„Mad Max”: „Na drodze gniewu” - recenzja

Autor: Maciej Poleszak Redaktor: Motyl

Dodane: 27-05-2015 22:41 ()


Nowy „Mad Max” zaczyna się szybko i sprawnie. Fabuła zawiązuje się w dziesięć minut prawie bez wykorzystania dialogów, ograniczając kwestie aktorów do jednolinijkowych zdań. W trakcie tych dziesięciu minut reżyser buduje na ekranie cały świat, nasączając każde ujęcie ogromną liczbą szczegółów. W pierwszym akcie filmu poznajemy społeczeństwo i jego religię/kulturę, w której V8 jest bogiem, kierownica ołtarzem, a śmierć autostradą prosto do bram Valhalli. Główny wątek jest prosty. Charlize Theron kieruje podrasowaną do celów bojowych ciężarówką, zabiera na pakę pięć żon przywódcy lokalnej społeczności, wciska gaz do dechy i ucieka w sobie tylko znanym kierunku. Główny boss filmu szybko zauważa, co się kroi i rusza w pościg. Przez pozostałe 110 minut seansu jeden samochód ucieka, a cała masa innych samochodów go goni.

Dlaczego więc „Na drodze gniewu” zbiera ze wszystkich stron niemal wyłącznie okrzyki zachwytu i maksymalne noty?

Ogólnie rzecz biorąc, wbrew obiegowej opinii, scenariusz w filmie akcji jest niezwykle istotny. Nie wystarczy zapisać na kartce papieru ciągu wydarzeń w stylu „bohater biegnie, przewraca się, wstaje, biegnie dalej, bije po drodze kilku ludzi” i liczyć na to, że uda się to sprzedać widzowi opakowane w efekciarskie ujęcia i dziesięć gigabajtów komputerowych efektów specjalnych na centymetr kwadratowy klatki filmowej. Nie ma nic gorszego niż niespójny film, w którym sceny akcji przeplatane są obowiązkowymi rozmowami służącymi za konieczną ekspozycję, które w filmie znalazły się tylko i wyłącznie dlatego, że nikt nie miał lepszego pomysłu na przekazanie motywacji bohaterów w bardziej wizualny sposób.

Nawet najprawdopodobniej najlepszy pracujący obecnie reżyser wielkich widowisk – Christopher Nolan – lubi zmuszać postaci w swoich filmach do mówienia o swoich czynach, zamiast od razu kazać im działać. Pół biedy, jeśli dialogi napisane są z błyskiem w oku i każdego wypowiadanego zdania słucha się z zapartym tchem, albo przynajmniej z zaciekawieniem. Przez pierwsze 40 minut „Incepcji” przed każdą kwestią padającą z ust Di Caprio na ekranie powinien zaświecać się jaskrawy napis: „Widzu! Słuchaj i ucz się!”. Wykonanie jest na tyle sprawne, że nie zakłóca odbioru, ale można odnieść wrażenie, że film zwalnia w tych momentach, dlatego że musi, nie z własnej woli.

W „Mad Maxie” nikt ani przez chwilę nie stara tłumaczyć się widzowi, w jaki sposób działa świat przedstawiony. George Miller rzuca z ekranu motywami i szczegółami, które teoretycznie można by nawet przeoczyć i liczy na to, że sami poskładamy sobie te klocki do kupy i zrozumiemy, o co mu chodzi. Takimi szczegółami jest chociażby dobór słów. Fanatyczni żołdacy Wiecznego Joego, którzy rzucają się na śmierć ze słowami „podziwiajcie mnie” nie mówią o „życiu”. Cierpiący na choroby popromienne i dręczeni guzami wspominają o „half-life” – półżyciu. Skoro rak i tak prędzej czy później dopadnie wszystkich, lepiej zginąć w chwale i kuli płomieni niż liczyć na cud.

Ale chwila moment… w tytule jest „Mad Max”, a w tekście ani razu jeszcze się nie pojawił. Śmieszna sprawa. Tak naprawdę główną bohaterką filmu jest uciekająca ciężarówką Imperator Furiosa. Max jest na początku jedynie obserwatorem, a później kimś, kto w akcji bierze udział z konieczności. To nie jest jego historia. W gruncie rzeczy pozostaje to w duchu drugiej i trzeciej części serii, w których bohater Gibsona był outsiderem pragnącym jedynie świętego spokoju. Tom Hardy dzielnie stara się wejść w buty poprzednika, ale nie próbuje go kopiować. Mrukliwym stylem gry przypomina nieco rolę, którą parę lat temu zagrał w „Gangsterze” i wypada trochę inaczej niż cwaniakowaty Wojownik Szos mówiący „Jestem tu tylko po paliwo”. Początkowo nie przypomina go zupełnie, kiedy zakuty w kaganiec i dosłownie zerwany z łańcucha przypomina rozwścieczone zwierzę, które ktoś zapędził nad przepaść.

Wracając do tematu scenariusza. Prosty scenariusz jest bardzo trudny do napisania. Jeśli ktoś zakłada sobie, że jego film będzie trwającym dwie godziny pościgiem samochodowym, musi zdawać sobie sprawę z tego, że nie wystarczy sfilmować paru aut i krzyknąć „cięcie” w odpowiednim momencie. Coś musi napędzać akcję, nadawać jej odpowiedni rytm i powodować, że cały czas film do czegoś zmierza. Pomysły bywają różne. W „Grawitacji” Sandra Bullock miała co jakiś czas chwilę spokoju, bo wiedziała ile czasu chmura odłamków potrzebuje na okrążenie Ziemi. W „Szklanej pułapce” (najprawdopodobniej najlepiej napisany scenariusz filmu akcji w historii) upływający czas jest odmierzany poprzez łamanie kolejnych poziomów zabezpieczeń sejfu. „Mad Max” prawie nie daje widzowi odetchnąć, jeśli w filmie jest jakiś bardziej spokojny moment, to i tak chmura kurzu spod kół pościgu unosząca się na horyzoncie wywiera presję.

Akcja jest niemal nieprzerwana, ale w trakcie tej akcji dzieje się znacznie więcej niż tylko tarcie metalu o metal. Reżyser ani przez chwilę nie popada w samouwielbienie dotyczące faktu niezwykłej widowiskowości swojego filmu. Jeśli pokazuje coś spektakularnego, robi to z najlepszej możliwej strony, ale w zanadrzu przez cały czas trzyma coś jeszcze. W ten sposób nie skończyliśmy jeszcze cieszyć się jedną sceną, a na ekranie już pojawia się coś nowego, czego wcześniej nie widzieliśmy. Niełatwa sztuka.

Zakochałem się w tym filmie. Kropka. Nawet nie wiem co jeszcze mógłbym napisać w podsumowaniu. „Na drodze gniewu” jest obecnie najlepszym przykładem filmu, który opowiada historię niemal wyłącznie obrazem i spaja akcję z fabułą tak mocno, że nie można ich od siebie oddzielić. Gdyby nie eksplozje i pościgi, nowy film George’a Millera załapałby się pewnie w jakąś definicję autorskiego kina artystycznego. Wizyta w kinie absolutnie obowiązkowa.

 

 

Tytuł: „Mad Max”: „Na drodze gniewu"

Reżyseria: George Miller

Scenariusz: Nick Lathouris, Brendan McCarthy, George Miller

Obsada:

  • Tom Hardy
  • Charlize Theron
  • Nicholas Hoult
  • Hugh Keays-Byrne
  • Josh Helman
  • Nathan Jones
  • Zoë Kravitz
  • Rosie Huntington-Whiteley

Muzyka: Junkie XL

Zdjęcia: John Seale

Montaż: Jason Ballantine, Margaret Sixel

Scenografia: Colin Gibson, Lisa Thompson, Jacinta Leong, Shira Hockman,

Katie Sharrock, Gena Vazquez

Kostiumy: Jenny Beavan

Czas trwania: 120 minut

 Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus