"Mission: Impossible - Rogue Nation" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 11-08-2015 01:10 ()


Nie ma misji, której nie podjąłby się Ethan Hunt, nawet wiedząc, że może zakończyć się niepowodzeniem. Najbardziej karkołomne zadania są do wykonania, jeżeli tylko ma się do wykorzystania grupę oddanych przyjaciół. Seria „Mission: Impossible” już dawno przestała być spokojnym akcyjniakiem, podczas seansu którego zastanawiamy się, kto zdradził, kto przeszedł na drugą stronę albo gra podwójnego agenta. Na pewno żadna z kolejnych części nie dorówna klimatem i nastrojem tej zaserwowanej nam blisko dwadzieścia lat temu przez Briana De Palmę, ale każda wykorzystuje popularne motywy pozwalając serii ewoluować. „Rogue Nation” to już akcja w najczystszej postaci, nie ma tu nawet chwili na wytchnienie.

Ethan Hunt nigdy nie należał do pokornych agentów, chadzając własnymi ścieżkami, rozpracowując i inwigilując zastępy wrogich organizacji. Czupurny, zadziorny preferował niekonwencjonalne rozwiązania oraz brawurowe działanie na własną rękę niż podporządkowanie się sztywnym regułom. Mimo że wielokrotnie przyczynił się do zażegnania najbardziej zaognionych kryzysów sam stał się chodzącą bombą, której wiedza i umiejętności mogą zagrażać amerykańskim interesom. Toteż po kolejnej samowolce szef CIA – Alan Hunley – postanawia zamknąć IMF. Hunt znowu zostaje uciekinierem, agentem-wyrzutkiem, poszukiwanym i ściganym przez swoich ludzi, a tymczasem światem wstrząsa fala zamachów na wysokich rangą polityków, głowy państw. Za aktami agresji stoi tajna organizacja najemników nazywająca się Syndykatem. Niczym bondowska organizacja Widmo, zaciera za sobą wszelkie ślady pozostając nieuchwytną, będąc bardziej mitem niż realnym tworem. Sam przeciw wszystkim, Hunt wyrusza na wojnę z każdym, kto stanie mu na drodze…

Trudno oczekiwać od piątej części cyklu wywrócenia do góry nogami reguł rządzących serią. Formuła misji niemożliwych osiągnęła swój kres i teraz to już od wizualnych fajerwerków, zwrotów akcji czy ekstremalnych zmagań zależy powodzenie, jakim będzie się cieszyć każda kolejna odsłona. Widać, że Christopher McQuarrie odrobił pracę domową. Podszedł do materiału z dużym zaangażowaniem, nie zapominając o doświadczeniu swoich poprzedników, a przy tym dodając coś od siebie. Bez wątpienia jest to najbardziej dynamiczna z dotychczasowych części. Pościgi, wyścigi z czasem czy walki wypełniają każdą minutę seansu. Dodatkowo McQuarrie w znacznie większym stopniu postawił na humor. Oczywiście główny przeciwnik – Solomon Lane – pozostaje posągowo niewzruszony przez cały obraz (co również jest najsłabszym elementem obrazu, jakby aktor nie potrafił oddać innych emocji niż jedna groźna mina), ale już cała reszta pozwala sobie na dużo więcej luzu. Nie bez przyczyny zwiększono rolę Benjiego – Simona Pegga – który de facto stał się tu partnerem Hunta. Taki był przepis twórców na kino – wysokooktanową akcję rozbroić nieoczekiwanymi humorystycznymi scenami, co sprawdziło się znakomicie.

 

Na czas seansu warto też zawiesić naszą wiarę w prawa fizyki, możliwości wydolnościowe człowieka jak również zaufać, że tajni agenci i ich przeciwnicy są ulepieni z innej gliny, lepiej znoszący ciągły oklep czy samochodowe kraksy. Ale po to jest właśnie kino, aby dostarczyć nam rozrywki na najwyższym poziomie, okraszonej przepięknymi krajobrazami, interesującą choreografią walk, czasami przypominającą kocie ruchy wprawnego tancerza, a niekiedy będącą jedynie brutalną siłą pchającą nas do przodu w celu wykonania zadania. Eskapizm pełną gębą.

Dobrze znana ekipa aktorska nie uległa wielkim zmianom. Obok Toma Cruise’a pojawiła się nowa piękność, Rebecca Fergusson. Enigmatyczna brytyjska agentka Ilsa Faust w interpretacji szwedzkiej aktorki to żeński odpowiednik Hunta. Trafił swój na swego. Olśniewająca urodą, a zarazem skandynawską powściągliwością. Gdyby powstała kolejna część, z chęcią obejrzałoby się ten duet raz jeszcze. Nieco inne zadanie otrzymał Jeremy Renner, ale sprowadzenie go do centrali zaowocowała masą fantastycznych, nieco ironicznych sytuacji. Cieszy także większa rola Vinga Rhamesa, aktora charakterystycznego, ostatnio zapomnianego. Największym odkryciem jest oczywiście Simon Pegg, który parodiując podobne kino, tutaj musi się powstrzymywać od nieoczekiwanych salw śmiechu. Z kolei Cruisowi, w którego umiejętności aktorskie często się powątpiewa, nikt chyba nie zarzuci zaangażowania i wytrwałości. Samodzielnie wykonywał kaskaderskie sceny i niebezpieczne ewolucje, co tylko podniosło atrakcyjność wielu scen. Na pewno postawa aktora budzi respekt. Najsłabszym ogniwem produkcji jest niestety główny oponent Hunta. Solomon Lane wydaje się być ciekawie skonstruowaną postacią i jak na nieuchwytnego, byłego agenta ma całkiem sporo do zaoferowania. Pechowo Sean Harris nie wydaje się najlepiej dobranym aktorem do tej roli. Bez krzty charyzmy ani nawet odpowiedniej aparycji zgorzkniałego i zaprzysięgłego wroga systemu wygląda jak fatalnie ucharakteryzowany, podrzędny zakapior. 

 

„Mission: Impossible - Rogue Nation” kontynuuje dobrą passę serii pokazując, że z wyeksploatowanego tematu można jeszcze wykrzesać sporo przyzwoitej rozrywki, satysfakcjonującej akcji, a przede wszystkim wciągającej historii. Niemniej widać, że cykl powoli zaczyna dryfować ku parodii kina akcji, zatem przed twórcami trudny orzech do zgryzienia. Albo powrót do korzeni i minimalizmu, albo ciąg dalszy rozbuchanych oraz skrupulatnie planowanych niemożliwych misji. Na pewno szósta część udzieli nam ostatecznej odpowiedzi, który kierunek został obrany. 

 6/10

Tytuł: "Mission: Impossible - Rogue Nation"

Reżyseria: Christopher McQuarrie

Scenariusz: Christopher McQuarrie

Obsada:

  • Tom Cruise
  • Simon Pegg
  • Rebecca Ferguson
  • Jeremy Renner
  • Ving Rhames
  • Sean Harris
  • Alec Baldwin
  • Simon McBurney
  • Jens Hultén
  • Tom Hollander

Muzyka: Joe Kraemer

Zdjęcia: Robert Elswit

Montaż: Eddie Hamilton

Scenografia: James D. Bissell

Kostiumy: Joanna Johnston

Czas trwania: 131 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus