„Stalowe Szczury. Otto” - recenzja
Dodane: 21-02-2019 14:40 ()
Najpierw były „Błoto". Później „Chwała". Następnie „Königsberg". Kto oczekiwał, że na tym Michał Gołkowski zakończy przygodę z Wielką Wojną, ten się mocno pomylił. Czytelnicy mają już w rękach kolejną książką z tej serii. Nosi ona tytuł „Otto” i podobnie jak poprzednie z tego cyklu ukazuje Pierwszą Wojnę Światową z punktu widzenia przeciętnego niemieckiego żołnierza, nieuwikłanego w żadną dużą politykę. Właśnie takim zwyczajnym ludziom, zagarniętym przez bezwzględną machinę zniszczenia, Gołkowski poświęca swoją serię „Stalowe Szczury".
Niemieckie wojska zdobywają pomału Francję. Na drodze ich marszu leży Paryż, mający się stać najcenniejszym łupem. Wśród wkraczających do „miasta światłości” żołnierzy znajduje się mała, niewiele znacząca kompania inżynieryjna, którą dowodzi Franz Maurer. W tej właśnie kompanii służy kapral Otto i kilka innych, niemniej barwnych typów. Jako saperzy zajmują się nie tyle rozminowywaniem pól bitewnych, ile wysadzaniem wskazanych obiektów w powietrze. Po wkroczeniu do Paryża otrzymują zadanie podłożenia ładunków wybuchowych w miejskim archiwum. Nie jest to dla nich nic dziwnego, wysadzali przedtem inne rzeczy, w tym perły architektury. Tyle tylko, że tym razem robi się dziwnie. Przede wszystkim archiwum okazuje się puste, a zaraz potem sytuacja ulega dramatycznej zmianie. Wkroczenie do Paryża nie oznacza bowiem — jak oczekiwała niemiecka armia — końca wojny, a Otto i jego towarzysze muszą dobrze wyciągać nogi, by nadążyć za cofającymi się oddziałami. A gdy jeszcze natkną się niespodziewanie na tajemniczą ciężarówkę z zupełnie nieoczekiwaną zawartością....
Przyznaję, że na wojnę można patrzeć w różny sposób. Wiem także, że każde wojsko składa się z przeważnie zwykłych, niczym się niewyróżniających ludzi. Nie podzielam jednak poglądów Gołkowskiego, zgodnie z którymi nie ma czegoś takiego jak „charakter narodowy”, a zachowanie jednostki lub zbioru jednostek zależy wyłącznie od okoliczności. Pewne fakty zdają się temu przeczyć. Nie jest to jednak czas ani miejsce na tego rodzaju polemikę. Powiem tylko, że od pierwszej książki z tej serii fakt, że mam kibicować żołnierzom niemieckiej armii, irytował mnie niepomiernie. Nie wspominając już o tym, że w ogóle nie znoszę tematyki wojennej, nawet w science fiction. I to chyba jedyne, co miałabym do zarzucenia nowej lekturze. Styl Michała Gołkowskiego był komentowany już wielokrotnie i niewiele można tu dodać. Podobnie lekkie i zręczne pióro trafia się raz na dekadę, a może i rzadziej. Każda jego książka wciąga czytelnika od pierwszych stron i „Otto” nie jest tu żadnym wyjątkiem. Dla miłośników literatury militarnej na pewno będzie to nie lada uczta, szczególnie że autor wykazał się, jak zwykle, wielką dbałością o realia. Jest doprawdy nie lada znawcą.
Nowa opowieść nie stanowi bynajmniej wyidealizowanej pieśni o herosach. Jej bohaterowie to ludzie z krwi i kości, może cokolwiek przerysowani. W sumie to typowi pruscy żołdacy, co to na rozkaz pół kraju spalą i nie spytają dlaczego, a jednocześnie frontowi cwaniacy, pragnący przy okazji wojny uszczknąć dla siebie najwięcej, jak się da. Niektórzy stanowią swego rodzaju postaci archetypiczne jak choćby szeregowy Weiss, wygłaszający napuszone komunały o „rasie panów” czy Żyd wykrzykujący co chwila „Aj waj!". Efekt komiczny jest tu zresztą zamierzony, gdyż w porównaniu z poprzednimi częściami cyklu „Otto" jest książką lekką, wręcz humorystyczną. Co prawda wojna to rzecz wyjątkowo nieśmieszna, ale powstawały już i książki, i filmy, ukazujące ją w krzywym zwierciadle. Ja jestem w tym zakresie osobą upośledzoną, gdyż nie bardzo umiem śmiać się w obliczu tak wielkich tragedii. Czytanie książek o tematyce wojennej sprawia mi niemal fizyczny ból i gdyby autorem książki nie był Michał Gołkowski, w ogóle nie wzięłabym jej do ręki. Jednak samo to nazwisko wystarczy, żebym, daną powieść uznała za absolutne „must have” - a internet pokazuje, że nie jestem w tym osamotniona. Powiem jednak szczerze, że wolę Gołkowskiego w czymś innym niż mundur z Wielkiej Wojny, a już najbardziej go lubię w kombinezonie stalkera.
„Otto” został wydany w podobnej szacie graficznej co poprzednie części cyklu, bardzo starannej i dopracowanej, co na tle coraz powszechniejszej bylejakości wydawniczej jest czymś bardzo pozytywnym. Nie sposób tu nie wspomnieć też o ilustracjach, nieco karykaturalnych, czasem przypominających te z „Przygód wojaka Szwejka” i dodających klimatu książce. W sumie — w skali sześciopunktowej daję tej powieści mocne siedem, i to pomimo tego, że należy do nielubianego przeze mnie gatunku.
Tytuł: „Otto”
- Cykl: „Stalowe Szczury”
- Tom: IV (chronologicznie I)
- Autor: Michał Gołkowski
- Okładka: zintegrowana
- Format: 145 x 210
- Ilość stron: 492
- Rok wydania: 25.01.2019 r.
- Wydawnictwo: Fabryka Słów
- Cena: 44,90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus