„Moonfall” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Redakcja

Dodane: 08-02-2022 23:59 ()


Po chwilowym odpoczynku od kina katastroficznego - patrz nieudany Midway - Roland Emmerich ponownie wziął się za zniszczenie Ziemi. Autor takich dzieł jak Dzień Niepodległości, Godzilla, Pojutrze, Świat w płomieniach czy 2012 kino katastroficzne ma w małym paluszku (lub tak mu się wydaje). A przynajmniej dokładnie wie, w jakie tony uderzyć, by zachęcić/skusić widza do wizyty w kinie, aby ten podziwiał rozkoszny armagedon. W Moonfall ponownie jak to miało miejsce w poprzednich obrazach mistrza ekranowej rozwałki, fabuła jest tylko pretekstem do pokazania co rusz fantastycznych obrazów zniszczenia naszej planety. Trzeba uczciwie przyznać, że w pokazywaniu filmowych dyrdymał Emmerich nie ma sobie równych, więc widzowie oczekujący głupich dialogów, niezrozumiałych decyzji bohaterów i wgniatających w fotel (choć nie zawsze) widowiskowych scen katastroficznych nie będą się nudzić. 
 
Księżyc wypadł ze swojej orbity i zmierza ku Ziemi, a zderzenie jest nieuniknione. Jednak zanim do niego dojdzie, wpływ zbliżającego się do naszego globu naturalnego satelity (czy aby na pewno?) okaże się wprost rozrywający. Nic to. Samozwańczy doktor KC Houseman, który jako pierwszy przewidział niszczycielską furię Księżyca, próbuje przekonać byłego astronautę Nasa, że niebo właśnie wali nam się na głowę niczym w galijskim powiedzeniu. Ludzkość rzecz jasna ma własne remedium na wrogo nastawiony Księżyc dokonujący zuchwałej inwazji na błękitną planetę. W takich przypadkach niezmiennie od lat twardogłowi generałowie - czyli papierowi bohaterowie, z których nawet najlepszy reżyser nie wykrzesze krzty emocji - stosują pigułki atomowe.
 
 
Szansą na wyjście z kosmicznej kolizji zwycięsko może okazać się niedoszacowana, praktycznie straceńcza misja ratunkowa dowodzona przez kobietę, czyli według wojskowych jest z góry skazana na porażkę. Wrażeń o wątłej jakości więc nie brakuje, a żeby je podsycić, Emmerich dodaje kilka osobistych i rodzinnych dramatów w tle, które skutecznie ochładzają fabułę i przenoszą nas w peryferie nudy. Trudne relacje na linii ojciec syn to podstawa w obliczu rychłego końca świata. Prowadzenie postaci i aktorstwo jest tu nad wyraz ubogie, toteż efekty komputerowe grają czołową rolę. Na plus warto odnotować fakt, że w obsadzie mamy polską aktorkę w roli ciut większej niż minutowy epizod. 
 
Co może się w Moonfall podobać, poza silącym się na żarciki znanym z Gry o tron Johnem Bradleyem? Ano chyba pierwszy raz od bodaj najbardziej udanego filmu Emmericha, wespół z pozostałymi scenarzystami pokusił się on o jeden twist, który w rękach sprawnego rzemieślnika i bez nawarstwiania fabularnych mielizn mógłby zaowocować ciekawszym obrazem. Jednak aż takich ambicji Emmerich nie miał. Jego zadanie ograniczyło się do pokazania zniszczenia, bohaterskich astronautów i niemożliwie głupiutkiej akcji. Prawa fizyki odłożył na półkę z innymi podręcznikami. 
 
 
W rezultacie otrzymaliśmy film przewidywalny, z kilkoma fajnymi widokami na zagładę, słabo zagrany, choć trzeba przyznać, że mimo upływu lat Halle Berry nadal udanie prezentuje się na ekranie, i mimo tych wszystkich ludzkich dramatów - wyjałowiony emocjonalnie. Zrobiony jak od sztancy kina katastroficznego. A szkoda, bo ten zasłużony dla kina gatunek coraz bardziej oddala się od orbity zainteresowania widzów i powoli zbliża się w niebyt kosmicznej pustki. Jest też wielce prawdopodobne, że Emmerich będzie miał coraz większe problemy w uzbieraniu środków na swoje kolejne niszczycielskie zapędy. Wizyta w kinie wskazana jedynie dla ortodoksyjnych fanów niemieckiego kreatora tudzież wielbicieli słabego science fiction. Moonfall to rozrywka co najwyżej chłodna.
 
Ocena: 3/10
 
Tytuł: Moonfall

Reżyseria: Roland Emmerich

Scenariusz: Roland Emmerich, Harald Kloser, Spenser Cohen

Obsada:

  • Halle Berry
  • Patrick Wilson
  • John Bradley
  • Charlie Plummer
  • Michael Peña
  • Carolina Bartczak
  • Zayn Maloney
  • Donald Sutherland

Muzyka: Harald Kloser, Thomas Wanker

Zdjęcia: Robby Baumgartner

Montaż: Ryan Stevens Harris

Scenografia: Philippe Lord, Ann Smart

Kostiumy: Mario Davignon, Harlan Glenn

Czas trwania: 130 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus