„Snowpiercer. Przez wieczny śnieg” tom 3 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 24-10-2021 23:44 ()


Można śmiało rzec, że pierwszy tom serii „Snowpiercer” z impetem „wjechał” w przestrzeń komiksowego rynku nad Wisłą i Narwią Roku Pańskiego 2020. Świadczą o tym zarówno przychylne oceny tego przedsięwzięcia. jak również okoliczność jego dodruku. Trudno się zresztą temu dziwić, jako że pomimo upływu blisko czterech dekad od momentu prezentacji pierwodruku „Snowpiercera” wymowa tego utworu nic a nic nie straciła ze swej pierwotnej siły rażenia. Nawet jakby na przekór odmienionym obecnie o 180 stopni teoriom co do źródła domniemanego zagrożenia naszej cywilizacji. 
 
Co więcej, w zestawieniu z wizją zaproponowaną przez Jacquesa Loba (scenariusz) i Jeana Marca-Rochette’a (rysunki) forsowana współcześnie teoria globalnego ocieplenia jawić się może jako co najwyżej przedłużona wizyta na tak lansowanym obecnie Zanzibarze. Tym bardziej korzystna, że bez konieczności ponoszenia kosztów przelotu. Stąd właśnie dojmująca posępność świata kreowanego, który rysownik serii zdecydował się (przy wsparciu scenarzysty Benjamina Legranda) po latach od pierwszej wizyty rozwijać. I chociaż pierwszy ogląd resztek przetrzebionej polarnymi mrozami ludzkości zasadnie jawił się jako utwór kompletny, to jednak wraz z zaistniałą nie bez chwilę temu wspomnianego „poślizgu” kontynuacją okazało się, że skuty lodem świat po klimatycznej katastrofie oferuje znacznie więcej, niż można byłoby się po jego monotonnym krajobrazie spodziewać. Gwoli ścisłości także druga i trzecia odsłona serii (w polskiej edycji zawarte w jednym tomie) zdawać się mogły ostatecznie skonkludowane według skądinąd znanego sformułowania „(…) żadnych złudzeń, panowie”. A jednak zapowiedź kolejnej odsłony z oczywistych względów wprost wskazywała, że w kontekście tego przedsięwzięcia jeszcze nie powiedziano (czy może raczej: nie napisano) ostatniego słowa.
 
Faktycznie tak się sprawy mają, chociaż tym razem w owym kontekście nastąpiła istotna zmiana. W roli nowego scenarzysty odnalazł się bowiem Olivier Bocquet, zastępując Benjamina Legranda. I co najważniejsze z efektem nieobniżającym wysokiego przecież poziomu poprzednich „przejazdów” ostatnich enklaw wygasającej ludzkości. Już choćby z tego względu, że zdołał on zgrabnie i przekonująco przedłużyć żywot zdawało się skazanych na nieuchronną zagładę pasażerów/mieszkańców „Icebreakera”. Źródło sygnału radiowego, które w ostatniej scenie poprzedniego tomu okazało się odmianą tzw. syreniego śpiewu w tej odsłonie to ledwie pierwszy element w „strukturze” kolejnej fabularnej „mozaiki”. Tym bardziej że za sprawą domysłów Val (tj. znanej z poprzedniego zbioru specjalistki od kreowania fabuł wirtualnych wycieczek) mierniczy tej jednostki (a w ich gronie także Puig Vallès) podejmują się desperackiej próby odnalezienia źródła energii elektrycznej zasilającej feralną „rozgłośnię radiową”. O dziwo także w tym przypadku słynna kobieca intuicja okazuje się ewolucyjnym orężem nie do przecenienia. Toteż owe poszukiwania zostają zwieńczone sukcesem. Ku zaskoczeniu zresztą samych mierniczych, którzy natykają się na rozległy, podziemny kompleks. Pomimo świadomości znacznego ryzyka społeczność „Icebreakera” decyduje się przenieść do ogrzewanych wnętrz tajemniczej bazy. A to tylko zawiązanie splotu wątków wiodących do zasadniczej intrygi niniejszej fabuły.
 
Przy okazji takich dokonań kultury jak chociażby „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell czy „Strażnicy” Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa na ogół nie brakowało protestów ze strony wielbicieli tych utworów w obliczu już tylko zamiaru ich kontynuacji, uzupełnień, etc. Niekiedy są to zresztą opinie okazujące się w pełni uzasadnione. Przynajmniej jak do tej pory kontynuacje oryginalnego „Snowpiercera” są świadectwem, że niekiedy tego typu inicjatywy warto podejmować. Tak jak to bowiem było w przypadku tomu drugiego, tak i tym razem przestrzeń kreowana uzupełniona została o kolejne szczegóły dotyczące pochodzenia i celu funkcjonowania mobilnych skupisk ocalonej od arktycznych mrozów ludzkości. Nastrojowość tzw. życia na krawędzi także została umiejętnie podtrzymana; podobnie jak wątek hierarchicznych przesileń w ramach mniej lub bardziej zakamuflowanej inżynierii społecznej. Przy czym, pomimo że de facto mamy tu do czynienia z bohaterem zbiorowym to jednak emocje osobowości pierwszego i nieco dalszych planów tej opowieści zostały rozpisane stosownie sugestywnie i bez znamion nieprawdopodobieństwa.
 
Wyrazista kreska Jean-Marca Rochette, umiejętne operowanie szeroką perspektywą, skłonność do niezbędnego przy okazji tego typu opowieści turpizmu, trafne ujęcie zgrzebności i tymczasowości świata przedstawionego – już tylko te elementy zaproponowanej przezeń stylistyki wskazują, że bez problemu uchwycił on gatunkową naturę niniejszej serii. Równocześnie jako istotne novum zaproponował on niewidywaną wcześniej na jej „pokładzie” warstwę kolorystyczną. Myliłby się jednak ten, kto spodziewałby się zniwelowania tym zabiegiem choćby odrobiny posępności realiów „Snowpiercera”. Nic z tego i tym samym o choćby symbolicznym przygaszeniu wszędobylskiej beznadziei oraz krajobrazach jak z sowieckich bajek z udziałem Śnieżynki i Dziadka Mroza najzwyczajniej nie może być mowy. Dominuje natomiast wąska paleta złamanych, a niekiedy wręcz wyblakłych barw.    
 
W odróżnieniu od tomu poprzedniego nie tylko zapowiedź kolejnej odsłony serii wskazuje, że przed nami kolejne spotkanie z jej bohaterami. W tym bowiem przypadku mamy do czynienia z otwartym zakończeniem. Natomiast raczej na pewno nie ma powodów, by spodziewać się tzw. szczęśliwego zakończenia, a co najwyżej kolejnych powodów do trosk dla załogantów pędzących bez bliżej sprecyzowanego celu pociągów.

 

Tytuł: „Snowpiercer. Przez wieczny śnieg” tom 3

  • Tytuł oryginału: „Terminus”
  • Scenariusz: Olivier Bocquet 
  • Rysunki: Jean-Marc Rochette
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Jakub Syty
  • Liternictwo: Raraku.pl  
  • Czcionka: Arkadiusz Hinc
  • Wydawca wersji oryginalnej: Casterman
  • Wydawca wersji polskiej: Wydawnictwo Kurc
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 8 października 2015
  • Data publikacji wersji polskiej: 2 października 2021
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 21,5 x 29 cm
  • Druk: kolorowy
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 244
  • Cena: 120 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus