„Moon Knight” - recenzja

Autor: Paweł Ciołkiewicz Redaktor: Motyl

Dodane: 18-06-2020 23:17 ()


Zacznijmy od początku. A może od końca? Nie, jednak od początku! Przecież opowieść o genezie bohatera powinna pojawić się na początku. Nawet jeśli w recenzowanym tomie drugi zeszyt serii „Moon Knight” z 1980 roku autorstwa Douga Moencha i Billa Sienkiewicza pojawia się na końcu. No tak, ale to tylko dodatek. A może jednak coś więcej? Jakby nie było, to opowieść istotna dla zrozumienia tego bohatera i poznania jego towarzyszy. Poza tym Lemire w swojej opowieści nieustannie odnosi się do początków Moon Knighta. Czyli jednak umieszczony na końcu tomu zeszyt to coś więcej niż zwykły bonus? Chyba tak. Zresztą nie rozstrzygniemy tego. Tak jak bohater komiksu nie może rozstrzygnąć, co w jego życiu jest prawdą, a co urojeniem. Bardziej zagubiony od bohatera tej opowieści będzie tylko czytelnik. Nie uprzedzajmy faktów. Zacznijmy od początku. A może od końca…

Moon Knight został powołany do życia przez Douga Moencha oraz Dona Perlina – po raz pierwszy pojawił się w roku 1975 w 32. numerze serii „Werewolf by Night”. Debiutował w roli złoczyńcy – na zlecenie tajemniczego Komitetu miał porwać tytułowego bohatera. Ostatecznie jednak Moon Knight nie tylko nie zrealizował tego zadania, ale zaprzyjaźnił się z Wilkołakiem. Przez pięć lat pojawiał się później to tu, to tam, by w 1980 roku dostać wreszcie własną serię i porządny origin. Za scenariusz odpowiadał wówczas jeden z jego twórców – Moench, natomiast rysunkami zajął się Bill Sienkiewicz. Czytelnicy nowego cyklu dowiedzieli się, że najemnik Marc Spector przeciwstawił się swojemu pracodawcy Raulowi Bushmanowi, gdy zorientował się, że ten, zamiast badać archeologiczne znaleziska związane z egipskim bóstwem księżyca Khonshu, ma zamiar je ograbić. Niestety walka zakończyła się porażką Spectora. Ciężko ranny został porzucony na pewną śmierć na pustyni. Uratował go jednak sam bóg Khonshu, choć może raczej zrobili to jego wyznawcy, oferując mu drugą szansę na życie w zamian za realizację jego misji. Tak rozpoczęły się regularne przygody tej nietypowej postaci. W drugim zeszycie serii, zatytułowanym „Rzeźnik”, pojawiły się natomiast postaci odgrywające istotne role w dalszej działalności Moon Knighta – Bertrand Crawley, Francuzik, Marlene Alraune oraz Gena Landers. Od lektury tego zeszytu, warto zacząć przygodę z tomem wydanym przez Egmont, bo Lemire czerpie z niego pełnymi garściami. Swoją drogą, szkoda, że zabrakło tu jeszcze pierwszego zeszytu tej serii, bo konfrontacja z Bushmanem też u Lemire’a odgrywa ważną rolę. Wróćmy zatem do początku.

Kompletny run autora „Podwodnego spawacza” i „Łasucha” dostajemy po trzech tomach przygód Moon Knighta publikowanych w ramach inicjatywy Marvel Now. Wówczas otrzymaliśmy mozaikowy zbór niepowiązanych ze sobą opowieści, pisanych i rysowanych przez różnych autorów, teraz dostajemy jedną spójną, choć całkowicie pokręconą opowieść o demonach dręczących Marca Spectora. Pewnie dlatego Egmont zdecydował się wydać tę opowieść w jednym, opasłym tomie zbierającym czternaście zeszytów (i ten piętnasty z roku 1980 napisany przez Moencha). Run Lemire’a był publikowany w USA w czternastu zeszytach między czerwcem 2016 a lipcem 2017 (a zatem już po „Tajnych Wojnach” jako Marvel Now! 2.0) jako „Moon Knight vol. 8 #1-14”. Warto dodać, że kolejne odcinki zostały oznaczone przez Marvela jako „Moon Knight vol. 1” i kontynuowano ich wydawanie od numeru… 188. Oczywiście można zagłębiać się w zawiłości sposobu numerowania Marvelowskich serii i doszukiwać się w nich jakiejś logiki, ale ryzykujemy wówczas, że trafimy do miejsca, w którym Marc Spector rozpoczyna swoje przygody…

Opowieść Lemire’a składa się z trzech aktów. Najpierw śledzimy perypetie Spectora w szpitalu psychiatrycznym („Witajcie w nowym Egipcie”), następnie obserwujemy jego zmagania z różnymi aspektami własnej osobowości („Wcielenia”) i wreszcie jesteśmy świadkami jego konfrontacji z Khonshu („Śmierć i narodziny”). Jeff Lemire funduje czytelnikom prawdziwą jazdę bez trzymanki. Odwołuje się do przeszłości Moon Knighta i opowiada ją na nowo, żonglując jednocześnie różnymi motywami i zacierając granicę pomiędzy rzeczywistością i urojeniami. Gdy Marc Spector budzi się ze snu, w którym nawiedza go Khonshu, uświadamia sobie, że jest zamknięty w szpitalu psychiatrycznym. Co gorsza, dowiaduje się, że spędził tu większą część swojego życia. Czy to może być prawda? Co w takim razie z jego wspomnieniami? Czy wszystko, co do tej pory przeżył, jest jedynie wytworem jego chorego umysłu? Przemierzając szpitalne korytarze, Spector gubi się w swoich wizjach i nie wie, co jest prawdą, a co iluzją. Widzi członków szpitalnego personelu, którzy raz jawią mu się jako ludzie, a raz jako ucieleśnienie egipskich potworów. Kim jest doktor Emmet? Czy to faktycznie lekarka troszcząca się o jego zdrowie, czy może bezwzględny Ammut, egipski stwór znany jako „niszczyciel grzesznych dusz”? Kim są inni pacjenci? Czy to obcy ludzie, czy może dawni towarzysze walki ze złem?

Trzeba przyznać, że w tym pierwszym akcie opowieści Lemire mnoży pytania i całkowicie otumania swojego bohatera, a w jeszcze większym stopniu dezorientuje czytelnika. Chwilami naprawdę można poczuć to, co musiał czuć Spector w takim otoczeniu. Zagubienie, frustracja i bezsilność, jakiej doświadcza czytelnik, jest niemniejsza od tej, jaka była udziałem Spectora. Później jest niewiele lepiej. A w zasadzie – znacznie gorzej. W drugim akcie tożsamość Marca Spectora dosłownie eksploduje. Mężczyzna miota się rozpaczliwie pomiędzy kilkoma różnymi wcieleniami i nie wie, kim jest. O kim jest ta opowieść? Czy bohaterem jest Spector? A może Jake Lockley albo Steven Grant? A może wszyscy? Tę fabularną mozaikowość doskonale uwydatnia warstwa graficzna przygotowana przez kilku rysowników. No i wreszcie finał! Trzeci akt dramatu stanowi dla scenarzysty okazję do pokazania konfrontacji Spectora z samym Khonshu i powtórzenia opowieści o jego początkach. Autor po swojemu przedstawia historię współpracy Spectora z Bushmanem i narodzin Moon Knighta. Jest to dla niego również pretekst do poszukiwania źródeł jego problemów z tożsamością w trudnym dzieciństwie i młodości. Oczywiście istotną rolę odgrywa tu skomplikowana relacja z ojcem. Autor tworzy analogię pomiędzy relacją Marca z Khonshu oraz napięciami na linii ojciec-syn. Wszystko okazuje się ze sobą powiązane. Choć w końcówce trochę za dużo psychoanalizy, to jednak całość robi naprawdę mocne wrażenie.

Komiks doskonale prezentuje się również pod względem graficznym. Główną część opowieści narysował i tuszował Greg Smallwood. Jego rysunki są realistyczne i mroczne. Cieniowanie uzyskiwane jest za pomocą efektu suchego pędzla, sporo tu przetarć tworzących ciekawe efekty. Artysta często bawi się układem paneli i komponuje plansze w zaskakujący sposób. Świetnie wygląda również wprowadzanie egipskich motywów do współczesnej rzeczywistości. Poza nim nad zilustrowaniem opowieści Lemire’a pracowali także Wilfredo Torres, Francesco Francavilla oraz James Stokoe. Każdy z tych artystów zajął się zobrazowaniem innego aspektu osobowości głównego bohatera. Dzięki dużej różnorodności stylistycznej łatwiej zorientować się w tym chaosie, jakim jest umysł Marca Spectora.

„Moon Knight” Lemire’a to doskonała pozycja dla wszystkich znużonych schematycznymi opowieściami superbohaterskimi. Każdy, kto ma dość absurdalnych zwrotów akcji i tasiemcowych fabuł, w których logika przegrywa starcie z efektami specjalnymi, powinien sięgnąć po ten komiks. Lemire nie byłby sobą, gdyby opowiadając o superbohaterze – nietypowym, ale jednak – nie przemycił kilku intrygujących wątków, które często porusza w swojej twórczości. Problemy psychiczne i radzenie sobie z nimi, kwestia roli szpitala i lekarzy w procesie leczenia, trudne relacje rodzinne i ich wpływ na życie oraz funkcjonowanie w społeczeństwie to kluczowe wątki tej opowieści. W ujęciu Lemire’a zostały one w intrygujący sposób połączone z charakterystyką postaci Moon Knighta, egipską mitologią stanowiącą istotny kontekst wszystkich jego przygód i refleksjami na temat natury współczesnego świata. Autor przeczołgał swojego bohatera niemiłosiernie. Fundując mu naprawdę konkretne pranie mózgu, doprowadził go do końca, czyli do miejsca, gdzie wszystko może zacząć się od początku.

 

Tytuł:Moon Knight”

  • Tytuł oryginału: „Moon Knight”
  • Scenariusz: Jeff Lemire
  • Rysunki: Greg Smalwood
  • Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
  • Wydawca: Egmont
  • Data polskiego wydania: 03.06.2020 r.
  • Wydawca oryginału: Marvel Comics
  • Objętość: 344 strony
  • Format 165x255 mm
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 79,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

Galeria


comments powered by Disqus