„Halloween. Finał” - recenzja
Dodane: 31-10-2022 20:00 ()
Po dwóch odsłonach nowego Halloween David Gordon Green stanął przed nie lada wyzwaniem. Czy dalej brnąć w mordercze zapędy głównego antagonisty serii, przy okazji pokazując mieszkańców Haddonfield szlachtowanych w morzu krwi, czy postawić na coś innego, czego w filmach o potyczkach Laurie Strode ze swoim starszym bratem dotąd nie widzieliśmy?
Twórca Halloween oraz Halloween zabija w gruncie rzeczy zaryzykował, postawił wszystko na jedną kartę i przedstawił historię, której chyba nikt się nie spodziewał. Z drugiej strony, ile razy można oglądać tę samą krwawą łaźnię, którą funduje napotkanym ofiarom Michael Myers. Dlatego też fani przyzwyczajeni do standardowego obrazu gore, w którym wszelkie ostre przedmioty służą do zadawania cierpienia i zabijania przypadkowych gapiów, mogą poczuć się rozczarowani. Niech jednak spojrzą na ten film z innej strony. Kto bowiem zabronił Laurie Strode w końcu być szczęśliwą, wieść życie z dala od strachu, że z szafy wyskoczy upiór w postaci jej przerażającego braciszka, który od czterdziestu pięciu lat nie chce zdechnąć i 31 października rusza na łowy? Nikt. Dlatego też podejście twórcy do zamknięcia tej makabrycznej i ponawianej wielokrotnie historii należy uznać za nowatorskie. Tym bardziej, że wiele elementów serii pozostało tu niezmiennych.
Minęły cztery lata od wydarzeń z poprzedniej części, które wstrząsnęły Haddonfield. Bezkompromisowe starcie z Michaelem Myersem na wielu odcisnęło swoje piętno, zasiało strach przed finałową konfrontacją, która nie nadeszła. Stało się coś zupełnie odwrotnego. Laurie Strode znalazła w sobie spokój i siłę, by odrzucić dotychczasową egzystencję w strachu przed kolejną halloweenową nocą i przekuła dotychczasowy lęk w radość życia, by u boku wnuczki poukładać rozerwane przez potwora z Haddonfield więzi rodzinne i uczucia. Jednak gdy u niej wszystko wydaje się układać w jak najlepszym kierunku, senne miasteczko nie zapomina o rzeźniku nawiedzającym domy w Halloween. Bo zbyt wiele osób było świadkiem zła, którego się dopuścił, straciło kogoś z rodziny lub zostało na zawsze okaleczonym zarówno psychicznie jak i fizycznie przez nieumierającego potwora. Nie jest to tylko bajeczka o boogeymanie opowiadana dzieciom na dobranoc. To realna zmora, która wpływa na umysły mieszkańców. Michael Myers nie musi się już pojawiać w mieście. Jego nazwisko wywołuje grozę, a ludzie przestali być dla siebie życzliwi i każdemu mogą przylepić łatkę mordercy. Tak dzieje się z Coreyem Cunninghamem, zahukanym dzieciakiem, który podczas halloweenowej nocy spowodował wypadek. Napiętnowany, odsądzony od czci i wiary stał się „zastępczym złem”, pogardzany i wyszydzany przez rówieśników, nie może wyjść na prostą. I mimo że w Haddonfield są dobrzy ludzie, którzy wyciągają do niego rękę, jak właśnie Laurie, to nie brakuje tych, którzy będą mu udowadniać, że droga do odkupienia win nie istnieje. Dobro przegrywa walkę ze złem, bo miasteczko terroryzowane przez lata przez upiora w masce jest tym złem przesiąknięte. Niewiele więc trzeba, żeby zagubiona duszyczka wkroczyła na ścieżkę, z której nie będzie już powrotu.
Twórcy w filmie przedstawiają dwie skrajne kondycje ludzkiego umysłu. Jedną będącą na granicy psychicznego szaleństwa, poszukującą ratunku, który nie przychodzi w porę. Tudzież postawę straconego na zawsze pechowca, który nigdy nie podniósł się po największym błędzie swojego życia i pozwolił, aby zło przeniknęło do jego umysłu i konsumowało go kawałek po kawałku. Drugą odrzucającą dotychczasowe wręcz kasandryczne przeznaczenie, ciemną naturę człowieka, a w szczęściu upatrującym swoją przyszłość. Tak często uśmiechającej się bowiem Laurie, wręcz flirtującej z posterunkowym Hawkinsem nie widzieliśmy chyba nigdy. To również ciekawe studium nad istotą czystego zła, które bywa zaraźliwe i przenosi się niczym choroba. Może infekować rozchwiane umysły, zaburzać osąd sytuacji, dawać złudną siłę. Zwieńczenie tej historii jest ekscytujące dzięki trójce aktorów pokazujących spektrum emocji, zmieniających się, a przede wszystkim będących postaciami z krwi i kości, odczuwających wszelkie zmiany dokonywane w ich życiu. Podążających za silnymi emocjami. Popisowo rozegrany finał.
David Gordon Green zaryzykował i to nieszablonowe zagranie dla slashera należy uznać za przejaw stworzenia czegoś bardziej ambitnego niż tylko pokazywanie z pietyzmem kolejnych mordowanych osób. Jest taki moment w finale tej opowieści, który przez chwilę może się dłużyć, ale to tylko dlatego, że twórca pragnął podkreślić przemianę głównych bohaterów i nie zawsze wybrał trafne środki wyrazu. Niemniej jednak warto docenić jego wizję, że nie poszedł na łatwiznę i nie zrobił festiwalu krwawej łaźni trwającego przez półtorej godziny. Brawa za inwencję, a także odwagę. Finał może pozostawić odrobinę uczucia niedosytu, ale z własnymi demonami warto walczyć do końca, czyli pozbyć się ich raz na zawsze. I w tym przypadku trudno wyobrazić sobie inne zakończenie niż to zaproponowane przez reżysera. Zło w końcu musi opuścić Haddonfield, bo inaczej będzie w nieskończoność dręczyć umęczone dusze mieszkańców tego miasteczka. Warto zatem słowem podsumowania przypomnieć to, co stwierdził niegdyś dr Loomis:
Spotkałem to... sześcioletnie dziecko z tą pustą, bladą, pozbawioną emocji twarzą i... najczarniejszymi oczami - oczami diabła. Spędziłem osiem lat, próbując do niego dotrzeć, a później kolejne siedem, próbując go zamknąć, ponieważ zdałem sobie sprawę, że to, co kryje się za oczami tego chłopca, było po prostu… złe ― Samuel Loomis.
Ocena: 6/10
Tytuł: „Halloween. Finał”
Reżyseria: David Gordon Green
Scenariusz: David Gordon Green, Danny McBride, Paul Brad Logan, Chris Bernier
Obsada:
- Jamie Lee Curtis
- Andi Matichak
- James Jude Courtney
- Nick Castle
- Will Patton
- Rohan Campbell
- Jesse C. Boyd
- Michael Barbieri
- Destiny Mone
Zdjęcia: Michael Simmonds
Muzyka: Cody Carpenter, John Carpenter, Daniel A. Davies
Montaż: Timothy Alverson
Scenografia: Michael H. Ward
Kostiumy: Emily Gunshor
Czas trwania: 111 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus