„Snowpiercer. Przez wieczny śnieg” tom 1 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 09-07-2020 21:28 ()


W 1979 r. nie bez oporów ze strony aspirujących redaktorek Spółdzielni Wydawniczej Czytelnik udało się opublikować debiutancką powieść Edmunda Wnuka-Lipińskiego pt. „Wir pamięci”. Czas pokazał, że ów, oględnie rzecz ujmując, nieprzesadnie optymistyczny utwór zainicjował nurt w rodzimej literaturze SF znany jako fantastyka socjologiczna. Jako rozwinięcie klasycznych dystopii („My” Eugeniusza Zamiatina, „Rok 1984” George’a Orwella) kierunek ten posłużył do prezentacji różnorodnych modeli totalitarnych tłamszących wolność zarówno jednostki, jak i całych społeczności.

Nic zatem dziwnego, że powstałe w tym założeniu powieści cieszyły się u nas znacznym zainteresowaniem, jako że mieszkańcy schyłkowego PRL-u aż za dobrze zdawali sobie sprawę, że stanowią one literackie odbicie ich własnej codzienności. Jak jednak nie od dziś wiadomo, również po drugiej stronie tzw. żelaznej kurtyny zbliżone tematycznie myśli kłębiły się w umysłach wrażliwych twórców (by wspomnieć choćby Alana Moore’a i jego „V jak Vendettę” pisaną z perspektywy kanapowego anarchisty). Jednym z nich był Jacques Lob, w swoim czasie jeden z najbardziej aktywnych scenarzystów tygodnika „Pilote” współpracujący z czołówką plastyków ówczesnego komiksu frankofońskiego. Wśród nich obok m.in. Gotliba i Jeana „Moebiusa” Girauda rozrysowanie scenariuszy rzeczonego przypadło także Jeanowi-Marcowi Rochette, komiksowemu twórcy nieco z przypadku. I przyznać trzeba, że choćby na podstawie pochodnej jego wspólnej realizacji ze wspomnianym scenarzystą był to jeden z tych przypadków, które okazały się dla kultury popularnej swoistym błogosławieństwem.

Prezentacje efektu tej kooperacji rozpoczęto w październiku 1982 r. na łamach przeznaczonego dla dojrzalszego czytelnika magazynu komiksowego „(À Suivre)”. Składająca się z dziesięciu rozdziałów opowieść idealnie wpisywała się w ówczesny nastrój oczekiwania na rozstrzygnięcie zimnej wojny. Wszak to właśnie wówczas, w obliczu nieuniknionego załamania ekonomicznego, sowiecka generalicja usiłowała przeforsować na Kremlu projekt najazdu państw Układu Warszawskiego na Zachodnią Europę i z tej pozycji negocjować przedłużenie postjałtańskiego ładu. Oczywiście po przeprowadzeniu tego zamierzenia ów ład miałby charakter zdecydowanie odmienny od dotychczasowego, jako że prognozowane straty w populacji kontynentu szacowano na co najmniej 150 mln zabitych. Nic zatem dziwnego, że narastające napięcie w relacjach pomiędzy ówczesnymi pretendentami do panowania nad światem przejawiało się także w kulturze popularnej.

„Snowpiercer” to pochodna tamtych właśnie nastrojów, choć równocześnie przypowieść o charakterze ponadczasowym. Mamy tu bowiem wizję świata pogrążonego w niekończącej się zimie polarnej, a jedyną enklawą dla resztek ocalałej ludzkości jest liczący sobie setki wagonów niegdysiejszy pociąg wycieczkowy. Snowpiercer (bo tak brzmi nazwa tej dalekobieżnej jednostki) nieustannie przemierza tundrę, w którą przeobraziła się – prawdopodobnie – Euroazja, generując dzięki temu nie tylko zasilającą ją energię, ale też ciepło dla stłoczonych załogantów. I jak to zwykle w dystopiach bywa, odmienione warunki przyczyniły się do wytworzenia specyficznej hierarchii oraz nowego w jej ramach podziału społecznego. Choćby z tego względu, że nie dla wszystkich wystarczyło miejsca w wygodnych i w miarę przestronnych wagonach usytuowanych bliżej lokomotywy. Stąd znaczna część ocalałych tłoczy się w tzw. ogonie, tj. na końcu transportu. Do tego w warunkach jako żywo wzbudzających skojarzenia z wywózkami mieszkańców polskich Kresów Wschodnich w głąb Syberii. To właśnie z tej części pociągu przedostaje się ku bardziej elitarnym „strefom” zdeterminowany śmiałek imieniem Proloff. I to ów „czynnik” okazuje się – nomen omen – „lokomotywą” dla fabuły, w której istotną rolę odegra także Adeline Belleau, przedstawicielka Stowarzyszenia Pomocy Trzeciej Klasie.

Trzeba przyznać, że pomimo funkcjonowania w zdecydowanie odmiennych realiach niż chylący się ku upadkowi (choć wciąż niebezpieczny) Związek Sowiecki (a przy okazji także zwasalizowane przez tę strukturę polityczną kraje Europy Środkowo-Wschodniej) autorska spółka wykazała się nadspodziewaną intuicją w kreowaniu świata przedstawionego wzbudzającego skojarzenia z realiami tzw. obozu demokracji ludowej. Niewykluczone, że był to efekt choćby pobieżnego rozpoznania wspomnień nieszczęśników, którym dane było na własnej skórze odczuć „dobrodziejstwa” realnego marksizmu (jak chociażby fragmentarycznie publikowana we Francji „Podróż do krainy zeków” Juliusa Margolina), świadectw tzw. dysydentów pokroju Władimira Bukowskiego oraz sumy wszystkich strachów wobec ewentualnego rozpadu więzi społecznych i katastrofy ekologicznej. Przypomnijmy bowiem, że jeszcze ćwierć wieku temu zwolennicy teorii o czynniku antropogenicznym jako głównej przyczynie zmian klimatycznych wieszczyli kres interglacjału (tj. „chwilowego” ocieplenia w ramach trwającej obecnie epoki lodowcowej) oraz nadejście kolejnej fazy zlodowacenia. Trudno nie zauważyć, że autor skryptu tej opowieści w przekonujący sposób zdołał uchwycić nastrój wynikły z iście apokaliptycznych lęków. Co więcej, kroku dotrzymał mu rysownik, wprawnie kreując zgrzebny świat po katastrofie, wypełniony obliczami nieszczególnie pięknych ludzi, niczym w filmowej adaptacji wzmiankowanego „Roku 1984”. Znać, że mamy do czynienia ze społecznością zdeterminowaną ocalić choćby okruchy świata zmiecionego przez arktyczne wichry, ale też egzystującej na tzw. pożyczonym czasie, którego kres jest nieuchronny. To właśnie owa dojmująca beznadzieja, dylematy z gatunku pokusy ocalenia części kolektywu kosztem całej reszty oraz metod nim zarządzania stanowią zasadniczą wartość tego utworu.

Opowieść o pociągu przemierzającym skuty lodem kontynent okazała się na tyle inspirująca, że jej potencjałowi – jakkolwiek to zabrzmi – rozrywkowemu nie oparli się twórcy realizujący na potrzeby zarówno wielkiego, jak i małego ekranu. Przed siedmioma już laty do kin trafił pełnometrażowy obraz w reżyserii Joon-Ho Bonga (obecnie szerzej znanego jako twórca filmu „Parasite”) w gwiazdorskiej obsadzie m.in. Eda Harrisa, Johna Hurta i Chrisa Evansa. Na tym jednak nie koniec, bo niecałe dwa miesiące temu swoją premierę miał pierwszy sezon serialu także opartego na wspólnym dokonaniu Jacquesa Loba i Jeana-Marca Rochette. Doczekać się takiego zainteresowania ze strony branży telewizyjnej i kinowej to nie tak znowuż częsty wyczyn. Choć równocześnie przyznać trzeba, że komiksowy pierwowzór, mimo blisko czterech dekad od swojej pierwszej prezentacji, także obecnie zachowuje wysoki poziom artystyczny. Stąd zdecydowanie warto się z tą pozycją zapoznać. Choćby z racji doznania swoistego katharsis, którym raczyli odbiorców swojej twórczości autorzy fantastyki socjologicznej.

 

Tytuł: Snowpiercer. Przez wieczny śnieg tom 1

  • Tytuł oryginału: „Le Transperceneige. L’Échappé”
  • Scenariusz: Jacques Lob
  • Rysunki: Jean-Marc Rochette
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Jakub Syty
  • Wydawca wersji oryginalnej: Casterman
  • Wydawca wersji polskiej: Wydawnictwo Kurc
  • Data publikacji wersji oryginalnej: luty 1984 r. 
  • Data publikacji wersji polskiej: 19 czerwca 2020 r. 
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 21,5 x 28,5 cm
  • Druk: czarno-biały
  • Papier: offset
  • Liczba stron: 112
  • ISBN 978-83-956102-7-1
  • Cena: 65 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w magazynie „(À Suivre)” nr 57- 66 (październik 1982-lipiec 1983 r.). 

Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus