„Jeremiah” tom 29: „Mały kotek nie żyje” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 20-05-2025 20:57 ()


Syndrom słabszych momentów serii to w przypadku liczonych w dziesiątkach albumów przedsięwzięć zjawisko z gatunku nieuniknionych. Dość wspomnieć dwudziestą dziewiątą odsłonę niezmiennie popularnej serii „Thorgal” („Ofiara”), bezapelacyjnie przełomową (pożegnanie Jeana Van Hamme’a, pierwsza w pełni malarska warstwa plastyczna), aczkolwiek ewidentnie wykazującą twórcze nią znużenie jej pierwotnego scenarzysty.

Bestselerowa saga o wychowanym wśród Wikingów Gwiezdnym Dziecku nie jest zresztą pod tym względem wyjątkiem. Jak się sprawy mają w przypadku dwudziestego dziewiątego spotkania z bohaterami prawdopodobnie dzieła życia Hermanna Huppena? Zdecydowanie lepiej! Po lekturze tegoż tomu można bowiem z pełnym przekonaniem stwierdzić, że wzmiankowany syndrom nie tylko tej serii nie dotyczy, ale wręcz zalicza ona kolejne zwyżkowania. Do tego nawet jeśli obu protagonistów serii „Jeremiah” zastajemy dokładnie w tym samym miejscu, co niemal w każdym jej epizodzie, to jest… w drodze. Na tym zatem polu zaskoczenia nie ma, podobnie jak w kontekście ponadprzeciętnej skłonności wspomnianych do pakowania się w kłopoty. Kolejne zatem przed nimi również w tej opowieści.

Osady i niewielkie miasteczka, których mieszkańcy usiłują wieść względnie stabilną egzystencję, to typowa sceneria niniejszej serii. Nie inaczej rzecz się ma także tym razem, bo duet zapamiętałych obieżyświatów trafia właśnie do kolejnego tego typu skupiska. A że zgodnie z porzekadłem, w myśl którego „świat jest mały”, toteż także tutaj napotykają starych znajomych. Mowa tu zwłaszcza (choć nie tylko) o Lenie, która w swoim czasie doprowadziła do rozpadu kooperacji na linii Jeremiah-Kurdy (zob. albumy „Gniewne wody”, „Zima błazna” i „Bumerang”). Jak się okazało do czasu. Urokliwa brunetka (a w swoim czasie dziedziczka wpływowego klanu Toshida) nie zdołała bowiem utrzymać Jeremiaha na stałe, bo jego natura wędrowca okazała się silniejsza. Czas nie stoi jednak w miejscu i tak jak rzeczony zdążył wraz Kurdym przemierzyć przysłowiowy kawał świata, tak również nie próżnowała Lena, aktualnie realizująca się w małżeństwie, a nade wszystko w macierzyństwie. Spotkanie po latach to jednak tylko jeden z elementów tej fabuły. Zgodnie przecież z konwencją przybliżanej inicjatywy twórczej nie ma innej opcji, jak tylko ta, że jej obaj protagoniści po raz kolejny będą musieli wykazać się zarówno bystrym umysłem, jak i twardymi pięściami.

Piszący te słowa wielokrotnie miał już sposobność do formułowania entuzjastycznych opinii wobec wyczynów Hermanna prezentowanych w tej serii. Jak wyżej zasygnalizowano, analogicznie sprawy mają się także w kontekście niniejszej jej odsłony. Znacznym walorem jest już tylko możliwość jej rozpoznawania bez znajomości treści poprzednich albumów. Owszem, mamy tu kontekst odnoszący się do wcześniejszych perypetii Jeremiaha i Kurdy’ego. Niemniej nie zaburza to odbioru zawartej w nim fabuły jako utworu samoistnego, w sposób spójny opowiedzianego od początku do końca. To zresztą ogólna cecha tego przedsięwzięcia, które pomimo incydentalnych cykli w ramach całej serii (jak właśnie wspominany quasi-małżeński etap Jeremiaha), z założenia formatowana jest jako, określmy to umownie, przyjazna przypadkowemu czytelnikowi (choć oczywiście nie tylko jemu). Nieprzypadkowo, bo jako weteran frankofońskiej prasy komiksowej Hermann zawsze dokładał starań (vide inne jego dokonania takie jak seria „Comanche” i „Jugurtha”), by pomimo ram większych projektów, ich poszczególne „składniki” zachowywały narracyjną kompletność. Do tego z wiarygodną intrygą, w której jak to na ogół w tym przedsięwzięciu już wcześniej bywało, z pazernością jako zasadniczą jej emocją. Przy czym dramaturgicznie „upakowaną” na modłę precyzyjnie rozpisanych nowelek Balzaca czy Konopnickiej.  

Uczta dla oka również została zapewniona, bo przecież w przypadku tego autora inaczej być najzwyczajniej nie mogło. Skróty perspektywiczne, komponowanie zawartości kadrów czy bogactwo szczegółów kultury materialnej, jak zwykle imponują fachowością wykonania. Oczywiście nie zabrakło także jedynej w swoim rodzaju maniery w ujmowaniu fizjonomii obsady tej opowieści. Krótko pisząc, Maestro Hermann znowu to zrobił! Ponadto na tyle udanie, że przynajmniej w przekonaniu autora niniejszej refleksji jest to jeden z najlepiej rozrysowanych albumów całej serii. Wciąż jednak trudno opędzić się od poczucia, że jakościowa zmiana papieru użytkowanego przy publikacji polskiej edycji tej serii nie była dobrym pomysłem. Nie zmienia jednak faktu, że „Jeremiah” niezmiennie pozostaje w czołówce tytułów z obszaru frankofońskiego, prezentowanych obecnie polskim czytelnikom.

 

Tytuł: Jeremiah tom 29: Mały kotek nie żyje

  • Tytuł oryginału: „Le petit chat est mort”
  • Scenariusz i rysunki: Hermann Huppen
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Dupuis
  • Wydawca wersji polskiej: Elemental
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 8 stycznia 2010
  • Data publikacji wersji polskiej: 14 listopada 2024
  • Oprawa: miękka
  • Format: 210 x 290 mm
  • Druk: kolor
  • Papier: offset
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 45 zł

 Dziękujemy wydawnictwu Elemental za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus