„Betelgeza” - recenzja
Dodane: 30-04-2020 16:02 ()
W tamtym roku chwaliłem wydawnictwo Egmont za wzorcowe wznowienie Aldebarana, pierwszej serii komiksów o burzliwych, międzyplanetarnych przygodach Kim Keller, której postać powołał do życia siłą wyobraźni brazylijski artysta Leo (Luiz Eduardo De Oliveira). Trudno więc nie przyklasnąć konsekwencji wydawniczej Egmontu i przemilczeć fakt, że właśnie otrzymaliśmy wznowienie kontynuacji przygód urodziwej biolożki, czyli serię Betelgeza, której pierwsze wydanie ukazało się na polskim rynku w roku 2009.
Nie ma sensu rekapitulować myśli, które zawarłem w recenzji wznowienia Aldebarana - zainteresowanych odsyłam do lektury, bo w dużej mierze musiałbym się powtarzać, jako że seria Betelgeza pod względem walorów formalnych i treści jest naturalną kontynuacją serii Aldebaran. Leo niesiony sukcesem, który odniósł we Francji pierwszy cykl przygód Kim Keller i jej kompanów, prace nad Betelgezą rozpoczął niemal z marszu, więc wizualna i fabularna tożsamość Betelgezy z Aldebaranem wydaje się oczywista. Ponownie mamy okazję przekonać się, jak mocno naznaczony ideami kontrkulturowymi mającymi swoje źródło w postulatach formułowanych w latach 60. XX wieku jest światopogląd brazylijskiego twórcy. Jego proekologiczna wrażliwość, zachwyt nad złożonością form istnienia jako fenomenu nadrzędnego wobec jakichkolwiek partykularnych interesów mogących zaburzyć równowagę świata, równość płci, ról społecznych i wiele innych mają swoje odbicie w fabule komiksu. Czytanie Betelgezy to również, jak w przypadku Aldebarana, obcowanie z produktem mocno pulpowym, ale w swojej naiwności, podanym z sercem i żarem – co mnie akurat mocno urzeka, bo nadal wierzę autorowi w czystość intencji, które przyświecały Leo podczas prac nad Betelgezą. Nie da się jednak uciec wrażeniu, że z każdym kolejnym tomem jest to rozrywka coraz bardziej przewidywalna i lekko irytująca. Ale o tym za chwilę, bo najwyższy czas wylądować na Betelgezie i rozejrzeć się w sytuacji, którą, lekko parafrazując znane powiedzonko, można skwitować stwierdzeniem „nowa planeta, stare problemy".
Oto bowiem znowu mamy lokalnego dyktatora, niejakiego pułkownika Donovana, którego poznajemy w pierwszej scenie komiksu, gdy upomina się o córkę pustynnego osadnika Berta. Życie na Betelgezie nie jest proste. Planetę w większości pokrywają pustynie, życie kwitnie jedynie w zielonych, spektakularnie monstrualnych kanionach. I właśnie do osady umiejscowionej nieopodal jednego nich, Donovan chce zabrać Mai Lan, córkę Berta, która według jego przypuszczeń jest już na tyle dojrzała, by mogła podołać trudowi rodzenia dzieci. Osadników na Betelgezie jest mało, natura jest dzika i niebezpieczna, a pomoc z Ziemi nie nadchodzi. Resztka ludzi, skupionych w osadzie (niejedynej, jak się później okaże), to niewielka grupka osadników, którzy przetrwali katastrofę kosmicznego promu Konstanty Ciołkowski, na którego pokładzie doszło do niewyjaśnionych zdarzeń, w wyniku których zostało uśmierconych kilka tysięcy zahibernowanych osiedleńców. Co się stało? Nie wiadomo, ale na kosmiczny rekonesans zostaje wysłana, dobrze nam znana, Kim Keller. Świeżo upieczona biolożka po ziemskich szkołach ma przy okazji przeprowadzić rozpoznanie czy Betelgeza jest planetą nadającą się do osiedlenia. Prawo ONZ mówi jasno, że jeżeli na jakiejś planecie występuje inteligentne życie, człowiek nie może się na niej osiedlać. Czy tak właśnie sprawy się mają na Betelgezie? Nie wiadomo, bo kontakt z załogą Ciołkowskiego został utracony wiele lat temu. Jest jeszcze jeden istotny powód, by wysłać misję rozpoznawczą na Betelgezę. Istnieje przypuszczenie, że planetę mogą zamieszkiwać istoty podobne do tajemniczej mantrissy z Aldebarana, która wielokrotnie odbierała z Betelgezy zwrotne komunikaty. A tak się składa, że Kim Keller jest jedną z niewielu osób, które zdają się posiadać wyjątkowe predyspozycje, by zgłębić istotę tych zagadkowych stworzeń. Formuje się załoga, ekspedycja jest gotowa, by wyruszyć i wpaść w tarapaty.
Czytając kolejną serię przygód Kim Keller, widać coraz wyraźniej, jak bardzo fabularne zawijasy są dla Leo jedynie pretekstem do uwiarygodnienia światów, w których kreowaniu artysta odnalazł prawdziwe powołanie. Weźmy wspominaną scenę, otwierającą serię. Mai Lan zostaje schwytana przez żołdaków Donovana i terenowym jeepem zmierza do wioski, gdzie czeka ją zapowiadana, wątpliwa poprawa losu w postaci przymusowej prokreacji. Pustynny krajobraz, za kolejnym zakrętem drogi, nagle wybucha soczystą zielenią pobliskiego kanionu, a drogę jeepowi zagradza tzw. balon, roślina lub zwierzę, które pęcznieje w głębi ziemi, wybija ponad nią i szybuje ku przestworzom, pociągając za sobą sznur pomniejszych baloników. Dyktatura dyktaturą, wojskowy dryl wojskowym drylem, ale niesamowitości tej sceny nie jest się w stanie nikt oprzeć, więc żołnierze zatrzymują auto na poboczu i oddają się spekulacjom na temat natury „balonu". Wykorzystując ich zaaferowanie, dziewczyna ucieka. To właśnie mnie rozbraja w komiksach Leo najbardziej - nadrzędny prymat piękna otaczającego świata względem wszystkiego, co się w nim dzieje. Sile tej wizji nie jest się w stanie nikt oprzeć. Widać to równie dobrze w rysunku, gdzie ponownie wszelkie przejawy fauny i flory (w Betelgezie wyjątkowo udanie prezentują się kluczowe z punktu widzenia fabuły misiowate, tajemnicze Jumy) nakreślone są pomysłowo, a partie komiksu, w których bohaterowie eksplorują obłędnie zielone kaniony, są najciekawsze, najbardziej przekonujące wizualnie.
Nadal podoba mi się dialog, który Leo prowadzi z własną biografią i światopoglądem, gdy komiksowym adwersarzom każe sprawdzać ich zasadność w nowych, ekstremalnie trudnych społecznych uwarunkowaniach. Widzę autora w jednej z ocalonych, Indze, która zwraca uwagę innemu wybudzonemu z hibernacji, że jaki sens ma pytanie o kraj pochodzenia, skoro oboje mają ten sam cel, a jedyne co się liczy, to pasja i umiejętności. Inne echa kontrkulturowych postulatów rozbrzmiewają w komiksie nieustannie: wspomniana przeze mnie równość płci, seksualne wyzwolenie kobiet, redefinicja ról społecznych, potępienie kapitalistycznych fantazji o zysku za wszelką cenę, przełamywanie strachu przed obcymi itd. itp. Wszystkie te zagadnienia przewijają się w dialogach, wynikają z przebiegu fabuły. Jedyną, dość istotną zmianą względem wątków poruszanych w Aldebaranie jest nacisk, jaki Leo kładzie na zagadnienia ze sfery seksualności człowieka, która w Betelgezie jest bardzo istotną kwestią. Nie wiem, co działo się w życiu prywatnym autora na etapie prac nad tym komiksem, ale czuć, że seksualność jest tutaj jedną z głównych form kontaktów międzyludzkich, w pewnym momencie odgrywając wręcz kluczową rolę. Fani Kim Keller oraz dwóch pozostałych kobiecych protagonistek, czyli Ingi i Mai Lan, będą tą serią bardzo usatysfakcjonowani.
No i niby wszystko jest w porządku, niby podobnie, jak w przypadku serii Aldebaran, a jednak będąc uczciwym, muszę przyznać, że zmęczył mnie ten komiks. Nie da się jednak uciec wrażeniu, że formuła wypracowana przez Leo zaczyna się wyczerpywać, a scenariusze nadal są prowadzone w szkolny sposób. Powtórzę - cenię autora za entuzjazm, ambicję tworzenia kolorowych światów, ale klisze i uproszenia fabularne, które stosuje na wysokości drugiej serii, zaczynają drażnić. Podobnie rzecz ma się z bohaterami, którzy podróżują między planetami, ale w przestrzeni własnych umysłów raczej stoją w miejscu, a ich deklarowana fascynacja światem jest w dużej mierze fascynacją cielesnością współtowarzyszy. Nie da się wykluczyć, że w jakimś stopniu komiks Leo wzmacnia argumenty przeciwników ruchów kontrkulturowych, którzy chętnie sprowadziliby idee wypracowane w ich kręgach do niebezpiecznej, uproszczającej wszystko wizji wiadomo czego.
Będąc uczciwym do końca, należy jednak oddać sprawiedliwość autorowi i docenić fakt, że Leo stara się wątki fabularne i pytania, które pojawiły się w Aldebaranie i Betelgezie domykać wyjaśnieniami i odpowiedziami. Czy są satysfakcjonujące? Każdy musi przekonać się o tym sam. Ostatnie kadry Betelgezy pokazują zapatrzoną w bezmiar nieba Kim Keller, zapowiadając ciąg dalszy, który nastąpił wraz z ostatnią serią trylogii zatytułowaną Antares. Jest więcej niż pewne, że i ona doczeka się wznowienia przez wydawnictwo Egmont.
Tytuł: Betelgeza
- Scenariusz: Luiz Eduardo De Oliveira
- Rysunek: Luiz Eduardo De Oliveira
- Tłumaczenie: Wojciech Birek
- Wydawca: Egmont
- Data wydania: 15.04.2020 r.
- Wydanie: II
- Liczba stron: 228
- Format: 216x285 mm
- ISBN: 978-83-281-9789-3
- Oprawa: twarda
- Druk: kolor
- Cena: 119,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji
Galeria
comments powered by Disqus