„Lucyfer - wydanie zbiorcze” tom 2 - recenzja

Autor: Damian Maksymowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 30-07-2021 21:44 ()


„Jesteś królem knowań i manipulacji mój Samaelu*, lecz i tego podobnie jak wszystkiego innego... nauczyłeś się od ojca”.

Drugie opasłe wydanie zbiorcze Lucyfera kontynuuje wątek Lucyfera bawiącego się w swojego wszechmocnego ojca. Gwiazda Zaranna we wszystkich światach i królestwach otwiera bramy do swego Stworzenia. Teraz każdy, komu nie podoba się Kreacja Jahwe, ma diabelską alternatywę, która nie podlega pod boską jurysdykcję.
 
Wolny wybór to fundamentalna wartość w życiu człowieka. Nawet niedokonanie wyboru jest już wyborem. Podejście Careya pobrzmiewa w słowach Michała: „(…)nie martwcie się jednak. Jesteśmy twórcami naszych własnych żywotów, a rozpacz to jedyny niewybaczalny grzech”. Współczesny mit Careya (jakim bez cienia wątpliwości jest „Lucyfer” i o czym pisałem w recenzji tomu pierwszego) uczy, żeby nie winić boga czy diabła za swe niepowodzenia, czy też zawierzać jedynie modlitwie jako rozwiązaniu wszystkich problemów i dylematów. Nikt nie przeżyje za nas naszego życia, sami je kształtujemy, zamiast obarczać nadprzyrodzone siły, trzeba polegać na sobie. Czy jednak znajduje to swe spełnienie w przypadku Lucyfera? Czy bunt, upadek, a później odejście z Piekła były decyzją samego zainteresowanego, a może po prostu punktami planu Jahwe? Może wolna wola to fikcja, a wszystko jest tylko częścią powstałego wcześniej scenariusza? A jeśli nie dotyczy to wyłącznie boskiego syna, ale także reszty jego dzieci? Carey w swym dziele cały czas krąży wokół zagadnienia, czy wolna wola nie jest tylko iluzoryczna, a w jej miejsce istnieje wyłącznie wolny brak woli…
 
W jednej zawartych w tym woluminie historii Lucyfer mówi o Piekle: „(…)narosło wokół mnie, ja go nie stworzyłem” oraz „(…) to system, nic więcej. Zaspokaja popyt i podaż w dziedzinie cierpienia. Jeśli usuniesz cierpienie, system jedynie zastąpi go czymś innym”. Jak powiedział T.S. Eliot: „Piekło to jesteśmy my sami”. Wymyśliliśmy Piekło, więc istnieje, oczekujemy cierpienia, więc je dostajemy (jak pamiętamy z rozmowy Niosącego Światło z Morfeuszem w „Sandman: Pora mgieł”). Brytyjski scenarzysta wprowadza, występującą wcześniej w komiksach wydawnictwa DC postać Salomona – oryginalnie biblijnego proroka, syna i następcy króla Izraela, Dawida. Tutaj występuje on w roli inspektora. Od czterech tysięcy lat wciąż stąpa po ziemi w różnych wcieleniach, gdyż uważa, że nie jest jeszcze godny wiecznego odpoczynku i musi dobrymi uczynkami na niego zasłużyć. Salomon ma takie życie po życiu, jakiego w swym mniemaniu potrzebuje.
 
Lucyfer zamierza spłacić dług (zawsze to robi, to jedna z jego fundamentalnych zasad), tym razem wobec swej bratanicy. Środkiem do tego jest pomóc Lokiemu (który stanowi złe odbicie Lucyfera) w zamian za użyczenie Naglflara. Jest to mityczny statek wykonany z paznokci nieboszczyków i właśnie w nim, według nordyckich mitów, w dniu Ragnaroku popłyną wrodzy bogowie, a za sterem stanie Loki. Istnieje niezwykle prosta metoda zapobieżenia Ragnarokowi, o której wspomina Carey: „jeśli każdy wykona swą powinność wobec zmarłych i przytnie ich paznokcie przed pochówkiem Raganrok może być odkładany tak długo, jak to tylko możliwe”. Carey nie ma problemu z tym, by do wierzeń judeochrześcijańskich i mitów Nawahów (w tomie pierwszym) dorzucić germańską mitologię; wszystko to koegzystuje, nie wyklucza się wzajemnie – podobnie jak w „Sandmanie”. Statek ma popłynąć do Dworców ciszy, niezwykle ciekawego miejsca. Autor umieścił tam anielskich zmarłych – pozostałości armii broniącej niebios podczas buntu Lucyfera oraz resztki innych aktów Stworzenia, które zostały odrzucone. „Widzę je jako efekt uboczny centralnego kosmologicznego faktu, że w „Sandmanie” odczuwające umysły tworzą świat i przetwarzają go moment-po-momencie od podstaw” – pisze Carey. Co następnie znajduje odzwierciadlenie w historii dwóch Tytanów, którzy próbują zmienić rzeczywistość, by być czczonymi w miejsce Jahwe. W stu procentach fikcyjnym wymysłem autora stanowiącym dodatek do istniejącej już mitologii jest przypowiastka o tym, jak rozmnażają się olbrzymy. Podobnie jak Gaiman Carey ma niezwykłą umiejętność mieszania swoich pomysłów z elementami zaczerpniętymi z  mitologii tak, że czasem trudno odróżnić jedno od drugiego.
 
O rysunkach trudno powiedzieć mi coś więcej niż przy poprzedniej recenzji. Gross, Kelly i Ormston serwują oprawę graficzną, która w ogóle się nie zestarzała. Jest ona spójna i konsekwentna, a moim ulubieńcem wciąż pozostaje Ormston. Znacie pierwszy wolumin, więc wiecie czego się spodziewać.
 
„Lucyfer” Careya to absolutne musisz mieć dla fanów „Sandmana”, klasyki z dawnego Vertigo i wszystkich miłośników tzw. komiksów dla inteligentów. To pozycja, która daje do myślenia, zostaje w głowie na dłużej i jest po prostu piekielnie dobrze opowiedziana.
 
*Samael to imię Lucyfera przed upadkiem.

 

Tytuł: Lucyfer - wydanie zbiorcze tom 2

  • Scenariusz: Mike Carey
  • Konsultacja merytoryczna: Neil Gaiman
  • Szkic i tusz: Peter Gross, Ryan Kelly, Dean Ormston, Ted Naifeh, Craig Hamilton, David Hahn
  • Kolor: Daniel Vozzo
  • Przekład: Paulina Braiter
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Data publikacji: 28.07.2021 r.
  • Okładka: twarda
  • Format: 170x260 mm
  • Papier: offset
  • Druk: kolor
  • Stron: 680
  • ISBN: 978-83-281-6075-0
  • Cena: 149,99 zł

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus