„Authority” tom 1 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 02-12-2020 20:00 ()


Zaiste u schyłku XX stulecia jakiś dobre duszydło czuwało nad superbohaterską konwencją. A przynajmniej nad ideą tego popkulturowego zjawiska, bo jak wiadomo w 1996 r. bankructwo Marvela dotkliwie odbiło się na całej komiksowej branży za oceanem. Paradoksalnie ów kolaps miał też swój konstruktywny wymiar, jako że grono co bardziej ambitnych (a przy tym - nazwijmy rzeczy po imieniu – kochających to medium) autorów nie zamierzało biernie przyglądać się upadkowi tej odmiany rozrywki.

Obok m.in. takich „reanimatorów” jak Joe Quesada, Kevin Smith („Daredevil: Diabeł stróż”), Grant Morrison i Howard Porter („JLA”) wyjątkową rolę w odrodzeniu zainteresowania superbohaterami odegrał także autorski duet w osobach Warrena Ellisa i Briana Hitcha. Im to bowiem pod „skrzydłami” studia WildStorm dane było nadać wspomnianej konwencji nowej jakości, by nie rzec, że ją wręcz dopełnić. Jak to nierzadko w historii wspomnianej konwencji bywało, „bazą” dla przełomowej (a przy tym ponadczasowej) realizacji okazała się nieszczególnie wyszukana marka zaistniała jeszcze u zarania wspomnianego studia oraz wydawnictwa Image, w ramach którego wówczas ono funkcjonowało. Mowa tu o serii „StormWatch” debiutującej w marcu 1993 r., jeszcze jednego zespołu istot dysponujących nadnaturalnymi zdolnościami i ewidentnie wyrosłych na popularności „zremasterowanych” ledwie półtora roku wcześniej X-Men (w tym zwłaszcza tzw. zespołu niebieskiego dowodzonego przez Cyclopsa). Nieprzypadkowo zresztą, bo założycielem WildStorm i jego głównym „motorem napędowym” był Jim Lee, którego efektowna i zadziorna zarazem kreska walnie przyczyniła się do olbrzymiego sukcesu, którym okazało się uruchomienie miesięcznika „X-Men vol.2”. Przepis na sukces wydawał się zatem podany wręcz na tacy, a jego współkreator gotowy do kolejnego zwiększającego osobistą sławę i chwałę (a przy okazji także zasoby finansowe) czynu. 

Początkowo „StormWatch” faktycznie cieszyło się oczekiwanym wzięciem (choć może nie aż takim jak ówczesny produkt „flagowy” rzeczonego studia, tj. częściowo znana polskim czytelnikom seria „WildC.A.T.s”). Wystarczyły jednak dwa lata, by dał o sobie znać przesyt rynku i coraz bardziej dostrzegalne znużenie czytelników efekciarskimi (choć niekoniecznie efektownymi) realizacjami na ogół pozbawionymi sensownych fabuł. Coś z tym zatem wypadało uczynić, tym bardziej że nieubłaganie nadciągające załamanie branży, przynajmniej dla części jej umiejących liczyć przedstawicieli, było widoczne już niemal gołym okiem.  Nic zatem dziwnego, że dotychczasową, momentami aż nazbyt przebojową formułę opartą na do „bólu” schematycznych zmaganiach „ekstremalnych” herosów z często jeszcze bardziej ekstrawagancko obnoszącymi się adwersarzami zdecydowano się uzupełnić (a najchętniej zastąpić) także wciągającą warstwą narracyjną. W przypadku kierowanego przez Roba Liefelda studia Extreme zapewnić tę metamorfozę miał sam Alan Moore, przejmując pieczę nad seriami „Supreme” i „Glory”. Natomiast Jim Lee zaprosił do współpracy jeszcze jednego przedstawiciela tzw. brytyjskiej inwazji, tj. przywołanego wyżej Warrena Ellisa. Co prawda w jego przypadku trudno było wówczas mówić o wyjątkowo spektakularnych, redefiniujących konwencje (o gatunku już nie wspominając) przedsięwzięciach. Niemniej staż tegoż autora przy tworzeniu takich miesięczników jak „Doom 2099” czy „Thor vol.1” (o czym więcej w „Mega Marvel” nr 4/1997) wprost wskazywał, że w jego przypadku można śmiało mówić o autorze co najmniej dobrze rokującym. Toteż gdy w lipcu 1996 r. do dystrybucji trafił 37. epizod serii „StormWatch” rozrysowanej właśnie według jego scenariusza, znać było, że idzie ku radykalnym zmianom. Do tego na lepsze. Efektem tej trwającej ponad rok przygody okazało się gruntowne przeformowanie zespołu i redefinicja jego statusu. Tym sposobem nieprzesadnie popularna hanza herosów typowych dla wczesnego Image Comics przeobraziła się w grono osobowości diametralnie odmiennego kalibru. Tak rozpoczęła się era Authority.

Drużyna, o której mowa, oględnie rzecz ujmując, się nie certoli. Dowodzeni przez swoistego żywiołaka elektryczności w osobie Jenny Sparks (tj. Apollo, Midnighter, Doktor, Mechanik, Swift oraz Jack Hawksmoor) nie zamierzają bowiem trwonić czasu na ewentualną resocjalizację swoich przeciwników. Choćby z tego względu, że skala i ogrom wymagających ich interwencji wyzwań jest na tyle znaczna, że na ów komfort najzwyczajniej nie mogą oni sobie pozwolić. Stąd radykalna metodyka ich poczynań zmierzająca do trwałej eliminacji zjawisk zagrażających ludzkości. A tych oczywiście nie brakuje począwszy od dysponującego armią klonów diabolicznego Kaizena (a de facto parafrazy Doktora Fu Manchu), poprzez najeźdźców z równoległego wszechświata, aż po… „boga”… Authority nie mają zatem łatwego życia, ale też i takowego dla siebie nie oczekują. Nieprzerwanie w ruchu i w gotowości zdają się okiełznywać nawet najbardziej problematyczne żywioły zmierzające do anihilacji ludzkości. Co więcej, nie szczędzą sobie i innym kąśliwych, dosyconych sardonicznym humorem konstatacji, od których przysłowiowe spodnie opadają razem z kieszeniami. To właśnie owa błyskotliwość kwestii rozpisywanych przez Ellisa okazała się (nie ostatni zresztą raz w jego przypadku – vide m.in. „Detektyw Fell: Zdziczałe miasto”) jedną z najmocniejszych stron tego przedsięwzięcia. Także koncepcje z zakresu, nazwijmy to umownie, mechaniki stworzenia przekonują, nie wspominając już o interakcjach pomiędzy poszczególnymi „składnikami” zespołu. Głównodowodząca (czyli wzmiankowana Jenny Sparks) może co prawda swoją nonszalancją i ogólnym nabzdyczeniem irytować. Trzeba jednak przyznać, że jej temperamentny charakterek generuje dramaturgicznie interesujące sytuacje. A to siłą rzeczy udatnie przyczynia się do pogłębienia złożoności psychologicznej uczestników zebranych tu fabuł.      

Na ogół chętnie drapujący się na autora niepokornego (choć w zdecydowanie lepszym stylu niż Garth Ennis czy Greg Rucka) także tym razem Ellis pozwolił sobie na odrobinę obrazoburstwa. Nie inaczej bowiem wypada interpretować finalną opowieść zbioru, tj. „Z mrocznej otchłani”. Ogólnie jednak efekt także tej historii jawi się jako nasycona epickością rozrywka na miarę „herosów ostatecznych”. Co więcej, takich, którzy miast krygować swoją aktywność dyspozycjami rządowych zwierzchników (a tak właśnie funkcjonowało StormWatch) najzwyczajniej w świecie sami stali się panami strzeżonego przez nich świata. I – co więcej – ani myślą zajmować sobie czas dylematami z cyklu „(…) kto pilnuje strażników?”. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że tym sposobem autor scenariusza dał wyraz przemożnemu udziałowi tajnych służb w kreowaniu bieżącej rzeczywistości geopolitycznej oraz braku realnej nad nimi kontroli agend ku temu powołanych. Natomiast wątek homoseksualny, we współczesnej kulturze popularnej suflowany z „finezją” początkującego pracownika kotłowni, w tym akurat przypadku został stosownie zniuansowany. Dzięki temu nie sprawia wrażenia „dopiętego” na siłę i nie zaburza ogólnej kompozycji utworu. Do tego nie sposób interpretować jego podjęcia jedynie w zamiarze kokietowania przez szanownego autora „postępowej” części ewentualnych odbiorców jego utworu.

Można spierać się o status opus magnum Briana Hitcha (notabene jeszcze jednego Brytyjczyka udzielającego się w „barwach” amerykańskich wydawców). Abstrahując od okoliczności, że jest on nadal aktywny (vide niemal autorska interpretacja Ligi Sprawiedliwości sprzed ledwie kilku lat) i w pełni sił twórczych, a takowe może mu się jeszcze przytrafić, to jednak już teraz jako szczytowe dzieło jego dotychczasowej kariery zwykło się wskazywać powstałe we współpracy z Markiem Millarem „The Ultimates vol.1” (zob. „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” t. 24 i 44). Przyznać jednak trzeba, że także na stronicach „The Authority” dał on z siebie bardzo wiele, a mnogość ujętych w szerokie plany kompozycji (m.in. zabudowa takich metropolii jak Tokio i Los Angeles) wręcz oszałamia swoim rozmachem i precyzją wykonania. Niezgorzej zresztą prezentują się zarówno główne osobowości tej opowieści, jak i ci, którym zmuszeni są oni stawić odpór. Hitch precyzyjnie nakreślił ich wizerunki, nie zapominając równocześnie o projektach zaawansowanych technologii. Do tego bez względu na ich pochodzenie (wszak także tutaj mamy do czynienia z konglomeratem równoległych wszechświatów). Niesamowicie prezentuje się ponadto bezkres kosmosu oraz wzbudzające niekłamany zachwyt Mechanik księżycowe plenery. Stąd wprost stwierdzić trzeba, że w wymiarze wizualnym nie sposób dopatrzeć się choćby cienia fuszerki. Każdy cal zawartego na planszach tego zbioru wszechświata kreowanego plastycznie został wręcz dopieszczony. Stąd po lekturze „Authority” całkowicie zasadnie odczuwać można wątpliwości czy aby na pewno wzmiankowane „The Ultimates vol.1” (skądinąd znakomite) faktycznie jest najważniejszym osiągnięciem Briana Hitcha.

Podsumowując, bezbłędna w każdym calu realizacja. Gdyby nie swoista umowa społeczna między osobami zaangażowanymi przy tworzeniu komiksowej sekcji „Paradoksu” (tj. pomijanie opublikowanych już wcześniej produkcji w corocznych zestawieniach najbardziej udanych tytułów) niniejszy zbiór z całą pewnością trafiłby do rankingu piszącego te słowa, do tego lokując się w jego czołówce. Zdecydowanie nie warto tego tytułu przegapiać. Natomiast przy okazji nowego wydania warto go sobie odświeżyć. Niezmiennie sprawdza się znakomicie. 

 

Tytuł: „Authority” tom 1

  • Tytuł oryginału: „Absolute Authority”
  • Scenariusz: Warren Ellis
  • Szkic: Brian Hitch, Phil Jimenez
  • Tusz: Paul Neary, Andy Lanning
  • Kolory: Laura Martin, Chris Garcia, David Baron, Michael Garcia, Eric Guerrero
  • Wstęp: Grant Morrison
  • Posłowie: Kamil Śmiałkowski
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Jacek Żuławnik
  • Wydawca wersji oryginalnej (w tej edycji): DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej (w tej edycji): 17 października 2017 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 12 listopada 2020  r.
  • Oprawa: twarda z obwolutą
  • Format: 18,5 x 28 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 354
  • Cena: 124,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w serii „The Authority” nr 1-12 (maj 1999-kwietnia 2000) oraz „WildStorm: A Celebration of 25 Years” (październik 2017).

 Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus