„Godzilla vs. Kong” - recenzja
Dodane: 29-05-2021 23:58 ()
MonsterVersum się rozrasta. A dokładnie, po przedstawieniu nieśmiertelnych potworów w swoich współczesnych inkarnacjach, doszliśmy do miejsca, w którym czeka nas ostateczne starcie. Czas ekspozycji minął, pozostała już tylko mordercza żądza bycie najlepszym wśród niepokonanych gigantów.
Godzilla vs. Kong to w głównej mierze kino rozrywkowe mające przysporzyć widzowi dwóch godzin niezapomnianych wrażeń wizualnych na dużym ekranie. Po prostu uczta dla oczu. Fabuła schodzi więc na drugi plan, nie należy spodziewać się finezyjnych rozwiązań czy skomplikowanej intrygi. Ta, po prawdzie, jest oczywista już od samego początku. Godzilla przestała być obrońcą ludzkości, a stała się zagrożeniem z głębin niszczącym całe miasta. Z kolei Kong egzystuje w specjalnie odseparowanym od reszty świata obszarze. Z jednej strony jest interesującym obiektem badań, z drugiej jest chroniony przed królem potworów. Dwóch tytanów nie może funkcjonować obok siebie, więc ich starcie jest tylko kwestią czasu. Jednak według jednej z teorii istnieje nieodkryty, dziewiczy ląd, skryty głęboko pod ziemią, będący prawdziwym domem gargantuicznego lokatora Wyspy Czaszki. To tajemnicze miejsce może okazać się też kluczem do walki z Godzillą.
Łaknący wiedzy odkrywca, a zarazem naiwny naukowiec oraz wyrachowany i dbający o własne interesy szef przodującej pod względem nowoczesnych wynalazków korporacji. Stereotypowe dobro i zło, które ściera się w każdym przygodowym filmie, ma swoje odbicie również w tym obrazie. Ich działania zmierzają oczywiście do konfrontacji potworów, zanim to się jednak stanie, mamy trochę trywialnego gadania, przedstawienia nowych bohaterów i – co najistotniejsze z punktu wyjścia produkcji – zarysowanie delikatnej więzi między wielką małpą a małą dziewczynką, która jako jedyna potrafi dotrzeć do niepowstrzymanego i niszczącego wszystko wokół potwora.
Pojedyncze wątki i postaci łączą niniejszy obraz z poprzednimi, czyli Kongiem: Wyspą Czaszki oraz Godzillą: Królem potworów. Znana z drugiego filmu Madison Russell, w którą ponownie wcieliła się Millie Bobby Brown (Stranger Things), łączy siły z Bernie Heyesem, miłośnikiem teorii spiskowych, demaskatorem metod Reptilian i przeciwnikiem kranówy, do której ponoć dodaje się fosfor i człowiek jest podatny na manipulacje. Wspomagani przez nastoletniego rówieśnika Madison – Josha – ruszają tropem korporacji skrywającej mroczne sekrety. Biorąc pod uwagę skład dziarskiej ekipy nowicjuszy i ścieranie się racjonalizmu z wyssanymi z palca spiskowymi teoriami, ich wyprawa ma stanowić humorystyczny przerywnik w walce między potworami. Nieodłączny i dość przewidywalny wątek podobnych blockbusterów.
Główna oś fabuły kręci się wokół tytanów i prób uniknięcia starcia Konga z Godzillą, co oczywiście szybko okazuje się niemożliwe. Twórcy nie silą się na oryginalność i stawiają na najatrakcyjniejszy element tego widowiska, czyli pojedynek między przerośniętymi protagonistami. Szczególnie ten na oceanie wypada niezwykle efektownie. Pewnym novum jest więź łącząca głuchoniemą dziewczynkę z Kongiem. Nie niesie on jednak ze sobą tak dużego bagażu emocjonalnego, jakby się na początku wydawało. W filmach o gigantycznych potworach czynnik ludzki jest spychany na dalszy plan. Ludzie bowiem nie stanowią odpowiedniej przeciwwagi dla majestatycznych, wyplutych z trzewi komputerów, niesamowitych kreatur. Naukowcy, badacze również stanowią jedynie środek mający przysporzyć okazji do starcia tytanów. Dość błahy zresztą. Teoria pustej ziemi, która w mniejszym lub większym stopniu była wykorzystywana w literaturze fantastycznej, żeby tylko wspomnieć takich autorów jak Jules'a Verne’a czy Edgara Rice’a Burroughsa, w filmie Adama Wingarda również jest jedynie stymulantem prowadzącym do finałowej, spektakularnej bitwy.
Widz zatem może poczuć się nieco rozdarty. Z jednej strony otrzymuje to, co chciał, czyli niesamowite sekwencje akcji, czy to na wodzie, pod ziemią czy w spowitym neonami, anihilowanym krok po kroku mieście. Efekty komputerowe wgniatają w fotel i dają mnóstwo wizualnych wrażeń. Z kolei fabuła to prościutka historia, której finał znamy już po wstępie. Nic nie zaskakuje, nie ma tu nieprzewidywalnych zwrotów akcji, wszystko jest oczywiste i czytelne. I jeśli taka struktura wam nie przeszkadza, to na Godzilli vs. Kong będziecie się świetnie bawić. Jeśli natomiast spodziewacie się jakiegoś zaskoczenia czy logicznych działań bohaterów (takowych tu nie uświadczycie), obraz może okazać się wymęczonym seansem z kilkoma wizualnymi fajerwerkami i niespełnionym potencjałem.
MonsterVerse nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Wszak Godzilla i Kong to nieśmiertelne potwory wskrzeszane na potrzeby kolejnych produkcji spod znaku ekranowej fantastyki. Studio Legendary myśli już o następnym filmie. Ponownie za kamerą ma stanąć Adam Wingard, a głównym bohaterem będzie potomek upartej i niepokonanej wielkiej małpy.
Ocena 6-/10
Tytuł: Godzilla vs. Kong
Reżyseria: Adam Wingard
Scenariusz: Zach Shields, Michael Dougherty, Terry Rossio
Obsada:
- Alexander Skarsgård
- Millie Bobby Brown
- Rebecca Hall
- Brian Tyree Henry
- Shun Oguri
- Eiza González
- Julian Dennison
- Kyle Chandler
- Demián Bichir
- Kaylee Hottle
Muzyka: Junkie XL (Tom Holkenborg)
Zdjęcia: Ben Seresin
Montaż: Josh Schaeffer
Scenografia: Rebecca Cohen, Ronald R. Reiss
Kostiumy: Ann Foley
Czas trwania: 113 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus