„Kong: Wyspa Czaszki” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 15-03-2017 22:23 ()


Niektóre potwory są nieśmiertelne. Powracają na kinowe ekrany, mimo że kolejne ich wybryki nie są szczególnie tęskno wyczekiwane przez przeciętnych zjadaczy celuloidu. Od przeszło trzech dekad twórcy w pierwszej kolejności sięgają po sprawdzone straszydła, narzucają kolejne kalki przygodowych widowisk, by pozostawić po sobie niewielki ślad w historii kinematografii, a jak się uda, wybić się ze swoim dziełkiem ponad stereotypowe obrazy. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że ówczesne kino nie chce już widza zadziwić, bo obecnie trudno jest coś oryginalnego wymyślić. Może natomiast próbować widza oszukać i wmówić mu, że to, co właśnie ogląda na ekranie, to pierwszorzędny produkt, mający wbić w fotel swoją monumentalnością, a przy okazji, raz czy drugi wystraszyć znienacka pokazanym olbrzymim stworem.  

Ekspedycja badawcza w eskorcie wojska wyrusza na nieodkrytą dotąd wyspę, która spowita mgłą tajemnicy skutecznie broniła się przed najazdem wścibskich naukowców i amerykańskich żołdaków złaknionych krwi po fiasku w Wietnamie. Ma być sielanka, feta oraz sława z odkrycia bodaj ostatniej białej plamy na mapie świata. Podróż w nieznane szybko okazuje się wyprawą o przeżycie, ponieważ napotkana lokalna „zwierzyna” nie jest nastawiona przyjaźnie wobec obcych mącących jej mir. Oto na dziewiczym - jak się początkowo wydawało - lądzie, nieskalanym stopą białego człowieka, zamieszkują stworzenia, o jakich się odkrywcom nie śniło. Prym wiedzie olbrzymi goryl, który na dzień dobry robi przybyszom krwawą jatkę. Jak się wpada do legowiska Konga bez zaproszenia, w dodatku bombardując, co popadnie, to wkurzona małpa nie zamierza czekać, aż ludzie rozpanoszą się po jej terytorium. Pobici i upokorzeni żołnierze z kolei ani myślą puścić płazem przerośniętemu naczelnemu tej zniewagi, pokazując wyraźnie, kto rządzi na świecie. Mimo piętrzących się przeszkód w postaci nieprzyjaznej flory i fauny, starają się odzyskać potrzebne środki do ubicia monstrualnej małpy.

Kong: Wyspa Czaszki wywołuje spektakularne wrażenia w sterze wizualnej. Już pierwsze sceny z gigantyczną małpą nacierającą na helikoptery zapowiadają sprawnie zrealizowane i emocjonujące kino rozrywkowo-katastroficzne. Później ekscesy z udziałem Konga, jak i okolicznych maszkar są równie efektowne oraz zachwycające. Widz został zaproszony do festiwalu kolosalnej rozwałki i pod tym kątem film nie zawodzi. Problem pojawia się, gdy bliżej skupimy się na bohaterach, a także zagłębimy w mielizny prostego scenariusza. Fabuła jest jedynie pretekstem do pokazania starć gigantów, bo powiedzmy sobie szczerze, Kong nie ma równych sobie wśród zgrai ludzi, a jego naturalnym przeciwnikiem są potwory mu podobne. I to walka z nimi dostarcza niezapomnianych wrażeń, czy to ochoczego pałaszowania pobitego przeciwnika, czy zaciekłej rywalizacji z przerośniętym postrachem wyspy.

Natomiast pozostali bohaterowie tego widowiska są przyjemnie nijacy, bez krztyny charyzmy, a niektórzy wręcz zmarnowani i niewykorzystani.  Blado wypada Tom Hiddleston, dla którego przygodowy żywioł nie jest naturalnym środowiskiem, z odsieczą nie idzie mu również Brie Larson, której uroczy uśmiech zdaje się mówić: „Co ja tutaj robię”. Aktor charakterystyczny – jakim bez wątpienia jest John Goodman, wiedziony demonami przeszłości również dość szybko zostaje spisany na straty, a Samuel L. Jackson gra stereotypowego twardogłowego wojaka, który wszystko by palił i niszczył w myśl zasady -  mam władzę to jej nadużywam. O pomniejszych naukowcach niknących w gęstwinie nieprzejednanej dżungli nie ma nawet co wspominać. Jedyną postacią, która odnajduje się w tej fantastycznej enklawie potworów, kradnąc show na każdym kroku, jest John C. Reilly. Weteran II wojny światowej, przymusowy tubylec wyspy czaszki, pozytywnie zakręcony świr, którego miło się na ekranie ogląda. On plus potwory stanowią kwintesencję tego spektaklu, o całej reszcie można spokojnie zapomnieć.

Fajnie jest pooglądać na dużym ekranie wizję starcia przerośniętych monstrów, podziwiać kilka kunsztownych scen wyplutych przez trzewia komputera czy napawać się odliczaniem, kto następny do odstrzału. Nie jest to jednak materiał pokroju Zaginionego świata, a i wyprawa ochotników nie przypomina tej prowadzonej przez profesora Challengera. Pozostaje zatem delektować się wizualną otoczką obrazu, zapominając na moment o wszystkich bzdurkach scenariusza. Dla samych wartości estetycznych z pewnością warto obejrzeć Kong: Wyspę Czaszki, bo rzadko się zdarza sposobność do podziwiania małpy tak gargantuicznych rozmiarów. Kolejne produkcje MonsterVerse są w planach, a więc jest szansa na poprawę.

Ocena: 6/10

Tytuł: „Kong: Wyspa Czaszki”

Reżyseria: Jordan Vogt-Roberts

Scenariusz: Max Borenstein, Dan Gilroy, Derek Connolly

Obsada:

  • Tom Hiddleston    
  • Samuel L. Jackson
  • Brie Larson
  • John C. Reilly
  • John Goodman
  • Corey Hawkins
  • John Ortiz        
  • Tian Jing
  • Toby Kebbell
  • Jason Mitchell

Muzyka: Henry Jackman

Zdjęcia: Larry Fong

Montaż: Richard Pearson

Scenografia: Stefan Dechant

Kostiumy: Mary E. Vogt

Czas trwania: 118 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus