"Gra Endera" - recenzja
Dodane: 04-11-2013 16:31 ()
Po latach prób Hollywood wypluło ze swoich trzewi ekranizację kultowej powieści Orsona Scotta Carda. Zasadniczo dobrze się stało, ale film tylko przywoła odwieczny dylemat - czy przenosić wiernie na ekran, czy bezlitośnie ciąć materiał źródłowy? Twórcy raczej nie przejmowali się ani ewolucją postaci, ani historią zawartą w książce, podeszli do tematu jak do kolejnej franczyzy, która ma zagwarantować dostateczne wpływy. Myślenie portfelem nie po raz pierwszy okazało się zgubne dla filmowych decydentów.
Akcja obrazu przenosi nas w przyszłość, gdzie Ziemia została zaatakowana przez obcą rasę robali. Zażarta walka, heroiczne poświęcenie i zwycięstwo okupione wielkimi stratami pokazywane są dzieciom niczym filmiki propagandowe, mające za zadanie w młodych umysłach zaszczepić ducha walki i niezdrowej rywalizacji. Ludzkość nie poprzestała bowiem na pojedynczym triumfie, planuje decydujące uderzenie na flotyllę wroga, aby podobna sytuacja nigdy nie miała już miejsca. W tym celu wdrożono w życie plan szkolenia dzieci, z których najbardziej inteligentni w przyszłości staną na czele armii walczącej z obcymi. Jednym z kadetów jest Andrew „Ender” Wiggin.
Książka Carda porusza wiele obszarów – począwszy od filozoficznych, moralnych rozważań, a kończąc na obłudnej manipulacji i kontroli młodych umysłów. Od początku było jasne, że wszystkich wątków nie uda się upchnąć w filmie. Gavin Hood wiedział jaki ciężar niesie ze sobą ekranizacja „Gry Endera”, ale zabrakło mu konsekwencji, bądź zwyczajnie jaj w ukazaniu wersji mroczniejszej, z wyraźniejszym przeniesieniem akcentów na kształtowanie osobowości bohatera. Będąc odpowiedzialnym również za scenariusz sprawił, że obraz można podsumować krótko: Harry Potter wyruszył w kosmos, ma pseudonim Ender i nie potrzebuje magii, wystarczy mu sprawny komputer i genialny umysł. Stacja na orbicie to Hogwart, kolejne armie stanowią poszczególne klasy, a Ender zawsze może liczyć na wsparcie Rona i Hermiony, tfu!, Alaia i Petry. Zło czai się gdzieś w bezkresnej pustce kosmosu i czeka aż Ziemianie przybędą, aby spuścić robalom lanie.
Nie wiem o czym myślał Hood biorąc na warsztat kanon s-f, ale na pewno nie znalazł pomysłu na ukazanie głębi postaci, nie zadał sobie trudu, aby uwiarygodnić motyw wewnętrznej walki między dwoma osobowościami Endera – spokojną i wyważoną oraz zwierzęcą i brutalną. Mało tego, odarł ekranizację z całej atmosfery izolacji jednostki, która jest zwodzona, a także psychicznie i fizycznie dręczona w celu osiągnięcia zadowalającego rezultatu (idealnego żołnierza podległego i ślepo wykonującego rozkazy). Reżyser wprawdzie próbował żeglować po trasach wytyczonych przez Carda, ale szybko zboczył z kursu w kierunku pogodnego kina popcornowego. Szkolenie młodych kadetów jest dalekie od książkowej wizji. O pozostałych bohaterach szkoda nawet wspominać, bo Groszek, Petra czy Bernard w filmie wyglądają jak piękne, uśmiechnięte buzie, przed którymi właśnie zatrzymała się kamera i wypadałoby coś powiedzieć. Gavin Hood powyciągał z książki pasujące mu fragmenty, sklecił je wątłą fabularną nicią, kładąc nacisk głównie na manipulację jednostki, z niezwykle obrazowo pokazaną musztrą dzieci, myśląc że stworzy kubrickowe „Full Metal Jacket” dla najmłodszych. Pozostałe, nie mniej interesujące wątki, szczególnie skomplikowane relacje między rodzeństwem Wigginów czy między kadetami wypchnął w (kosmiczną) próżnię. „Gra Endera” zawiedzie również miłośników kina rozrywkowego, którzy nie znając powieści wybiorą film oczekując kosmicznych batalii, spektakularnych efektów czy nieprzerwanej akcji. W zamian otrzymają mało emocjonującą grę w podchody, z finałem rozszyfrowanym gdzieś w połowie seansu.
Nie można mieć pretensji do aktorów, bo zrobili wszystko, co w ich mocy bazując na materiale wyjściowym. Jeżeli wybór Asy Butterfielda, budził wątpliwość, to aktor rozwiał je już na początku filmu. Jego występ trzyma całość w ryzach nie pozwalając widzowi nawet przez chwilę zapomnieć, że to on jest główną gwiazdą. Od czasu „Hugo i jego wynalazku” aktor mocno podrósł i nie wygląda na sześciolatka. Przypuśćmy jednak, że twórcy dokonali celowej zmiany wiekowej, to wciąż Ender przy Bonzo Madricie prezentuje się niczym Goliat przy Dawidzie, a powinno być odwrotnie. Pytania o to, czy nie było lepszego kandydata będą powracać. Mnie po głowie kołacze się jedno nazwisko, szczególnie po występie w „Iron Manie 3”, jako Endera widziałbym Ty Simpkinsa, który jest młodszy od Butterfielda i z pewnością nie mniej utalentowany. Szkoda zmarnowanego potencjału dwóch młodziutkich aktorek z oscarowymi nominacjami. Najwyraźniej Hood nie znalazł pomysłu na postaci Petry i Valentiny, mimo że w książce obie dziewczyny odgrywają znaczące role. Niewiele, poza tatuażami na twarzy, wniósł Ben Kingsley. W tym przypadku podwójna strata, bowiem brytyjski aktor współpracował już z Butterfieldem i myślę, że tę okoliczność można było z powodzeniem wykorzystać. Zmęczona, zaorana bruzdami twarz Harrisona Forda, wielokrotnie wykrzywiana w grymasie bólu, idealnie oddaje charakter zgorzkniałego i stanowczego Graffa.
„Gra Endera” nie szafuje efektami specjalnymi, ale i nie miała tego czynić. Niemniej konfrontacje w stanie nieważkości są prowadzone w pośpiechu, bezbarwnie i bez pomysłu, a wszystkie strategie obmyślane przez Endera, burze mózgów dokonywane w armii Smoka w wersji kinowej niemalże nie istnieją. Gavin Hood nadal pozostaje jedynie sprawnym wyrobnikiem, niepewnie poruszającym się w cyfrowym kinie. W ekranizacji przygód Wolverine’a dopuścił się niedopracowanych efektów specjalnych, tutaj również nie popisał się w scenie, ukazującej Graffa w stanie nieważkości. Ten fragment wypadł sztucznie, a dość powiedzieć, że niektóre seriale mogą pochwalić się większą dbałością o detale. Ponadto produkcja już na starcie otrzymała potężny cios w plecy, bo chyba nikt nie przypuszczał, że wizualnie jest w stanie wygrać rywalizację z „Grawitacją”.
„Gra Endera” to dobry film, szkoda, że jest ekranizacją tak znakomitej książki. Gdyby autorzy zdecydowali się dorzucić jeszcze godzinę seansu, to może na obraz spojrzelibyśmy bardziej przychylnym okiem. Niestety nie wróżę produkcji wielkiego sukcesu, ponieważ nieuchronna konfrontacja z gromowładnym Thorem (w box office) okaże się wręcz zabójcza dla genialnych dzieciaków. Game Over.
Tytuł: "Gra Endera"
Reżyser: Gavin Hood
Scenariusz: Gavin Hood
Na podstawie powieści Orsona Scotta Carda "Gra Endera"
Obsada:
- Harrison Ford
- Asa Butterfield
- Viola Davis
- Ben Kingsley
- Hailee Steinfeld
- Abigail Breslin
- Aramis Knight
- Suraj Partha
Muzyka: Steve Jablonsky
Zdjęcia: Donald McAlpine
Montaż: Zach Staenberg, Lee Smith
Scenografia: Sean Haworth
Kostiumy: Christine Bieselin Clark
Czas trwania: 114 minu
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus