Marvel Limited „Doktor Strange” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 28-07-2022 23:51 ()


Solowe tytuły z udziałem  naczelnego znawcy magii uniwersum Marvela trafiały na listy bestselerów co najwyżej incydentalnie. Paradoksalnie nie sposób wyobrazić sobie tej strefy popkultury bez istotnego w nim udziału właśnie Stephena Strange’a. Wszak ranga tej postaci oraz sfera, za którą odpowiada, jest nader ważka dla utrzymania względnej równowagi w ramach całokształtu stworzenia. Dość wspomnieć, że to właśnie on stoi na straży barier oddzielających przestrzeń egzystencjalną tzw. Ziemi-616 (tj. głównego nurtu wspomnianego uniwersum) od dziedzin zamieszkiwanych przez skłonne do ekspandowania, dysponujące niebagatelnym potencjałem, a zarazem śmiertelnie groźne istoty.

Toteż zaprezentowana po raz pierwszy w kwietniu 1963 r. pochodna twórczej współpracy Stana Lee i Steve’a Ditko (notabene docenionych niewiele wcześniejszym wykreowaniem wszystkim świetnie znanego Ścianołaza z Sąsiedztwa) stanowiła trafne dopełnienie oferty dynamicznie rozwijającego się Domu Pomysłów. Był nią właśnie nie kto inny jak doktor Stephen Strange, niegdyś nonszalancki (acz rozchwytywany) chirurg; z czasem zaś gorliwy adept wiedzy tajemnej i jej wprawny praktyk. I chociaż wraz z jego debiutem na kartach 110 numeru magazynu „Strange Tales vol.1” wspomniani panowie nie mieli wiele miejsca (bo ledwie pięć plansz) na wyjawianie znacznej ilości szczegółów, to jednak arcymag z obliczem zapożyczonym od skądinąd znanego Vincenta Price’a wzbudził zaintrygowanie czytelników. Do tego na tyle znaczne, że inicjatywa towarzysząca historiom z udziałem Johnny’ego „Ludzkiej Pochodni” Storma (on to bowiem był wówczas sztandarową osobowością wspomnianego tytułu) doczekała się dalszego rozwoju.  

To właśnie w jego toku zaprezentowano genezę w swoim czasie irytującego lekarza, podróż rzeczonego na Daleki Wschód oraz przyjęcie przezeń roli ucznia u leciwego znawcy magii zwanego Starożytnym. Towarzysząca temu procesowi reorientacja duchowa Stephena Strange’a umożliwiła mu nie tylko zgłębienie tajników nigromancji, ale też stawienie czoła licznym adwersarzom operującym w tej samej sferze aktywności. Dobrze znany wielbicielom Gromowładnego Loki, zdeprawowany uczeń Starożytnego Baron Mordo, skryty w prehistorycznej figurce despota Tiboro, władająca równoległym wymiarem Shazana, a zwłaszcza demon Dormammu to aż nadto jak na możliwości Doktora Strange’a. Tym bardziej że w konfrontacjach z wrażymi istotami tylko z rzadka liczyć mógł on na wsparcie ewentualnych sojuszników. 

Na niniejszy zbiór opublikowany u nas w prestiżowej linii „Marvel Limited”  złożyły się najstarsze perypetie „najwyższego maga”, tj. z okresu, gdy funkcję tę pełnił jego dalekowschodni mentor. Z miejsca jednak daje się dostrzec charakterystyczną, naznaczoną horrorem nastrojowość, która „Doktorowi Dziwago” towarzyszyć będzie przez kolejne dziesięciolecia. Trudno bowiem spodziewać się, by w przypadku de facto okultysty mogło być inaczej. Ponadto magazyn, który stać miał się dlań „domem” na kolejne kilka lat, w pierwotnej formule zawierał opowieści grozy, a Doktor Strange i jego oponenci niejako kontynuowali tę tradycję w bujnie wówczas rozwijającej się konwencji superbohaterskiej. Zresztą zarówno Lee, jak i Ditko mieli już w swoim dorobku liczne, komiksowe horrory, a zatem z powodzeniem odnajdywali się w ich poetyce. Nie dość na tym „wbili” się w narastającą koniunkturę właśnie na okultyzm, obecny w kształtującej się kulturze popularnej Stanów Zjednoczonych co najmniej od czasów upowszechniania publikacji zainicjowanego przez Helenę Bławatską Towarzystwa Teozoficznego. Co prawda proces postępującego umasowienia tego typu osobliwych idei znalazł swoją kulminację na przełomie lat 60. i 70. XX w., kiedy to w trakcie zaistniałej wówczas rewolucji antykulturowej okultyzm stał się jej niebagatelnym orężem. Jednak symptomy tego zjawiska dały się dostrzec już wcześniej i stąd można zatem śmiało rzec, że na szumnie lansowaną erę Wodnika Dom Pomysłów był w pełni gotowy.  

Zanim jednak nowa fala autorów gustujących w tego typu kontestacyjnej tematyce (w tym m.in. Steve Englehart, z czasem jeden z najbardziej cenionych scenarzystów rozpisujących losy Stephena Strange’a – zob. „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” tom 137) podjęła się kontynuowania inicjatywy Lee i Ditko, pierwotni jej autorzy w ekspresowym wręcz tempie doprecyzowywali zarówno tego bohatera, jak i elementy światów przedstawionych, w których zwykł on podejmować swoją aktywność. Stąd pomimo warsztatowych niedostatków Steve’a Ditko (jak wielu komiksowych autorów swojego pokolenia rzeczony był samoukiem) zrobił on co w jego mocy, by równoległe plany, do których rozrysowywany przezeń protagonista zwykł się bez większych kłopotów przedostawać, z powodzeniem konkurowały z opisami takowych „przestrzeni” zawartych w refleksjach Roberta Monroe’a (pioniera tzw. eksterioryzacji, tj. wyizolowywania z materialnej powłoki jej astralnej emanacji). Nic w tym zresztą dziwnego skoro Strange ochoczo korzysta z tej właśnie umiejętności i jako ektoplazmatyczna esencja siebie samego przemierza „rewiry” niewtajemniczonym w arkana magii laikom niedostępne. Psychodeliczne przestrzenie obcych dziedzin zamieszkiwanych przez liczne i na ogół wrażo usposobione byty z miejsca zauroczyły czytelników „Strange Tales vol.1”, okazując się przy tym wzorcem do ujmowania zaświatów także dla kolejnych pokoleń plastyków kontynuujących dzieło Lee i Ditko (vide m.in. Frank Brunner i Ron Lim). Znać przy tym szybką sublimację wizerunku Stephena Strange’a, który ze zdystansowanego maga o wąskich źrenicach przeobraził się w pełnego empatii, zdeterminowanego i niestroniącego od improwizacji obrońcy ludzkości przed demonicznymi najeźdźcami. Oczywiście nie mogło też zabraknąć osobowości znanych z innych tytułów Marvela i stąd gościnne występy m.in. wzmiankowanego Lokiego, jak również Spider-Mana. Tym samym nie pozostawiono wątpliwości, że „najwyższy mag” jest integralnym (a przy tym bardzo istotnym) „składnikiem” uniwersum Domu Pomysłów.

Opublikowany w powiększonym formacie pękaty zbiór uzupełniono wstępami i posłowiami w wykonaniu m.in. Rogera Sterna i oczywiście Stana Lee. Ewentualni odbiorcy tej propozycji wydawniczej uraczeni zostaną także obszerną galerią zawierającą zarówno reprodukcje wybranych ilustracji zdobiących okładki magazynów z udziałem Strange’a, jak i pełnowymiarowych kompozycji autorstwa m.in. Kevina Nowlana i Craiga Archimedesa Hamiltona. Piszący te słowa nie jest co prawda zwolennikiem nadużywania terminu „ekskluzywny”. Niemniej w przypadku tej akurat publikacji właśnie ów termin jawi się jako idealnie ją definiujący. Krótko pisząc, klasyka w każdym calu.  

 

Tytuł: Doktor Strange

  • Tytuł oryginału: „Doctor Strange Omnibus vol.1”
  • Scenariusz: Stan Lee, Don Rico, Roy Thomas, Dennis O’Neil
  • Szkic i fabuła: Steve Ditko
  • Tusz: Steve Ditko, George Roussos
  • Rekonstrukcja kolorów i ilustracji: Michael Kellher i Kellustration
  • Ilustracja na okładce: Alex Ross
  • Przedmowy: Dean Mullaney, Stan Lee
  • Posłowia: Stan Lee, Roger Stern
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
  • Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Story House Egmont
  • Data publikacji edycji oryginalnej: 28 września 2016 r.
  • Data publikacji edycji polskiej: 27 października 2021 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 23 x 35 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 432
  • Cena: 349,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w magazynie „Strange Tales vol.1” nr 110-111 oraz 114-146 lipiec 1963-lipiec 1966) oraz „The Amazing Spider-Man Annual” nr 2 (październik 1965).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus