„Lady S” tom 9: „Ścigana” - recenzja
Dodane: 17-07-2019 22:57 ()
Za każdym razem, kiedy wydawało się, że historia o Szani vel Suzan Fitzroy vel Lady S w końcu wskakuje na właściwie tory, na czytelnika zamiast fascynującej opowieści czekało jedynie wielkie rozczarowanie, tak jakby Jean Van Hamme chciał na przekór wszystkim miłośnikom komiksu udowodnić, że jest już zaledwie cieniem samego siebie sprzed wielu lat, kiedy to z powodzeniem pisał „Thorgala” czy swoją najlepszą serię sensacyjną – niezapomnianą „XIII”. I tylko porównując „Lady S” do cyklu tworzonego z Williamem Vance'em (w końcu wspólnych mianowników jest tu co najmniej kilka), widać zawodowe wypalenie Van Hamme’a, bo nie jestem w stanie uwierzyć, że z wiekiem można zatracić swoje umiejętności opowiadania historii.
„Ścigana” jest pożegnaniem belgijskiego scenarzysty z serią (od 10 tomu jej pisaniem zajął się Philippe Aymond). W wielkim finale domyka on wszystkie najważniejsze wątki. Drogi głównych graczy tej trwającej od pierwszego albumu zabawy w kotka i myszkę w końcu się krzyżują. Trudno jednak nazwać fabularne rozwiązania zastosowane przez Van Hamme’a za udane, a akcję za porywającą. Częściej wpada ona na orbitę groteski i przewidywalności. Być może Van Hamme rzeczywiście stara się podejść do całej konwencji opowieści szpiegowsko-sensacyjnej z dystansem, puszczając jedno wielkie oczko do odbiorców (specyficzny humor kojarzony z Jamesem Bondem), ale jakoś nie mogę w to uwierzyć, zwłaszcza kiedy obcuję z ogromną liczbą bohaterów ulepionych z protokołów i regulaminów, jakby wszyscy agenci i ich przełożeni byli jedną bezwładną masą, mającą beznamiętnie odegrać swoją rolę (czy jest to zabieg celowy, ośmieszający państwowe instytucje, czy jedynie nieporadność w tworzeniu bohaterów z krwi i kości?). Nie jestem w stanie rozstrzygnąć także, na ile Van Hamme operuje stereotypami dla zabawy, a na ile z braku lepszych pomysłów. Tak czy inaczej, nie ma on za wiele argumentów w ręce, aby uznać tę opowieść za udaną, a wszelkie niedomówienia w tym przypadku działają na jej niekorzyść.
Trudno zresztą, aby seria była udana, kiedy z jej główną bohaterką nie da się nawiązać żadnej więzi emocjonalnej. Lady S jest postacią zbyt bierną jak na heroinę opowieści akcji, chyba że heroiną nigdy w założeniu Van Hamme’a być nie miała (znów te wątpliwości). Tylko jeżeli być nią nie miała, to nie oferuje czytelnikowi niczego poza prześwitującą koszulą nocną. I proszę sobie za wiele nie wyobrażać, bo to również kobieta zupełnie pozbawiona seksapilu. Wyprana z temperamentu. Zimna jak lód (i nawet subtelna tu i ówdzie kreska Philippe’a Aymonda tego nie zmieni), a mimo to pragną jej mężczyźni, i kobiety. Pokręcona ta natura ludzka, świat złodziei, szpiegów, gangsterów, agentów i polityków…
Szania to typ kobiety, którą koniecznie trzeba ratować z opresji (tak jakby czas zatrzymał się gdzieś w latach 60. ubiegłego wieku, a my śledzilibyśmy losy nieporadnych, głupiutkich superbohaterek, co prawda mających niezwykłe umiejętności, ale nieumiejących bez swoich mężczyzn osiągnąć niczego poza zmianą fryzury). Jednak Van Hamme na przestrzeni swojej opowieści z godnym podziwu uporem nieustannie starał się udowodnić, że jest ona kimś więcej, że zdolności, które posiada, warte są dziesiątek trupów, zaangażowania wywiadów i przeznaczenia ogromnych środków na ich zdobycie. Że jej unikatowe „supermoce” można z powodzeniem wykorzystać do realizowania celów moralnie niejednoznacznych. Problem w tym, że cała przedstawiona tu międzynarodowa afera, bo ciężko nazwać ją intrygą, przypomina raczej kiepskiej jakości latynoamerykańską telenowelę, w której mdłe interakcje między bohaterami sprawiają, iż rozciąga się ona do granic przesady. I w „Ściganej” sytuacja ta sięga zenitu. Van Hamme po prostu pcha akcję na siłę do przodu, co rusz lawirując między mniej lub bardziej ogranymi chwytami i niczego niewnoszącymi do fabuły scenami prowadzącymi do pierwszego lepszego rozwiązania, które zupełnie pozbawione dramatyzmu trudno uznać za choćby w najmniejszym stopniu satysfakcjonujące.
Na szczęście „Lady S” ma na swoim pokładzie Philippe’a Aymonda, który doskonale odnajduje się w obranej tematyce. Jego realistyczny styl pasuje tu jak ulał. Fantastycznie oddaje malownicze wiejskie krajobrazy (słowa uznania należą się także koloryście Sébastienowi Gérardowi) czy miejską infrastrukturę. Niezwykłą wagę przywiązuje do szczegółów, budując bogaty drugi plan. Z godną podziwu skrupulatnością odtwarza detale wnętrz budynków – pensjonatów, apartamentów, szpitali, biur, zamków. Nie ma dla niego znaczenia, w jakiej scenerii się akurat porusza, bo w każdej czyni to z niezwykłą starannością. Do tego nieobce są mu dynamiczne sceny walki wręcz, strzelanin, czy – jak już wcześniej pokazywał – samochodowych pościgów. To rysownik stworzony do tego typu komiksów, szkoda tylko, że Van Hamme nie zapewnił mu scenariusza godnego jego wielkich umiejętności.
Dla stałych czytelników „Lady S” poziom ostatniego tomu pisanego przez belgijskiego scenarzystę nie będzie zaskoczeniem. Seria miała kilka ciekawych momentów, ale jeszcze więcej zmarnowanych pomysłów. Brakuje jej pazura, a głównej bohaterce wyrazistości. Aż dziw bierze, że za kadencji Van Hamme’a doczekała się 9 tomów. Albo to magia wielkiego nazwiska, albo chęć podziwiania rysunków Aymonda. Mam nadzieję, że to drugie. So long, Lady S.
Korekta: Szymon Gumienik
Tytuł: „Lady S” tom 9: „Ścigana”
- Tytuł oryginału: Raison d'État
- Scenariusz: Jean Van Hamme
- Rysunki: Philippe Aymond
- Tłumaczenie: Jakub Syty
- Wydawca: Kubusse
- Data publikacji: 06.2019 r.
- Wydawca oryginału: Dupuis
- Data wydania oryginału: 08.2012 r.
- Liczba stron: 48
- Format: 215x290 mm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- ISBN: 978-83-941480-8-9
- Cena: 38 zł
Dziękujemy wydawnictwu Kubusse za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus