"Świat w płomieniach" - recenzja
Dodane: 08-07-2013 21:24 ()
Roland Emmerich zniszczył Biały Dom co najmniej dwa razy – podczas inwazji kosmitów oraz w trakcie niedoszłej apokalipsy roku 2012. Dociekliwi mogą zaliczyć na konto Niemca niszczyciela również zamrożenie siedziby prezydentów Stanów Zjednoczonych, do której zapewne doszło w obrazie „Pojutrze”.
Reżyserowi jednak to nie wystarczyło i postanowił jeszcze raz dokonać aktu anihilacji ostoi amerykańskiej demokracji i wolności. No bo jeśli uderzać w czuły punkt znienawidzonego przez wszystkich państwa, to najlepiej od razu w samo serce. Pamiętając jednak wiosenny „Olimp w ogniu” trudno pozbyć się wrażenia deja vu. Schemat praktycznie ten sam, tylko detale zmieniono oraz podwojono budżet na efekty specjalne.
Prezydent Sawyer postanawia wycofać amerykańskie wojska z Bliskiego Wschodu co ma pomóc mu w reelekcji, a także odbudować pozytywne relacje z Iranem, gdzie właśnie doszło do zmiany władzy. Dla jednych jest to od dawna wyczekiwany moment zakończenia konfliktu, natomiast dla drugich rzecz nie do pomyślenia, stawiająca światowe mocarstwo w złym świetle, pokazująca słabość USA. Zanim jednak dojdzie do rozmów na szczycie, Biały Dom zostaje zaatakowany przez grupę terrorystów, na czele których stoi wieloletni agent Secret Service. Amerykanie uwielbiają niszczyć swoje własne podwórko. Rozpoczyna się wyścig o życie prezydenta, którego może uratować przypadkowo wplątany w całą aferę John Cale, ubiegający się o pracę w prezydenckiej ochronie.
Pomijając fakt, że scenariusz obrazu do wybitnych nie należy, schemat goni schemat, a dialogi są żywcem wyjęte z produkcji pochodzących z końca ubiegłego wieku, dzieło Emmericha ani nie zaskakuje, ani nie ma bohaterów, z którymi widz mógłby sympatyzować. Blado wypada Chaning Tatum jako nieodpowiedzialny i niedojrzały ojciec, starający się o angaż w Białym Domu. Również Jamie Foxx nie przekonuje do siebie w roli prezydenta idealisty próbującego wybielić dotychczasową politykę USA wobec Bliskiego Wschodu. Nie lepiej prezentuje się obóz terrorystów – zbieranina psychopatów, hakerów i pokrzywdzonych przez los biedaków, którzy mają coś do udowodnienia Wujowi Samowi. W tej bandzie nieudaczników znalazło się miejsce nawet dla odkurzonego gdzieś z domu spokojnego emeryta Jamesa Woodsa. Nawet bez wnikliwego zagłębiania się w fabułę widz domyśli się bez problemu kto jest kim, w tym nudnym i pozbawionym emocji dramacie.
Roland Emmerich nie byłby sobą, gdyby nie zaaplikował odpowiedniej dawki efektów pirotechnicznych, co też skrupulatnie uczynił. Mamy masę strzelanin, gdzie kule z lubością dziurawią ściany i sufity Białego Domu, wybuchy, rozwalane helikoptery i mało pasjonujący, wręcz kuriozalny pościg za prezydencką limuzyną w tle. Wszystko ku uciesze gawiedzi.
Ale nie tylko niemiecki reżyser przesadził w swoim fantazjowaniu na temat rozwałki matecznika amerykańskiej państwowości, bo nietakt popełnił również polski dystrybutor, przesadnie gloryfikując znaczenie USA na arenie międzynarodowej. Zniszczenie Białego Domu trudno przyrównać do „Świata w płomieniach”. W moim odczuciu jest to zbyt daleka interpretacja tytułu „White House Down”, bowiem znany nam świat nie kończy się na jednej, nieco ponad dwustuletniej budowli.
4,5/10
Tytuł: "Świat w płomieniach"
Reżyseria: Roland Emmerich
Scenariusz: James Vanderbilt
Obsada:
- Chaning Tatum
- Jamie Foxx
- James Woods
- Maggie Gyllenhaal
- Richard Jenkins
- Jason Clarke
- Joey King
- Michael Murphy
- Jimmi Simpson
Muzyka: Harald Kloser, Thomas Wanker
Zdjęcia: Anna Foerster
Montaż: Adam Wolfe
Scenografia: Kirk M. Petruccelli
Kostiumy: Lisy Christl
Czas trwania: 137 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus