„Aladyn” - recenzja
Dodane: 20-07-2019 16:15 ()
Za oknami jesień latem, a żeby trochę się rozgrzać, postanowiłam zajrzeć do gorącego, pustynnego magicznego Agrabahu i zobaczyć, a raczej nadrobić aktorskiego Aladyna.
Po tym, co pokazała Piękna i Bestia byłam pozytywnie nastawiona. Tym bardziej że w projekt był zaangażowany Guy Ritche. Niestety aktorski Aladyn raczej nie będzie kolejną perłą w dorobku tego twórcy. Choć jego najnowsze dzieło powstałe z udziałem studio Disneya złe nie jest, to zawiodło mnie na całej linii. I powodów tego jest naprawdę sporo.
Mimo wielu plotek i zapowiedzi, że nowy Aladyn nie będzie korzystał z historii filmu animowanego, będzie samodzielnym bytem i swoistą wariacją na temat animacji, to scenariusz duetu Ritche&August mocno koresponduje z tym w animacji, a praktycznie jest taki sam. Oto drobny złodziejaszek sierota - Aladyn i jego nieodłączny kompan Abu znajdują lampę, w której mieszka dżin mogący spełnić trzy życzenia. Jednak na lampę, a raczej jej właściciela dybie też potężny wezyr - Jafar, który nie spocznie, by odzyskać to, co według niego należy się jemu. A w tle miłość naszego Aladyna do pięknej księżniczki Jasminy, córki sułtana Agrabahu.
W filmie zasadniczo fabuła idzie tym samym torem co animacja (nawet dostajemy identyczne kadry korespondujące z tymi widzianymi przed wielu laty w animacji) i choć zostało zmienionych kilka rzeczy, to raczej są to zmiany kosmetyczne (wyjątkiem jest początek filmu, nawiązania do losów żony sułtana, które zostały nam zdradzone właśnie w filmie, ostateczna bitwa z Jafarem, trochę inaczej ukazana niż miało to miejsce w animacji oraz finał historii). Dostajemy też nową postać - Dalię, służkę Jasminy, która istotnie namiesza w życiu uczuciowym jednego z bohaterów tej historii.
Zmiany też nie obeszły głównych bohaterów opowieści: postaci Sułtana (zapomnijcie o tym rubasznym, miłym staruszku z animacji), który w aktorskiej wersji jest zdecydowanie poważniejszy i ma powody, by trzymać swoją córkę pod kluczem. Księżniczka Jasmina w przeciwieństwie do swojej odpowiedniczki z animacji, nie tyle pragnie wolności jako takiej, tylko wolności rozumianej jako równości praw dla każdego i możliwości decydowania o sobie (co uosabia się m.in. w jej pragnieniu zostania następnym sułtanem, mimo iż dotąd tego w jej kraju nie praktykowano). Jednak mam takie wrażenie, że o wiele mniej jest w niej życia, emocji niż w kreskówkowej odpowiedniczce. Podobny problem mam z aktorskim Aladynem, którego zrobiono na chłopaka strasznie zakompleksionego. Owszem animowany Ali wiedział, że jest z nizin, ale nie był tak zdołowany tym faktem, jak jego aktorski odpowiednik. Ciekawie za to prezentuje się Jafar, ponieważ oprócz tego, że twórcy go odmłodzili, to dostajemy na jego temat swoiste backstory, którego w animacji nie było (szkoda, że twórcy nie poszli tym tropem mocniej, bo jednak ciekawie byłoby posłuchać o przeszłości tego arcyłotra i jego drogi na sam szczyt). Za to na plus odbieram zmiany w dżinie. W przeciwieństwie do swojego animowanego odpowiednika oprócz wolności na samym końcu (tu mały spoiler) dostaje drugą połówkę i jego wątek chyba najlepiej został rozpisany przez twórców, choć zdecydowanie mogli jeszcze z niego coś wycisnąć.
Najlepsze fragmenty filmu to te pokazujące relacje dżina z Aladynem. Wtedy obraz wręcz wkracza w rejony swoistego buddy movie („dżem” już dla mnie będzie miał drugie dno). Gorzej, jeśli chodzi o chemię między aktorami grającymi Aladyna i Jasminę. Jakoś podczas seansu ta dwójka do mnie nie przemówiła, a tzw. scena balkonowa była taka sobie i zdecydowanie gorzej prezentuje się ona niż analogiczna w animacji.
Szkoda, że scenarzyści nie poszli tropem swoich kolegów z Pięknej i Bestii, gdzie, korzystając z okazji przy tworzeniu scenariusza filmu, nie omieszkali dodać coś swojego od siebie, wyjaśnić lub poprawić kilka rzeczy, które animacja pozostawiła bez wyjaśnienia i skorzystać z ciekawych pierwotnych pomysłów, które ostatecznie nie weszły do finalnej animacji. Tu tego nie ma. Tym bardziej to boli, bo przy samym powstawaniu pierwotnego Aladyna powstało wiele materiałów oraz porzucono wiele ciekawych koncepcji, które można byłoby teraz wykorzystać (a że jest to możliwe i świetnie się sprawdza, pokazuje wielokrotnie już przeze mnie wspominana nowa Piękna i Bestia), aby mogły uzupełnić historię.
Wracając do filmowej opowieści o Aladynie, zaskakuje wręcz, jak aktorskie wersje postaci z animacji są bardziej papierowe niż ich animowane pierwowzory. Jasmina jest bardziej interesująca w bajce niż w filmie, w którym chwilami swoją postawą potrafi irytować (jednak wydaje mi się, że duża wina za ten stan rzeczy leży w aktorce, która ją odgrywa. Zdecydowanie nie rozumiem zachwytów nad grą Naomi Scott, bo była raczej niewybijająca się i mocno przeciętna). Co do dżina: o dziwo to jedyna postać, która w filmowej wersji nic nie straciła ze swojego uroku. Owszem to nie będzie ten dżin, ale Will Smith nieźle bawi się rolą i naprawdę daje radę (pomijam piosenki, bo fanką jego głosu bynajmniej nie jestem). Aż żal, że choć próbowano coś zrobić, to jednak suma summarum nic z tego nie wyszło (idealnie widać to w kreacji postaci Jafara, gdzie kompletnie nie wykorzystano potencjału, jaki w tej postaci tkwił i jej backstory, zasygnalizowanym w scenariuszu). Za to nowa postać - Dalia, służka Jasminy wypadła całkiem nieźle (grająca ją Nasim Pedrad była całkiem niezła w tej roli) co tylko potwierdza, że wpuszczenie trochę powietrza do klasycznego schematu dałoby o wiele więcej temu filmowi.
Nie wiem, po co Disney zatrudnił Ritchiego, skoro w pełni nie wykorzystał szansy, jaki ten angaż dawał całej produkcji. Niewiele widać autorskiego stylu Brytyjczyka w filmie. Kiedy jednak już się pojawia (tak, wprawne oko wychwyci, kiedy pieczę nad filmem przejmuje twórca Przekrętu), obraz tylko na tym zyskuje. Tym bardziej szkoda, że Disney nie zaufał reżyserowi, bo aktorski Aladyn by na tym zyskał i to zdecydowanie.
Zawodzą też panie, które wykazały się przy lokacjach i dekoracji wnętrz m.in. Gry o tron. Gemma Jackson i Tina Jones kropka w kropkę praktycznie przenoszą wnętrza, mało dając od siebie. Szczególnie zawodzi ukazanie Agrabahu (trochę lepiej jest pokazana siedziba Sułtana). Jeśli chodzi o kostiumy, też jest tak sobie: o ile stroje zwykłych mieszkańców Agrabahu odczytuje na plus to już stroje Jasminy to porażka na całej linii. I nawet nie pomoże odpowiedzialnemu za tę działkę Michael Wilkinson suknia inspirowana tą, jaką nosiła Matka Smoków z Gry o tron. Im bogatsza warstwa społeczna tym stroje były bardziej kiczowate i po prostu brzydkie. Przynajmniej dla mnie.
Kolejny minus tego obrazu (i ostatnich produkcji live-action Disneya) jest zdecydowanie CGI, którego jest za dużo. O ile komputerowa wizualizacja zwierząt jest świetnie wykonana (ulubieniec księżniczki — Radża czy ogromny Jago pod koniec filmu naprawdę robią wrażenie) to już inne aspekty efektów specjalnych wołają o pomstę do nieba. O ile wygląd dżina ostatecznie się jakoś broni, to koszmarnie wygląda wygenerowane komputerowo miasto Agrabah jak też nocny lot Aladyna i Jasminy. Podobne problemy z CGI miała Piękna i Bestia, ale to właśnie w najnowszym dziele Ritchiego i Disneya ten problem się mocno uwypukla. Już nie wspomnę, że studio ma problem z materiałami prasowymi, bo ewidentnie wyglądają gorzej niż film. Ta sytuacja to już drugi raz, gdy coś takiego ma miejsce (wcześniej podobnie było z materiałami prasowymi do Pięknej i Bestii).
Choć strasznie narzekam na nową produkcję Disneya, to jest kilka rzeczy, które mi się w niej podobają (naprawdę). Po pierwsze, podoba mi się, że aktorski Aladyn akcentuje inne tematy niż animacja z 1992 r. W przeciwieństwie do oryginalnej animacji film nie jest opowieścią o wolności i tym, że nie szata zdobi człowieka. Owszem, ta tematyka jest obecna w najnowszym dziele Ritchiego, ale nowy Aladyn to opowieść przede wszystkim o bogactwie, a w szczególności władzy. O tym, co można dla niej zrobić, co poświęcić, jak potrafi uzależnić i przesłonić pierwotne priorytety. A jednocześnie ta sama władza dzierżona przez różnych ludzi może wyrządzić zarówno wiele dobra, jak i wiele zła, wszystko zależy, do kogo trafi. Oczywiście idąc z duchem czasu i mając w pamięci jeszcze pozostałości po #metoo, nie obyło się też bez feministycznych zapędów (co widać w zmianie charakteru Jasminy i daniu jest swoistego protest songu Spechless). Fajnie, że starano się bardziej pokazać charakter księżniczki Agrabahu, co poczytuje na plus, jednak dla mnie było to lepiej wygrane jednak w animacji. Nie było to tak agresywne, jak ma to miejsce w filmie.
Muzyka to jest największy plus tej produkcji i coś, do czego zdecydowanie warto wracać. To ona ratuje obraz Disneya. W przeciwieństwie do aktorskiej Pięknej i Bestii, gdzie dostaliśmy niewielkie, kosmetyczne zmiany i kilka nowych piosenek, Alan Menken zaszalał pod każdym względem i zdecydował się na rewolucję w szacie muzycznej swojego dzieła. Zrezygnowano z akcentów typowo komediowych, wręcz kreskówkowych i skupiono się na bardziej instrumentalnych tonach. Co ważne, sięgnął do kompozycji, które dostały swoje drugie życie (jak niewykorzystana w animacji aranżacja Ashmana dla piosenki Nie ma dwóch jak jeden ja, która obecnie podrasowana cieszy nasze uszy). To, czego brakowało mi tak bardzo w klasycznym soundtracku do Aladyna, zostało to uzupełnione w dwójnasób. Wreszcie słychać klimaty rodem z gorącego świata Bliskiego Wschodu! Już rozpoczynający film The Big Ship delikatnie wprowadza nas w orientalne klimaty. Jest leniwie sennie jak z opowieści Tysiąca i jednej nocy. Agrabah Marketplace i Breaking In kontynuuje tematyczną linię, jednak jest tu bardziej dynamicznie oraz po raz pierwszy słyszymy temat Aladyna nawiązujący do piosenki O skok.
Dostaliśmy też nowe aranżacje starych piosenek z animacji. Co ciekawe, jak dla mnie po tym swoistym liftingu najlepiej prezentuje się, o dziwo najsłabsza z oryginalnego soundtracku O skok, gdzie teraz po dodaniu instrumentów typowych dla muzyki bliskowschodniej i rytmów oraz dźwięków rodem z arabskiej baśni, dostała takiej werwy, tempa i klimatu, że nie dość, że świetnie oddaje ducha tekstu oraz sprawdza się zarówno na ekranie, jak i w osobnym odsłuchu. Jak dla mnie jest najlepszym kawałkiem ze wszystkich starych piosenek wykorzystanych w live-action. Simple Oil Lamp Returning the Bracelet to tylko niektóre utwory, które Menken tworzy, korzystając z podkładu piosenek. Obecnie ścieżka jest bardziej dynamiczna, zrobiona wręcz na bogato, kipiąca dźwiękami, i próbująca łączyć stare musicalowo-jazzowe kawałki z orientalnymi, arabskimi dźwiękami. W porównaniu do oryginalnego soundtracku ten do nowej wersji jest o wiele bardziej różnorodny, głośniejszy (jakby miał zagłuszyć mankamenty całego filmu) i o wiele bardziej podkręcający opowiadaną na ekranie historię. Wykorzystano też muzycznie te rzeczy (przez chwilę słychać fragmenty Proud boy piosenki niewykorzystanej w oryginalnej animacji), które jakoś nie załapały się do oryginalnej animacji.
Zdecydowanie zaś na niekorzyść wyszła poprawiona wersja Nie ma takich dwóch jak jeden ja (sorry, ale wpadająca w tony hip-hopowa aranżacja tej piosenki do mnie nie przemawia). Bardzo żałuję, że Friends like Me, które w oryginalnej animacji było najlepszym kawałkiem, tu zdecydowanie jakoś plasuje się słabiej; wolę jazzująco-musicalową wersję Williamsa niż zahaczająca o hip-hop Willa Smitha. Jeśli chodzi o Wspaniały świat to wolę wersję wykonywaną przez Zayna i Zhavię Ward, nagraną w celach promocji filmu niż tą z samego filmu. Jak już jesteśmy przy piosenkach, to dostaliśmy jedną nową - Milczeć, która jest całkiem niezła (jednak polski tekst bardziej mi się podoba i chyba nawet jest lepszy od oryginalnego). Tylko ta aranżacja rodem z High School Musical zabija jej cały urok. Szkoda. I choć mogę trochę grymasić przy niektórych nowych aranżach piosenek, to jednak będę o wiele częściej wracać do soundtracku aktorskiego Aladyna niż jego animowanego odpowiednika.
Choć mam sentyment do starej obsady z animacji (szczególnie genialnego dżina) jest naprawdę dobrze. Fajnie słyszeć Marcina Franca (Varian z serialowych Zaplątanych) w pierwszej pierwszoplanowej roli i Natalię Piotrowską (kolejną osobę z Accantusa!), która również debiutuje po raz pierwszy w pełnometrażowej pierwszoplanowej roli. W roli dżina nie usłyszymy pana Tyńca (z jednej strony szkoda, ale z drugiej raczej nie pasowałby do tego nowego, aktorskiego dżina) tylko Grzegorza Małeckiego (Jack z Samuraja Jacka), który nieźle dubbinguje i śpiewa (zdecydowanie wolę jego wykonania piosenek niż popisy wokalne pana Smitha, cóż poradzę, że nie lubię śpiewającego Willa Smitha).
Za to Marcin Bosak jako Jafar to najlepsze, co ten film mógł dostać (i nawet wizualnie jest podobny do aktora, który w oryginale gra tę rolę). Miło było usłyszeć Julie Kamińską jako Dalię. Polskie wersje piosenek praktycznie w dużej mierze nie zostały zbyt zmienione (tłumaczeniem zajmował się stary tłumacz piosenek z animacji, czyli Filip Łobodziński, za co chwała osobom, które miały pieczę nad polską wersją językową nowego Aladyna). Mamy też jedną nową piosenkę specjalnie napisana do filmu, czyli Spechless/Milczeć, której polski tekst ułożył Krzysztof Góra. I choć raczej jest wariacją na temat oryginalnego tekstu piosenki, to wyjątkowo polskie słowa brzmią lepiej niż oryginalne. Są mocniejsze, lepiej rozumieją kontekst, w jakim zostały osadzone i korespondują zarówno z charakterem bohaterki, jak i z fabułą i nadają większego pazura filmowej Jasminie niż oryginalne wersy. Jak zazwyczaj na zbyt duże zmiany patrzę niezbyt miło to tu wyjątkowo w przypadku tej piosenki i tego filmu wyszło to na dobre, bo przez jej słowa (oczywiście mam tu na myśli piosenkę, rzecz jasna) postać bohaterki zyskuje mocno (czyżby dobry duch starego tłumacza Aladyna trochę miał pieczę nad tym tłumaczeniem? Tego się raczej nie dowiemy). Tłumaczenie Milczeć jest debiutem pana Góry i czekam na kolejne jego tłumaczenia. Na razie ma u mnie kredyt zaufania.
Podsumowując, Aladyn to film, który się miota. Nie wie, czy powinien być wierną adaptacją animacji, czy też postawić na coś zupełnie innego w zupełnym oderwaniu od klasyka Disneya. Szkoda, że włodarze Disneya nie dali wykazać się Ritchiemu, bo wystarczyło dać mu zielone światło, a mogłoby wyjść coś naprawdę interesującego i nowego. A tak dostajemy film tylko niezły (bardzo dobry Will Smith) z fantastycznym soundtrackiem będący trochę zlepkiem arabsko-bollywoodzkich klimatów, ale raczej nie dorastający do pięt swojemu animowanemu pierwowzorowi. I co najgorsze, z mocno niewykorzystanym potencjałem i szansami na bardzo ciekawą wariację na temat animacji z 1992 r., nad czym najbardziej ubolewam.
Ocena: 6/10
Tytuł: Aladyn
Reżyseria: Guy Ritchie
Scenariusz: Guy Ritchie
Obsada:
- Will Smith
- Mena Massoud
- Naomi Scott
- Marwan Kenzari
- Navid Negahban
- Nasim Pedrad
- Billy Magnussen
- Jordan A. Nash
Muzyka: Alan Menken
Zdjęcia: Alan Stewart
Montaż: James Herbert
Scenografia: Tina Jones
Kostiumy: Michael Wilkinson
Czas trwania: 128 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus