„Kroniki z młodości” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 14-09-2021 23:57 ()


Najnowszy komiks Guya Delisle'a „Kroniki z młodości” opowiada o początkach drogi twórczej tego popularnego, kanadyjskiego rysownika, więc w pewnym sensie, chcąc trzymać się chronologii, którą narzuca kronikarska konwencja, jest to pierwszy komiks, po jaki wypadałoby sięgnąć, chcąc poznać prapoczątki artystyczne autora „Shenzhen”.
 
Decyzja jest o tyle zasadna, że w konstrukcji i obranej stylistyce „Kroniki z młodości” to dalej ten sam, dobrze znany Delisle. Kartonowe postaci, delikatna kreska, ascetyczne wypełnienia kadru – często bez teł – wszyscy, którzy z twórczością autora „Pjongjang” mieli okazję się zetknąć, poczują się w nowej propozycji wydawniczej Kultury Gniewu, jak w domu. Niezmienny jest również charakter prowadzonej przez Delisle'a narracji będącej konsekwencją sposobu postrzegania rzeczywistości przez tego kanadyjskiego rysownika i animatora. Opowieść o pierwszej w życiu pracy, jaką ten podjął w wieku lat 16 w fabryce masy i papieru w rodzinnym Quebecu, to obrazek z życia uchwyconego w jego najbardziej prozaicznych przebiegach. Bez zbędnych wstępów autor „Kronik z młodości” daje na dzień dobry opis przebiegu rekrutacji, robi nam szybką wycieczkę po zakładzie pracy, wprowadza na scenę galerię postaci, z którymi będzie dzielił trudy ciężkiej, fizycznej roboty, ale też nakreśla szkicowe portrety osób, z którymi spędza czas wolny. I jak to miało miejsce w przypadku poprzednich komiksów, tak w tym Delisle nie podejmuje się próby oceny zachowań i motywacji poszczególnych bohaterów – najlepiej to widać w wątku relacji z ojcem, które są kruche, bez widoków na poprawę. Zostaje to przez autora odnotowane, ale nic ponadto. A przecież potencjalnie jest to potężny materiał na osobny komiks. Syn i ojciec pracujący w tej samej fabryce, syn jako prosty robotnik, ojciec inżynier, jakby istota z innego świata. Na to nakłada się wątek porzuconego we wczesnej młodości dziecka i opis smutnej, samotnej egzystencja ojca w wieku dojrzałym. To wszystko Delisle kronikarskim obowiązkiem utrwala na kartach „Kronik z młodości”, ale na narzucające się pytania o powody takiego stanu rzeczy nie udziela odpowiedzi. Z drugiej strony, autor „Kronik birmańskich” przyzwyczaił nas do tego, że wszelkiego rodzaju tematy zwykł podawać lekko, często zabawnie, bez względu na ich gatunkowy ciężar, więc potencjalny czytelnik nie zostaje postawiony w sytuacji świadka mającego zmagać się z traumami autora. W dużej mierze w tym podejściu kryje się poniekąd tajemnica popularności komiksów Guya Delisle'a. 
 
Jednak, co najważniejsze, w „Kronikach z młodości” mamy utrwalony zapis stopniowego pogłębiania się fascynacji autora sztuką komiksu, klarującą się coraz wyraźniej przyszłą ścieżkę zawodową. Każdą wolną chwilę młody Delisle poświęca na szkolenie warsztatu rysownika i studiowanie w miejskiej bibliotece (mieć taką bibliotekę pod ręką!) dzieł klasyków komiksu – zwłaszcza europejskiego. Zabawne są te partie komiksu, w których próbuje opowiadać zmęczonym wyczerpującą pracą znajomym z fabryki, czym ma zamiar zajmować się w przyszłości. Mimo zasadniczego braku zrozumienia czuć, że „towarzysze niedoli” kibicują autorowi, bo wszystko jest lepsze niż obecna opcja, dla wielu jedyna dostępna.

Skoro zaś mowa o fabryce, to jest ona w „Kronikach z młodości” równorzędnym bohaterem. Świetnym pomysłem było wprowadzenie przez Delisle'a w stylistykę komiksu prostego efektu graficznego w postaci nadania czarno-białej szacie graficznej żółtego koloru dymu unoszącego się z fabrycznych kominów, dzięki czemu Delisle pokazuje, jak te oplatające zewsząd Quebec odpady przemysłowe dominują krajobraz miasta oraz wpływają na charakter lokalnego życia. Czy to przypadek, że młodociane alter ego autora nosi w pracy żółty tiszert, niejako stygmatyzujący tych, którzy dostali się w szpony przemysłowego potwora? Oczywiście może to też być dyskretny hołd oddany innowacyjnej kolorystyce komiksów Hegre, w którym - między innymi - zaczytuje się młody Delisle.
 
Jednak najbardziej kupuje mnie w komiksach kanadyjskiego autora, obok wspomnianej przy okazji recenzji „Shenzhen” bezpretensjonalności kreowanych bohaterów, rzucane gdzieś na marginesach głównej historii jego spostrzeżenia dotyczące historii regionu, miasta, kraju, świata – miejsc, w które rzuca go życie. W „Kronikach z młodości” na zaledwie jednej stronie i przy pomocy pięciu kadrów Delisle pokazał, jak na przestrzeni lat, od momentu wybudowania fabryki w roku 1927, zmieniała się jej nazwa, bryła budynku i właściciele. Niby prosty, kronikarski zapis, ale dobrze ilustrujący dominację gospodarczą w danym momencie historycznym Kanady określonych grup kapitału krajowego czy zagranicznego.
 
W końcowych partiach komiksu autor „Kronik z młodości” pozwala sobie na lekką zmianę tonu, wracając do osoby ojca, po którego śmierci, w trakcie porządkowania mieszkania z bratem, odnajduje na półce swoje albumy. Widać, że to odkrycie daje mu do myślenia, a relacje z ojcem, które uważał za byle jakie, wcale takimi nie były? Czyżby miała to być zapowiedź zmiany strategii twórczej, porzucenie misji kronikarza i ostateczny zwrot ku opowieściom rodzinnym, zapoczątkowanym popularnym „Vademecum złego ojca”?

 

Tytuł: Kroniki z młodości

  • Scenariusz: Guy Delisle
  • Rysunki: Guy Delisle
  • Tłumaczenie: Olga Mysłowska
  • Wydawnictwo: Kultura Gniewu
  • Data wydania: 27.08.2021 r.
  • Druk: czarno-biały
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Format: 165x245 mm
  • Stron: 144
  • ISBN: 978-83-66128-76-7
  • Cena: 49,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus