„Liga Niezwykłych Dżentelmenów”: „Czarne Akta” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 22-11-2013 11:16 ()


Na ten moment rodzimemu czytelnikowi przyszło czekać niezwykle długo. Na szczęście, pomimo zawirowań na tle przynależności praw autorskich brakujący tom przypadków Ligi Niezwykłych Dżentelmenów doczekał się w końcu polskiej edycji.

Dla wielbicieli przygód wspomnianej formacji ta okoliczność jest nie do przecenienia. A to dlatego, że „Czarne Akta” spajają obie dotychczas opublikowane opowieści tj. sagę roku 1898 oraz „Stulecie”. Co więcej narzekający na zachowawczość współczesnych twórców komiksu Alan Moore (o czym można przekonać się w opublikowanych również u nas wywiadach udzielonych Billowi Bakerowi) pokazał, że jest równie mocny w gębie, co i w piórze i tym samym po raz kolejny dał popis swojego kunsztu.

Dowodem tego są „Czarne Akta”, pod względem formalnym publikacja tak różnorodna, że akurat w tym przypadku użycie wobec niej tylko i wyłącznie terminu „komiks” byłoby semantyczną nieścisłością. Mamy tu bowiem do czynienia – obok oczywiście mniej lub bardziej klasycznie pojmowanych historyjek obrazkowych – z obszernymi próbkami prozatorskich talentów „Czarownika z Northampton”. Gwoli ścisłości warto nadmienić, że już wcześniej dawał on upust zamiłowaniu do tworzenia opowiadań stylizowanych m.in. na wypełniacze pulpowych magazynów (jak np. w tomie pierwszym gdzie zawarto opowiadanie „Allan i rozdarta zasłona”).  

W niniejszej odsłonie przypadków Ligii tego typu utworów jest tu zdecydowanie najwięcej. Przy czy zadziwia swoboda z jaką autor imituje prawidła konwencji danego tekstu. I to bez względu na to, czy mamy do czynienia z utworem stylizowanym na kompilacje traktatów pseudo-kosmogenicznych („O pochodzeniu bogów” - przekonująco spójną mieszanka tradycji teozoficznych, jednego z nurtów helleńskiej mitologii oraz pomysłów H. P. Lovecrafta, których ostatnimi laty wszędzie pełno), apokryficzny utwór sceniczny pióra Szekspira („Zwycięskie manewry magiji”), czy kontynuacja frywolnych perypetii Fanny Hill. Nawet kompozycja w formie pisma ulotnego z udziałem włodarzy Brytanii u schyłku XVIII stulecia („Najpopularniejszy bajarz w tawernie”) iskrzy kąśliwym humorem charakterystycznym dla zblazowanych mądrali doby późnego oświecenia. Podobnie zresztą jak we włączonej w tom „Biblii tijuańskiej” z okresu dyktatury Wielkiego Brata rozpisanej nowomową inspirowaną być może najsłynniejszą powieścią George’a Orwella. Bo właśnie niebawem po upadku dyktatury znanej z „Roku 1984” rozpoczyna się akcja „Czarnych Akt”[1]. 

Korzystając z okazji Moore nie omieszkał bezceremonialnie obśmiać jednego z czołowych herosów brytyjskiej kultury popularnej, a na szczególną uwagę zasługuje przybliżenie dziejów hermoafrodyty Orlando. Także w tym przypadku autorska spółka posłużyła się wzorcem zaczerpniętym z dawnych wydawnictw obrazkowych. Stąd archaizowana maniera z numeracją poszczególnych kadrów oraz ironizowanymi m.in. przez Tadeusza Baranowskiego streszczeniami otwierającymi kolejne epizody opowiastki. Niespodzianek i sprytnie wkomponowanych ciekawostek jest tu zresztą jeszcze cała sterta – m.in. Dan Dare, „mściciele” z serialu „Rewolwer i Melonik”, echa sporu pomiędzy Juliuszem Verne’em a Herbertem George’em Wellsem (w kontekście „nienaukowości” kaworytu) i na dokładkę gadżet przydatny podczas zwiedzania widmowego archipelagu zwanego „Płomienistym Światem”. Dowiadujemy się ponadto o zawiązaniu analogicznych do Ligi zespołów w wilhelmiańkim Cesarstwie Niemieckim („Bohaterowie Zmierzchu”) oraz Francji („Tajemniczy Ludzie”). A wszystko to w charakterystycznej dla Moore’a, doprawionej ironią, erudycyjnej „polewie”.  Z miejsca widać, że podczas tworzenia tegoż utworu autor miał mnóstwo kreacyjnej frajdy. I co więcej przekłada się ona także na czytelnika.

Kroku scenarzyście tradycyjnie dotrzymuje ilustrator. Oprócz dobrze znanej z innych epizodów maniery autor sięga również po akryle i radzi sobie w tej technice wyjątkowo umiejętnie (historia Orlando). Kultura materialna epok, poprzez które wędrują bohaterowie zawartych tu opowieści nie stanowi dla O’Neilla żadnej tajemnicy. Stąd w jego wykonaniu przekonująco wypadają zarówno realia elżbietańskie (choć w tym akurat przypadku wypadałoby użyć terminu „gloriańskie”), helleńska epoka heroiczna jak również główny nurt opowieści, tj. rok 1958. Tak jak przy okazji wcześniejszych części, także i tym razem warstwę plastyczną charakteryzuje żywiołowość i skłonność autora ku karykaturze.

Jeszcze do niedawna piszący te słowa skłaniał się ku przekonaniu w myśl którego najbardziej udaną odsłoną przypadków Ligii Niezwykłych Dżentelmenów jest tzw. tom marsjański (tj. drugi w ramach sagi 1898 r.). Po lekturze „Czarnych Akt” wspomniana opinia uległa korekcie ze względu na pomysłowość z jaką niniejszy tom zrealizowano. Choć nie da się ukryć, że ze względu na mnogość nawiązań do pozostałych odsłon serii trudno uznać ten utwór za w pełni samoistny. Bez wątpienia stanowi jednak cenne uzupełnienie luk w dziejach jednego z najciekawszych konceptów „Czarownika z Northampton”.

 

[1] Nota bene umiejscawiając socjalistyczną dyktaturę na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych Moore nawiązał do hipotezy dotyczącej pierwotnego tytułu powieści, tj. „Roku 1948".

 

Tytuł: Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Czarne Akta

  • Scenariusz: Alan Moore
  • Rysunki: Kevin O’Neill
  • Kolory: Bendict Dimagmaliw
  • Przekład: Paulina Braiter
  • Redaktor merytoryczny: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Data premiery: 8 października 2013 r.        
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17 x 26 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 192
  • Cena: 79,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus