„Snowpiercer. Przez wieczny śnieg” tom 2 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 12-01-2021 22:55 ()


Wspólne dzieło Jacquesa Loba (scenariusz) i Jeana-Marca Rochette (rysunki) okazało się jedną z najciekawszych komiksowych propozycji ubiegłego roku. Na prawie miesiąc przed zakończeniem tegoż właśnie roku do punktów dystrybucji „dojechał” kolejny tom opowieści rozgrywających się w realiach zimy polarnej obejmującej swym zasięgiem prawdopodobnie cały glob. Teoria tzw. Ziemi-śnieżki, choć odnosząca się do zamierzchłej przeszłości naszej planety, w tym akurat przypadku doczekała się zatem jakże dotkliwej dla ludzkości weryfikacji.

Świat przedstawiony klasycznej już pozycji prezentowanej pierwotnie na łamach magazynu „(À Suivre)”, oględnie rzecz ujmując, nie napawał optymizmem. Owa okoliczność o tyle nie dziwi, że ściśle zhierarchizowana społeczność stłoczona na pokładzie setek wagonów nieprzerwanie pędzącego pociągu z miejsca wzbudzała uzasadnione skojarzenia z analogicznymi konglomeratami znanymi z kart licznych dystopii (by wspomnieć choćby „Cylinder van Troffa” Janusza Zajdla). Jak się jednak okazuje Snowpiercer nie był jedyną tego typu jednostką. W niekończącej się wędrówce uczestniczą także załoganci tzw. Icebreakera, świadomi przemierzania tego samego toru co znany z pierwszej odsłony tej serii pociąg. Kolizja może mieć miejsce w każdej niemal chwili i pod presją tej bardzo realnej ewentualności egzystuje kolektyw drugiej ze wspomnianych jednostek. Co więcej, ten stan rzeczy trwa latami, a zaistniałe w całkiem już odległej przeszłości niespodziewane hamowanie, zinterpretowane jako rychły zwiastun katastrofy, urosło do rangi dziejowej cezury.

Ów moment zachował w swej pamięci także liczący sobie wówczas ledwie osiem lat (czy może trafniej w tych akurat realiach: zim) Puig Vallès. Prędko jednak czas akcji zostaje „relokowany” ku okresowi, gdy rzeczony jest już osobnikiem w pełni swoich żywotnych sił, a w społeczności Icebreakera pełni funkcję jednego z tzw. mierniczych odpowiadających za stan techniczny taboru. Tymczasem w gronie swoistej elity zarządzającej dochodzi do przesilenia na tle m.in. spadku wydajności w produkcji żywności. Głównym jednak problemem jest okoliczność stopniowego zwalniania zautomatyzowanej lokomotywy, co może przejawić się niewyobrażalnymi wręcz konsekwencjami. Równocześnie włodarze pociąg zdają się pilnie skrywać sekret dotyczący przymusowego hamowania sprzed lat, a do tego w ich gronie dochodzi do tzw. przetasowania. Co więcej, nie bez przyczyny wspomnianego mierniczego.

Mimo że od realizacji pierwszego „Snowpiercera” upłynęło dobre kilkanaście lat, kolejna wizyta (de facto podwójna, jako że niniejsza pozycja zawiera dwa albumy) w skutym lodem świecie w niczym nie ustępuje poprzedniej. Co prawda ewolucji uległa maniera, którą Jean-Marc Rochette zilustrował powierzony mu scenariusz. Niemniej nowy scenarzysta w osobie Benjamina Legranda (jego poprzednik, Jacques Lob, zmarł przedwcześnie w roku 1990) nie tylko zdołał „uchwycić” sedno przygnębiającej nastrojowości pierwowzoru, ale też sensownie i przekonująco rozwinął zamysł swego poprzednika. Mamy zatem do czynienia z wizją ukazującą resztki ludzkości kurczowo trzymające się podstaw swojej egzystencji, a zarazem kierującego nią gremium usiłującym znaleźć dla niej nowy cel. Jak nietrudno się domyślić, owa determinacja doprowadza do zawirowań w tym kolektywie, co wspomniany scenarzysta umiejętnie rozegrał. Zwłaszcza w końcówce tego zbioru napięcie sięga zenitu i to z dwóch zasadniczych dla tej fabuły powodów. Nie dość na tym, podobnie jak w przypadku narracji zaproponowanej przez Loba także Legrand oparł swoją opowieść nie tylko na zbiorowości, ale też interakcji damsko-męskiej między wzmiankowanym protagonistą a urokliwą specjalistką od tworzenia scenariuszy wirtualnych wycieczek. I – co więcej – owa relacja jawi się jako więcej niż tylko przysłowiowy kwiatek do kożucha. Tego typu interakcji (choć na nieco innym tle) jest tu zresztą więcej i to właśnie one walnie przyczyniają się do uzyskania stosownej sugestywności świata po kataklizmie.

Oczywiście swój znaczący udział w osiągnięciu wysokiej jakości tego przedsięwzięcia ma rysownik Jean-Marc Rochette. Tym razem jednak, w odróżnieniu od pierwszej odsłony serii, posłużył się on bardziej umowną, wrażeniową manierą, na ogół nie doprecyzowując detali porównywalnie ze wspomnianą chwilę temu realizacją. Paradoksalnie ta okoliczność sprzyja pogłębieniu poczucia beznadziei dominującej w nastrojach załogantów Icebreakera. Przyjęta taktyka plastyczna sprawdziła się także przy okazji rozrysowywania sekwencji rozgrywających się poza pokładem tej jednostki. Tych zaś jest tutaj całkiem sporo.

W przypadku niniejszego zbioru trudno mówić o otwartym zakończeniu. Po przybliżonej w nim opowieści znać jednak, że realia tzw. świata wiecznego śniegu oferują znacznie większy potencjał fabularny, niż się to mogło pierwotnie wydawać. Stąd zapowiedź kolejnego albumu osadzonego w tej przestrzeni przedstawionej nie tylko nie zaskakuje, ale wręcz bardzo cieszy. Wszak odrobina dobrze „skrojonej” postapokalityki to na ogół świetna okazja, by docenić naszą w gruncie rzeczy (na razie rzecz jasna) komfortową codzienność. 

 

Tytuł: „Snowpiercer. Przez wieczny śnieg” tom 2

  • Tytuł oryginału: „Le Transperceneige. L’Arpenteur” oraz „Le Transperceneige. Le Traversée”
  • Scenariusz: Benjamin Legrand
  • Rysunki: Jean-Marc Rochette
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Jakub Syty
  • Wydawca wersji oryginalnej: Casterman
  • Wydawca wersji polskiej: Wydawnictwo Kurc
  • Data publikacji wersji oryginalnej: październik 1999 oraz wrzesień 2000 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 3 grudnia 2020 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 21,5 x 29 cm
  • Druk: czarno-biały
  • Papier: offset
  • Liczba stron: 144
  • Cena: 65 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus