„Bruno Brazil - wydanie zbiorcze” tom 1 - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 04-10-2020 20:32 ()


„Nazywam się Bond, James Bond”. Myślę, że te słowa znają wszyscy miłości kina. Agent jej królewskiej mości zyskał niezwykłą popularność w latach 60. XX wieku za sprawą filmu „Doktor No” (1962), która nieprzerwanie trwa do dziś. Nic więc dziwnego, że sukces Bonda wpłynął na popkulturę, w tym oczywiście na komiks. Kiedy w 1966 roku Michel Greg objął funkcję redaktora naczelnego belgijskiego magazynu „Tintin”, postanowił odświeżyć formułę czasopisma. Potrzebował nowych bohaterów odzwierciedlających współczesne mu czasy. Tym samym stworzył białowłosego agenta amerykańskiej agencji wywiadowczej – niejakiego Bruno Brazila, którego bezpośrednim przełożonym jest pułkownik „L”.

Bondowskie motywy przewijają się przez wszystkie cztery albumy składające się na pierwszy tom wydania zbiorczego „Bruno Brazila”. Największe podobieństwa można odnaleźć w pierwszym – „Rekin, który żył dwa razy” (prawda, że nie dało się wymyślić bardziej bondowskiego tytułu?). W tej misji polegającej na złapaniu nazistowskiego pirata Kurta Schellenburga i odnalezieniu miejsca spoczynku zatopionego U-Boota dowodzonego przez Niemca, Brazil działa głównie w pojedynkę, licząc na swoje umiejętności, spryt i szczęście. Od czasu do czasu ktoś poda mu pomocną dłoń. Wyciągnie z tarapatów podrasowanym autem albo ukryje w tajnej kryjówce wydrążonej w skałach ukrytej za przesuwnym bilbordem. Gra toczy się tu o 15 miliardów dolarów spoczywających we wraku okrętu. Ów skarb jest łakomym kąskiem dla wielu państw. Rozpoczyna się bezwzględny wyścig z czasem na śmierć i życie.

Greg ma smykałkę do tworzenia efektownych fabuł obfitujących w zwroty akcji, pościgi, strzelaniny i czarne charaktery gotowe na wszystko, aby zrealizować swoje niecne plany. I o ile „Rekin, który żył dwa razy” to raczej komiksowa wersja w stylu „Pozdrowień z Moskwy” (1963) czy „Goldfingera” (1964), o tyle pozostałe albumy tworzące nieformalną trylogię („Komando Kajman”, „Oczy bez twarzy”, „Sparaliżowane miasto”) bardziej przypominają wybuchowe „Żyje się tylko dwa razy” (1965) i „Diamenty są wieczne” (1971). Od drugiego albumu charakter serii dość szybko ewoluuje. Greg wprowadza na scenę kolejne postaci, które od tej pory będą tworzyć wraz z Brazilem elitarne Komando Kajman.

Tutaj niestety belgijski scenarzysta nie wywiązał się udanie ze swojego zadania. Rzekoma grupa wyrzutków – Gaucho Morales, Whip Rafale, Texas Bronco, „Big Boy” Lafayette i Billy Brazil – mogąca czy też mająca nawiązywać do słynnej Parszywej dwunastki to bohaterowie niemal całkowicie pozbawieni krzty indywidualności. Poza Whip Rafale doskonale posługującej się biczem i „Big Boyem” równie udanie operującym metalowym jojo w zasadzie ciężko stwierdzić, jakie są ich wyjątkowe umiejętności pozwalające prowadzić działania przeciw największym zagrożeniom dla świata. Morales non stop przeklina (oczywiście po hiszpańsku), Billy, brat Brazila, użala się nad tym, że jest za młody i nikt nie traktuje go poważnie, a Texas po prostu jest (rzekomo silny). Wśród nich, co może być zaskakujące, na pierwszy plan wysuwa się Whip.

Greg z duchem rewolucji obyczajowej stworzył silną kobietę nieoglądającą się na mężczyzn. To ona często ratuje swoich towarzyszy przed niebezpieczeństwami. Jest świadoma swojej siły i umiejętności. Cyniczna, niepozbawiona wad, tym samym najbardziej ludzka z tego grona, czego nie można powiedzieć o skostniałym Brazilu – panu idealnemu, któremu zdecydowanie brakuje bondowskiego luzu utożsamianego z Seanem Connerym czy Rogerem Moorem. To raczej pozbawiony całej swojej charyzmy Lee Marvin.

Za oprawę wizualną odpowiada niezawodny William Vance. Oczywiście przy pracy nad „Bruno Brazilem” był dopiero na początku swojej wielkiej kariery i jego rysunki nie są jeszcze tak wspaniałe, jak w „XIII”, „Marshalu Blueberrym” czy „Brusie J. Hawkerze”, ale już w tych pierwszych albumach widać niesamowitą zdolność Vance’a w tworzeniu dynamicznych plansz nadających pędu fabule. Tym bardziej szkoda, że dialogi (połowę można by śmiało wyrzucić, a komiks nie straciłby nic ze swojej czytelności) i sposób narracji Grega skutecznie spowalniają akcję. Z drugiej strony to scenariusz obfitujący w widowiskowe pościgi samochodowe, bajeczne plenery Ameryki Południowej, fantastyczne urządzenia, futurystyczne machiny i ciekawą architekturę pozwala rozwinąć Vance’owi skrzydła. Urodzony w Anderlechcie artysta ma pełne ręce roboty, ale niezależnie od tego, co rysuje, zawsze stara się to czynić z największą starannością i elegancją.

Trzeba uczciwie powiedzieć, że cztery albumy tworzące pierwszy tom wydania zbiorczego „Bruno Brazila” bardzo mocno się zestarzały. Nie w warstwie wizualnej, tylko w sposobie narracji. Nachalne powtarzanie w ramkach tego, co już widzimy, wyjaśnianie działań bohaterów w dialogach i infantylność tychże nie pozwalają na pełną radość z tej lektury. Jednak tak się wtedy przeważnie pisało komiksy. Być może w kolejnych przygodach Brazila Greg wskoczy na wyższy poziom, tak jak to miało miejsce w przypadku serii „Comanche”, w której już od trzeciego albumu belgijski scenarzysta pokazał prawdziwą klasę. Wydanie zbiorcze docenią na pewno wszyscy lubiący klasykę komiksu europejskiego i styl Williama Vance’a. Ci szukający mocniejszych wrażeń mogą się od przygód białowłosego agenta i jego „dzieci” odbić jak od ściany. Tak już bywa z klasyką, nie trzeba jej lubić, ale dobrze ją znać i docenić za przetarcie szlaków dla następnych pokoleń twórców i czytelników.

 

Tytuł: Bruno Brazil - wydanie zbiorcze tom 1

  • Scenariusz: Greg
  • Rysunek: William Vance
  • Kolor: Petra
  • Tłumaczenie: Jakub Syty
  • Redakcja tekstu: Maciej Jasiński
  • Tytuł oryginalny: Bruno Brazil Intégrale 1
  • Wydawca oryginalny: Le Lombard
  • Rok wydania oryginału: 2013
  • Liczba stron: 224
  • Format: 220x296 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • ISBN: 978-83-66603-02-8
  • Wydanie: I
  • Cena z okładki: 110 zł

Dziękujemy wydawnictwu Ongrys za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus