Z pozycji widza ćwierć wieku to ogrom czasu. W ciągu ponad dwóch dekad w kinie zmieniają się trendy, możliwości techniczne pozwalają na nowe doznania, a widzowie oczekują bardziej skomplikowanej i wyrafinowanej akcji. Niewiele jest serii, które przetrwały tak długi okres w kinie, nie licząc nieśmiertelnego Jamesa Bonda. Niewiele na pewno z jednym aktorem za sterem.
Raczej nikt nie zakładał, że dwadzieścia pięć lat po premierze Mission: Impossible w reżyserii Briana De Palmy wciąż będziemy czekać na kolejne odsłony serii z Tomem Cruisem. Gdyby nie pandemia, to w tym roku na uczczenie tego jubileuszu otrzymalibyśmy część siódmą, a w kolejnym ósmą. Jednak co się odwlecze to nie uciecze. Pierwsza część dochodowej serii zadebiutowała w Stanach Zjednoczonych 22 maja 1996 roku, czyli trzydzieści lat po premierze serialu telewizyjnego o tym samym tytule. Serial przetrwał siedem lat, kinowy cykl, patrząc na plany, dobije do prawie trzydziestu, a możliwe, że jego główny gwiazdor – Tom Cruise – sięgnie po postać Ethana Hunta po raz dziewiąty na trzydziestolecie powstania filmu De Palmy.
Mission: Impossible nawet po latach robi wrażenie. Wszystko dzięki przemyślanej i sprawnie skonstruowanej intrydze, niezapomnianym sekwencjom akcji jak włamanie do Langley czy walka na rozpędzonym pociągu i – rzecz jasna – ciągłym myleniu tropów. Akcja w Czechach mająca być przynętą, próba zdemaskowania kreta w szeregach IMF i najważniejsze – zdobycie listy tajnych agentów wartej całkiem sporą sumkę pieniędzy. Koncept wydaje się prosty, ale dzięki ciągłym niedomówieniom i wątpliwościom głównego bohatera, dość obrazowo pokazanym w filmie, utrzymuje widza w niepewności i gwarantuje niesłabnącą atencję. Znakiem rozpoznawczym serii stał się z miejsca rozpoznawalny motyw muzyczny towarzyszący każdej odsłonie cyklu oraz maski, które główni bohaterowie widowiska zmieniają tak często, jak kameleon kolor skóry.
W przeciwieństwie do późniejszych odsłon, w których wysokooktanowa akcja zaczęła brać górę nad drobiazgowym roztrząsaniem intrygi, w obrazie De Palmy istotną rolę odgrywają aktorzy. Młody Tom Cruise - jeszcze nie „pełny czystej brawury i braku okrzesania” - zawierza tutaj swoim umiejętnościom, sprawności fizycznej, a nie jak to często miało też miejsce w serii - łutowi szczęścia czy rozwiązaniom z pogranicza science fiction. Dlatego też pierwsza część uchodzi za szablonowy wręcz przykład kina szpiegowskiego. Pozostałe role powierzono rutyniarzom i charyzmatycznym aktorom. Jon Voight – ojciec Angeliny Jolie – z powodzeniem umie okazać niejednoznaczność swojej postaci, zasiać ziarno niepewności. Jean Reno po sukcesie w
Wielkim błękicie i
Leonie zawodowcu zapragnął zasmakować kina amerykańskiego i również sprawdził się w kreacji szemranej postaci. W końcu Ving Rhames (jako jedyny obok Cruise’a wystąpił we wszystkich odsłonach serii) – małe odkrycie w filmie – pokazał się z jak najlepszej strony, innymi słowy mistrz ciętej riposty i one-linerów. Nie wolno też zapominać o damie brytyjskiego kina, czyli Vanessie Redgrave, która swoją niewielką kreacją uświetniła ten obraz. Całość składa się na angażujące kino akcje, które po latach ogląda się bez chwili znużenia.
Skomplikowana akcja i niedoścignione, wręcz spektakularne wyczyny głównego bohatera z seansu na seans ulegały spotęgowaniu. Nie tylko, aby pokazać kaskaderskie wyczyny Toma Cruise’a, który rzadko korzysta z dublerów, ale też, aby zaskakiwać widza nowymi rozwiązaniami i akcją niemającą żadnych ograniczeń. Na pewno dla miłośników talentu aktora, jak i kina korzystającego z niemożliwych środków do rozwiązywania niemożliwych misji kolejne odsłony są oczekiwaną i satysfakcjonującą rozrywką. Jak zresztą bowiem mówili o głównym bohaterze jego przełożeni:
Hunt wznieca pożary, które później sam gasi, gdzie się nie pojawi, można liczyć na potężną rozróbę. Widać więc, że zawiązanie akcji kolejnych filmów serii z czasem ewoluowało w kierunku niekontrolowanego, ale przysparzającego widzowi mnóstwa wrażeń chaosu.
Powrót po latach do cyklu należy zatem uznać za udany. A kolejne jego odsłony są tylko kwestią czasu. Obojętnie czy z Tomem Cruisem, czy nowym aktorem na pokładzie, który w przyszłości zapewne zastąpi powoli starzejącego się gwiazdora
M:I. Potencjał serii można przyrównać do cyklu o Jamesie Bondzie. I jeśli tylko ktoś będzie chciał przejąć spuściznę po Cruisie, to również przygody agentów IMF mogą okazać się tasiemcem, do którego widzowie będą wracać latami. A kolejne inkarnacje Ethana Hunta rozpływać się w oparach dymu jak w scenie wieńczącej
Ghost Protocol. Na razie pozostaje wyczekiwać dwóch kolejnych odcinków z wiecznie młodym, a przynajmniej sprawiającym takie wrażenie Tomem Cruisem.
Ocena: 8/10
Tytuł: Mission: Impossible
Reżyseria: Brian De Palma
Scenariusz: David Koepp, Robert Towne, Steven Zaillian
Na podstawie serialu Bruce'a Gellera
Obsada:
- Tom Cruise
- Ving Rhames
- Jon Voight
- Jean Reno
- Kristen Scott Thomas
- Vanessa Redgrave
- Henry Czerny
- Emmanuelle Béart
- Ingeborga Dapkunaite
Muzyka: Danny Elfman
Zdjęcia: Stephen H. Burum
Montaż: Paul Hirsch
Scenografia: Peter Howitt
Kostiumy: Penny Rose, Timothy Everest
Czas trwania: 110 minuty