„Punisher” tom 3 - recenzja
Dodane: 30-11-2022 23:52 ()
Zgodnie ze swoją w pełni zasłużoną renomą Frank Castle zwykł być postrzegany jako bezlitosna maszyna do zabijania, całkowicie skoncentrowana na podjętej przezeń misji. Jak się jednak niekiedy okazywało (by wspomnieć choćby drugą z historii zawartych w „Punisher” nr 11/1991) także wspomniany dawał się niekiedy ponosić zamiłowaniu do płci pięknej. Toteż także przy okazji tegoż zbioru przytrafiła mu się tego typu pauza od masakrowania przedstawicieli półświatka.
Gwoli ścisłości tylko w pierwszej z zamieszczonych tu opowieści, a do tego w jej końcówce. Podobne okoliczności w przypadku „Pogromcy” są jednak na tyle incydentalne, że tym bardziej godne odnotowania. Także z tego względu, że tym razem obiektem szczególnego zainteresowania ze strony rzeczonego jest jedna z najważniejszych niewiast w życiu osobistym Matta Murdocka. Dalej jest już po staremu, aczkolwiek, jak przystało na scenarzystę lubującego się w niestandardowych rozwiązaniach fabularnych (a do takowych bez cienia wątpliwości wypada zaliczyć Gartha Ennisa, autora wszystkich zebranych w tym tomiszczu opowieści) po swojemu oryginalnie. Znać to zwłaszcza w „Sprzysiężeniu osłów”, w której to fabule osobiście stawia się przywoływany chwilę temu niewidomy prawnik z Hell’s Kitchen; do tego nie sam, a w towarzystwie. Nie od dziś bowiem wiadomo, że „Zamecki” miewał na pieńku nie tylko ze Śmiałkiem (o czym więcej m.in. w drugiej odsłonie „Daredevila Franka Millera”), ale też nie zawsze było mu po drodze z Wolverine’em („Punisher” nr 3/1991) i Spider-Manem („Spider-Man” nr 1/1990). Toteż nic dziwnego, że to właśnie owa triada decyduje się zapolować na siejącego postrach wśród uczestników zorganizowanej przestępczości mściciela. Nikogo, kto choćby pobieżnie jest zaznajomiony z jego metodyką działania, przekonywać nie trzeba, że nie będzie to zadanie należące do najłatwiejszych. Przy czym nie obędzie się bez znacznej dozy humoru, dodatkowo akcentowanego groteskizującą manierą plastyczną.
Ogólnie ów zbiór „stoi” pod znakiem osobliwej odmiany humoru; przy czym w dobrym rozumieniu tego określenia. Tym bardziej że takowego na ogół panu scenarzyście nie brakowało. Trudno bowiem traktować ze śmiertelną powagą „Zmartwychwstanie Mateczki Gnucci” (tj. finalną opowieść niniejszego albumu). Podobnie zresztą jak kolejną, de facto „żyjącą” własnym życiem odsłonę przypadków pechowego funkcjonariusza Soapa. To zresztą jeden ze znaków rozpoznawczych scenopisarskiego stylu Gartha Ennisa; kreowanie oryginalnych indywidualności z dalszego tła, na tyle intrygujących, że zasługujących na osobne fabuły. Niewątpliwie Soap do tego typu kreacji się zaliczał i na takową opowieść w pełni zasługiwał. Przy czym, nawet jeśli rzeczony autor niejednokrotnie cytuje sam siebie, to mimo wszystko czyni to nad wyraz przekonująco, by nie rzec, że wręcz uwodząco. Do tego stopnia, że nawet tradycyjne dlań politpoprawne wtręty (opowieść „Ulice Laredo”) sprawiają wrażenie niemal niedostrzegalnych.
Nie sposób natomiast przegapić udzielających się przy zebranym tu materiale specjalistów od kreski i plamy. Tym bardziej że każdego spośród ich grona można śmiało uznać za dysponenta łatwo rozpoznawalnej i jemu tylko przypisanej maniery plastycznej. Piszący te słowa od pierwszego przejrzenia przejawiał słabość wobec pochodnej artystycznych wysiłków Toma Mandrake’a („The Spectre: Crimes and Punishments”, „Batman” nr 2/1993). Stąd miło znowuż ujrzeć tego autora w ewidentnie niesłabnącej formie. Tym bardziej że sposób kreowania świata przedstawionego w wykonaniu tego akurat artysty trafnie ujmuje naturę opowieści z udziałem „Franciszka Zameckiego”. Interesująco jawi się również interpretacja Cama Kennedy’ego, plastyka świetnie znanego zarówno czytelnikom perypetii Sędziego Dredda („Batman/Sędzia Dredd: Wszystkie spotkania”), jak i mieszkańców uniwersum Gwiezdnych Wojen („Star Wars: Mroczne Imperium”). Jego akurat styl być może niekoniecznie mógłby zostać uznany za szczególnie dla tej postaci wskazany. Mimo tego zaangażowanie do pracy nad scenariuszami Ennisa tego właśnie rysownika wypada uznać za inicjatywę ciekawą samą w sobie. Zmarły przed kilkoma laty Steve Dillon (tj. w 2016 r.) różnie zwykł być oceniany; zwłaszcza w kontekście niewielkiej dla co najmniej części czytelników różnorodności wizerunkowej rozrysowywanych przezeń postaci. Równocześnie także jego pracom nie sposób odmówić rozpoznawalności oraz pieczołowitości wykonania.
Trzeci i finalny tom przypadków „Pogromcy” z linii „Marvel Knights” to również konkluzja prezentacji polskim czytelnikom całości dokonań Gartha Ennisa w kontekście tej postaci. A przyznać trzeba, że zarówno ilościowo, jak i jakościowo aktywność tego autora przejawiła się imponującym wręcz wynikiem. Toteż nie zaskakuje okoliczność, że ów dorobek niezmiennie plasuje się w ścisłej czołówce najbardziej cenionych opowieści z udziałem wspomnianego bohatera.
Tytuł: „Punisher” tom 3
- Tytuł oryginału: „Marvel Knights Punisher by Garth Ennis: The Complete Collection vol.3”
- Scenariusz: Garth Ennis
- Szkic: Tom Mandrake, Cam Kennedy, Steve Dillon, John McCrea i Crimelab Studio, Steve Dillon
- Tusz: Tom Mandrake, Matt Milla, Avalon Studios, John McCrea i Crimelab Studio
- Kolory: Matt Milla, Avalon Studios, Matt Hollingsworth
- Ilustracje na okładkach wdania zeszytowego: Tim Bradstreet
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
- Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski
- Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
- Wydawca wersji polskiej: Story House Egmont
- Data publikacji wersji oryginalnej: 18 czerwca 2019 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 24 sierpnia 2022 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 17,5 x 26,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 400
- Cena: 159,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w serii „Punisher vol.4” 27-37 (czerwiec 2003-luty 2004) oraz „Punisher: War Zone vol.2” nr 1- 6 (luty-marzec 2009).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus