„Król Lew” (2019) - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 23-07-2019 08:47 ()


Studio Disneya z precyzją szwajcarskiego zegarka przygotowuje kolejne aktorskie produkcje swoich największych animacji. Nowa moda, a raczej odgrzewanie starych kotletów i żerowanie na sentymencie widzów okazało się na tyle intratnym interesem, że nawet produkcje, na które studio nie liczyło – jak Aladyn – bez problemu przynoszą miliardowe wpływy ze sprzedaży biletów. Widać, że nie tylko starzy miłośnicy bajek i tych postaci, ale i nowe pokolenie z chęcią wybiera się na przeróbki kultowych niegdyś animacji.

Jednak o ile w Aladynie czy Dumbo czynnik ludzki jest istotny, tak w Królu Lwie jedynie słyszymy głosy aktorów, którzy użyczają ich postaciom wygenerowanym komputerowo. Jaki jest więc efekt tych starań? Nie można odmówić Jonowi Favreau – twórcy Iron Mana – wyobraźni i wizjonerstwa. Bo Król Lew w wersji live-action prezentuje się fenomenalnie, komputerowe efekty są dopracowane,  historia w przeważającej mierze przeniesiona bez większych zmian. Te niewielkie, o które się pokuszono, zostały wprowadzone z oczywistych przyczyn. Niekiedy odrealnione piosenki z udziałem postaci czy szarże, które łatwo pokazać w animacji, w rzeczywistości trudno by je wytłumaczyć.

Oryginalny obraz Roba Minkoffa i Rogera Allersa był dopracowany w każdym calu. Historia iście szekspirowska, okraszona rewelacyjną grafiką, ponadczasową muzyką Hansa Zimmera i piosenkami Eltona Johna, soczystymi dialogami, błyskotliwym humorem, a także postaciami, które na stałe wpisały się w kanon popkultury. Cytaty z Króla Lwa dla wielu są nieśmiertelne, a szarże ułańskie Timona i Pumby bawią do łez każde pokolenie. Co zatem zmieniło się w wersji live-action?

Ogólnie Favreau zdecydował się na bardziej posępny wymiar opowieści widać to właśnie po mniej kolorowych i skocznych piosenkach, ale również finałowej scenie, która wydaje się bardziej ponura i dłuższa niż w oryginale. Duch historii został zachowany, na kluczowych scenach widzowie nadal beczą jak bobry, a emocje biorą górę, gdy bohaterowie muszą mierzyć się ze swoim przeznaczeniem. Co zatem nie zagrało? Mimika zwierząt nie zawsze jest trafnie ujęta, można rzec, że zwierzęta mogłyby nie poruszać swoimi buziami, a efekt byłby podobny. Wszak to głosy aktorów ożywiają zwierzęcych bohaterów. Największym minusem było pozbawienie filmu wykonawcy oryginalnych piosenek. Te w interpretacji Eltona Johna to żelazna klasyka, do której się wraca. Nowe aranżacje nawet w części nie oddają tego ładunku emocjonalnego co piosenki z wersji z 1994. I gdybym miał wskazać największy błąd ekipy twórców, to właśnie odświeżenie piosenek. Ich nowe interpretacje może i są nowoczesne, ale nie pasują do tej opowieści.

Po dwudziestu pięciu latach od premiery Król Lew nadal elektryzuje i wywołuje emocje, a łzy cisną się do oczu w newralgicznych momentach. To sprawnie przyrządzona w trzewiach komputera bajka, która ma zauroczyć widza XXI wieku. Wielbiciele oryginalnej wersji i tak pozostaną przy dziele Roba Minkoffa i Rogera Allersa, bo nikt nie odda tych szarż bohaterów czy ich sławetnych śpiewek jak aktorzy z minionej już epoki klasycznej animacji.

Ocena: 7/10

Tytuł: Król Lew (2019)

Reżyseria: Jon Favreau

Scenariusz: Jeff Nathanson

Obsada/głosy:

  • Donald Glover
  • Seth Rogen
  • Chiwetel Ejiofor
  • Alfre Woodard
  • Billy Eichner
  • James Earl Jones
  • John Oliver
  • John Kani
  • JD McCrary
  • Shahadi Wright Joseph
  • Penny Johnson Jerald
  • Keegan-Michael Key

Muzyka: Hans Zimmer

Zdjęcia: Caleb Deschanel

Montaż: Adam Gerstel, Mark Livolsi

Scenografia: Vlad Bina, Helena Holmes

Czas trwania: 118 minut 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus