luksusem, a zaułki monstrualnych metropolii pełne są gnieżdżącej się w nich biedoty. Grono beneficjentów międzygwiezdnej ekspansji ogranicza się w dużej mierze do potentatów tego sortu co Lux Roth Chop, zwany „Glonowym Baronem”. Reszta z wielomiliardowej populacji może liczyć co najwyżej na przysłowiowe okruchy z pańskiego stołu. Stąd po raz kolejny chciałoby się przytoczyć konstatacje Lecha Jęczmyka („Trzy końce historii, czyli Nowe Średniowiecze”), w myśl której w starciu socjalizmu z kapitalizmem zwycięski okazał się feudalizm.

W takim właśnie środowisku przyszło żyć Halo Jones, młodej, raczej wyciszonej kobiecie, którą trudno byłoby uznać za szczególnie przebojową. Już tylko ta okoliczność jest na swój sposób intrygująca, bo jak zapewne orientują się osoby zaznajomione z komiksowymi produkcjami powstałymi pod szyldem „2000AD”, udzielające się w nich osobowości (w tym także kobiece jak np. sędzia Anderson) cechowała zazwyczaj charakterologiczna wyrazistość. W zestawieniu z nimi Halo ewidentnie kontrastuje jako postać nieco wycofana (według Lance’a Parkina, autora jak dotąd najobszerniejszej biografii Moore’a, tytułową bohaterkę spokojnie można byłoby uznać za całkowite przeciwieństwo pewnego siebie scenarzysty). Co więcej przez znaczną część poświęconej jej „Ballady…” rzeczona wydaje się z powodzeniem opierać determinantom świata przedstawionego. Tych zaś nie brakuje, bo rozwojowi ziemskich wpływów towarzyszą zmagania z co bardziej krnąbrnymi kolonistami. Myliłby się jednak ten, kto uznałby Halo Jones za postać nijaką. Posiada ona bowiem osobliwą, nienarzucającą się charyzmę, a przy okazji również talent do ciętych ripost.

Nie trzeba szczególnej intuicji, by w zaprezentowanej pierwotnie w latach 1984-1986 „Balladzie…” dostrzec frontalną krytykę brytyjskiego neokonserwatyzmu uosabianego przez premier Margaret Thatcher. Nic w tym dziwnego, jako że środowisko, w którym Moore zwykł się wówczas obracać, programowo kontestowało ówczesną władzę. Zwłaszcza, że wolnorynkowe reformy „Żelaznej Damy” zmierzające do powstrzymania nasilającej się recesji dla zwolenników państwa opiekuńczego (a zatem osób o formacji intelektualnej, z którą współtwórca „Prosto z piekła” sympatyzował) były autentycznym szokiem. Dodajmy do tego wydumane obawy przed totalizacją władzy oraz represjami wobec mniejszości seksualnych i etnicznych, a otrzymamy obraz histerii bywalców knajp, które dziś moglibyśmy określić mianem hipsterskich. Równocześnie nie mogło zabraknąć standardowej krytyki kolonializmu i militaryzmu, integralnych elementów światopoglądu owych środowisk.  Wszystko to składa się na opowieść z przesłaniem, które co prawda zostało dość boleśnie zweryfikowane przez czas (zwłaszcza w kontekście fiaska koncepcji społeczeństwa multikulturowego). Niemniej talent i rzetelność Moore’a nadal są w niej łatwo dostrzegalne i tym samym album zachowuje pełnię swojej pierwotnej wartości.

  

Niniejszy komiks to również dobra okazji do przyjrzenia się procesowi warsztatowej sublimacji odpowiedzialnego za jego zilustrowanie Iana Gibsona, plastyka, który miał sposobność udzielać się m.in. przy takich projektach jak ceniony „Future Shocks” oraz krótkich nowelek traktujących o przedstawicielach Korpusu Zielonej Latarni. Stylistyka wspomnianego autora wpisuje się w ogólny trend znamionujący znaczne grono ilustratorów skupionych wokół „2000AD” – m.in. znanego z mini-serii „Star Wars: Mroczne Imperium” Cama Kennedy’ego i Colina Wilsona („Teczka”, „Rogue Trooper”). Stąd balansowanie na pograniczu karykatury i realizmu, drobiazgowość, odkształcenia i skłonność do geometryzacji. O ile jednak w początkowych partiach tej opowieści kreska Gibsona sprawia wrażenie niekiedy nonszalanckiej (choć przy równoczesnym, pełnym zachowaniu panowania nad materią komiksu), to z czasem zyskuje ona na pieczołowitości i precyzji.

„Ballada o Halo Jones” to kolejna propozycja Studia Lain, wydawnictwa które najwyraźniej postawiło sobie za cel prezentacje utworów powstałych w środowisku twórców współpracujących z wzmiankowanym tygodnikiem „2000AD”. Stąd po „ABC Warriors” Pata Millesa i Simona Bisleya oraz „Absalomie” Gordona Renniego i Tiernena Trevalliona wybór mniej u nas znanej pracy „Czarownika z Northampton” to przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Ewentualny czytelnik otrzymuje sprawnie zrealizowaną opowieść, która pomimo upływu przeszło trzech dekad od pierwodruku nic nie straciła na swej sile wyrazu. Tym samym stanowi cenne uzupełnienie dorobku Alana Moore’a, autora który już wówczas udowodnił, że miast bazować na standardach wytworzonych przez innych twórców władny był tworzyć je samodzielnie.

Tytuł: „Ballada o Halo Jones”

  • Tytuł oryginału: „The Complete Ballad of Halo Jones”
  • Scenariusz: Alan Moore
  • Rysunki: Ian Gibson 
  • Tłumaczenie: Damian Pietrzak i Jacek Więckowski
  • Wydawca: Studio Lain
  • Data premiery: maj 2015 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 21 x 30 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: czarno-biały
  • Liczba stron: 204
  • Cena: 69,90 zł

Zawartość niniejszego albumu opublikowano pierwotnie w magazynie „2000AD” nr 376-385, 405-415, 451-466 (7 lipiec 1984- 19 kwiecień 1986).


comments powered by Disqus