„Lot kruka” tom 2 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 26-02-2019 23:59 ()


Wprost wypada przyznać, że pierwsza spotkanie z bohaterami serii „Lot kruka” wzbudzało (przynajmniej w piszącym te słowa) ambiwalentne odczucia. Z jednej bowiem strony trudno odmówić twórcy tej autorskiej produkcji plastycznego talentu i warsztatowej sprawności. W tym aspekcie przedsięwzięcia efekt jego pracy nie tylko był bez zarzutu, ale wręcz radował oko wrażliwego na piękno (także kobiece) czytelnika. Natomiast wymiar fabularny ze względu na niespieszną narrację oraz co najmniej dyskusyjną interpretację realiów, w których osadzono tę opowieść, pozostawiał wiele do życzenia.

Analogicznie rzecz się ma także w przypadku kontynuacji losów łączniczki komunistycznego ruchu oporu (czy może trafniej: stalinowskiej agentury wpływu) oraz poznanego przez nią w nietypowych okolicznościach amatora cudzego mienia w osobie Françoisa. Toteż okupacja stolicy Francji przebiega niemal niezauważalnie, a zdecydowanie więcej szkody powodują alianckie eskadry operujące w miejscowej przestrzeni powietrznej niż sielankowo usposobieni Niemcy. Owszem, niekiedy dają o sobie znać uzbrojone patrole lokalnego garnizonu. Częściej jednak „mundurowi” zza Renu nie wchodzą miejscowej społeczności w paradę, a o wydzielonych pojazdach komunikacji miejskiej z napisem „Nur für Deutsche” („Tylko dla Niemców”) nie może być rzecz jasna mowy. Dotyczy to także teoretycznie niczym nieograniczonej aprowizacji, jak to miało miejsce na terenie tzw. Generalnego Gubernatorstwa (dzienną dawkę dopuszczalnego przyswajania kalorii ograniczono do ledwie dziewięciuset, a za spożywanie białego pieczywa „tubylczej” ludności groziła śmierć). Stąd czas bohaterom tej serii upływa nierzadko przy lampce niezłego rocznikowo wina i bez sygnalizowanych stresów na tle ewentualnego niedoboru wiktuałów. Zresztą kto by się tym przejmował skoro ponoć już niebawem wyzwolenie „samo się zrobi”…

Można zatem śmiało rzec, że Gibrat nie zaskakuje; do tego w dwójnasób. Warstwa wizualna została wręcz dopieszczona, choć zarazem z lekkością znamionującą wirtuoza prowadzenia kreski. Z pełną swobodą ujmuje on mowę ciała oraz charakterystyczne modulacje nastrojów przejawianych na obliczach portretowanych postaci (w tym zwłaszcza Jeanne). Nie sposób również przegapić biegłości wspomnianego w nakładaniu koloru, która to część tego przedsięwzięcia wprost zachwyca. Także z tego względu, że miast dominującej obecnie cyfrowej separacji barw (notabene nierzadko rażącej przesadną sztucznością) w tym przypadku mamy do czynienia z ręczną robotą. Do tego w wykonaniu fachowca obdarowanego ową bożą iskrą autentycznego artyzmu, którą z miejsca w pracach Gibrata daje się odczuć. Bezbłędne operowanie cieniem (element warsztatu niezwykle trudny i wymagający) i rodzajami oświetlenia w zależności od pory dnia, a także scenograficzna obfitość zaiste robi ogromnie pozytywne wrażenie. Pod tym względem autor nie odpuszcza i nie pozwala sobie na choćby symboliczne niedoróbki. I to bez względu na to, czy dana scena rozgrywa się pośród zaułków francuskiej stolicy, czy też jej wiejskiego/małomiasteczkowego zaplecza. Rzecz jasna próżno dopatrywać się tu błędów stricte rysunkowych – czy to jeśli chodzi o rodzaje zastosowanej perspektywy, metody komponowania zawartości kadrów czy też proporcji postaci.

Gorzej niestety sprawy mają się, jeśli chodzi o fabułę, w której znowuż przeważają dłużyzny oraz sceny, z których zarówno dla rozwoju opowieści, jak i uczestniczących w niej osobowości niewiele wynika. I chociaż scenarzysta usiłuje wykrzesać nieco „ognia” z relacji pomiędzy parą głównych postaci, to jednak jego wysiłki okazują się, oględnie rzecz ujmując, niesatysfakcjonujące. Podobnie zresztą rzec się ma z wątkiem „Alzatczyka”, które to zawirowanie fabularne zapewne miało na celu zdynamizowanie nużącego toku akcji. Szczególnie irytująca okazuje się zwłaszcza wzmiankowana w refleksji na temat tomu pierwszego tendencja do szermowania postprawdą, a co za tym idzie prezentacją odkształconej wizji momentu dziejowego, w którym osadzono niniejszą historię. Okoliczność, iż Gibratowi zapewne chodziło o kontestowanie tradycyjnie pojmowanej formuły komiksu wojennego (podobnie zresztą jak miało to miejsce w przypadku wspólnej inicjatywy Marzeny Sowy i Krzysztofa Gawronkiewicza – tj. „Powstanie: Za dzień, za dwa”) nie uzasadnia rozwlekłego trybu prezentacji tego, co szacowny autor najwyraźniej usiłował przekazać odbiorcom swojej produkcji.

Wszystko to skłania ku konstatacji, w myśl której niepodlegający dyskusji kunszt plastyczny Gibrata okazał się w tej produkcji kolokwialną parą puszczoną w gwizdek. Zabrakło bowiem sensownego scenariusza, który miałby szansę okazać się czymś więcej niż tylko okazją do wykazania się „wyszukanym gustem” dla zblazowanych jurorów przebrzmiałych nagród. Podsumowując, rzecz znakomita dla oka, choć niekoniecznie dla złaknionego zajmujących fabuł umysłu.

 

Tytuł: „Lot kruka” tom 2

  • Tytuł oryginału: „Le Vol du Corbeau tome 2”
  • Scenariusz i rysunki: Jean-Pierre Gibrat
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Jakub Syty
  • Wydawca wersji oryginalnej: Dupuis
  • Wydawca wersji polskiej: Wydawnictwo Kurc
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 7 marca 2005 r. 
  • Data publikacji wersji polskiej: 17 stycznia 2019 r. 
  • Oprawa: twarda
  • Format: 21,5 x 29,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy 
  • Liczba stron: 56
  • Cena: 45 zł

 Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus