„Wyklęty” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 17-03-2017 23:22 ()


Z satysfakcją i uznaniem dla osób pokroju m.in. Jerzego Śląskiego i Leszka Żebrowskiego wypada stwierdzić, że dziesiątki lat ustawicznych prób wymazywania z pamięci indywidualnej i zbiorowej tzw. Żołnierzy Wyklętych nie przyniosły zamierzonego skutku. Jak miał nie tak dawno stwierdzić Stanisław Michalkiewicz (jeden z najpopularniejszych polskich publicystów): „(…) część młodych Polaków zaczęła rozgarniać śmietnik historii, odrzucając zaśmierdziałe „legendy”, jakie żydokomuna sprokurowała na użytek mniej wartościowego narodu tubylczego, w poszukiwaniu korzeni swojej tożsamości, natrafiła na kości bohaterów i nie tylko ożywia pamięć o nich, ale właśnie otacza ją miłością i chwałą”.

Walnie przyczynia się ku temu kultura popularna przejawiająca się obecnie zarówno wysokiej jakości realizacjami komiksowymi (bestsellerowa seria „Wilcze Tropy” Sławomira Zajączkowskiego i Krzysztofa Wyrzykowskiego), jak i produkcjami filmowymi. Po zaprezentowanej rok temu (nareszcie w pełnej krasie) „Historii Roja” Jerzego Zalewskiego w bieżącym sezonie doczekaliśmy się kolejnego obrazu kinowego powstałego na kanwie przekazów o przedstawicielach Podziemia Niepodległościowego. Mowa tu o filmie „Wyklęty” według scenariusza (i równocześnie w reżyserii) Konrada Łęckiego. O ile Zalewski przybliżył losy Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”, o tyle w obrazie tegorocznej produkcji pomysłodawca projektu skupił się przede wszystkim na postaci Józefa Franczaka ps. „Lalek”, który przed komunistycznymi siepaczami ukrywał się – bagatela! – 18 lat. Został on bowiem zamordowany dopiero w październiku 1963 r., a zatem już w okresie gomułkowskiej „odwilży”. Gwoli ścisłości wypada nadmienić, że film Łęckiego nie jest biografią w klasycznym rozumieniu tego terminu. W odgrywanej przez Wojciecha Niemczyka postaci Franciszka Józefczyka ps. „Lolo” odnajdujemy epizody z przeżyć nie tylko Franczaka, ale także m.in. Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora” (notabene również operującego na Lubelszczyźnie).

Mamy zatem do czynienia ze swoistym requiem dla wszystkich tych, którzy nie tylko nie potrafili żyć w narzuconym przez sowieckiego najeźdźcę reżimie, ale wręcz nie dano im ku temu choćby cienia szansy. Wbrew bowiem temu, co zwykli twierdzić komentatorzy sympatyzujący z ideologiami lewicowymi, Żołnierze Wyklęci nie byli „(…) harcerzykami, którzy nie zauważyli, że wojna się skończyła”, ale zaszczutymi patriotami, którym zainstalowana przez NKWD „władza ludowa” oferowała co najwyżej bolesny proces zejścia z tego świata oraz pochówek pod chodnikiem tudzież w piwnicach UB-eckich katowni. Mało tego! Pamięć o przedstawicielach Podziemia Niepodległościowego miała zostać trwale usunięta, ich doczesne szczątki zbezczeszczone, a bliscy, jeśli nie eksterminowani wraz z nimi, to na pewno skutecznie zastraszeni. Dość wspomnieć, że syn Franczaka, Marek, wrócił do nazwiska ojca zaledwie dwie dekady temu. Gdy już jednak nie dało się dalej tłamsić przekazów o Żołnierzach Wyklętych, media głównego nurtu prześcigały się w powielaniu schematów stalinowskiej propagandy o „reakcyjnych bandach” wprost dążąc do zszargania pamięci m.in. „Lalka”, „Zapory” i drugiego „Łupaszki”. Nieprzypadkowo, jako że pomimo zaawansowanego wieku wciąż ma się nieźle część z ich niegdysiejszych oprawców - by wspomnieć Stefana nomen omen Michnika…

Wskazania tegoż interesującego samego w sobie zjawiska nie omieszkał odnotować Łęcki. Scena rozprawy sądowej dawnego funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (w tej roli Ignacy Gogolewski) jako żywo przypomina tragifarsę odgrywaną przez współczesnym wymiarem sprawiedliwości przez aparatczyków i decydentów PRL odpowiedzialnych za mordowanie żołnierzy m.in. Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. Stąd „Wyklęty” rozgrywa się na kilku płaszczyznach chronologicznych: w czasach bliskich współczesności i przede wszystkim w dobie szalejącego stalinizmu. Nie zabrakło przy tym drobnych retrospekcji osadzonych w trakcie wojny polsko-bolszewickiej i Powstania Warszawskiego. Wszystko to składa się na obraz, ujmując rzecz kolokwialnie, „przeklętego wieku”, który pomimo niewątpliwie jasnych epizodów (m.in. odzyskanie niepodległości po „nocy zaborów”, rozpad Związku Sowieckiego) okazał się dla naszego kraju nad wyraz destrukcyjny. Walce historii ewidentnie nie miały dla nas litości i to widać także w tym filmie. Brawurowo (acz nie nadużywając nazbyt sztucznej ekspresji) ukazał owo zjawisko odtwórca głównej roli, wzmiankowany Wojciech Niemczyk, który stworzył kreację człowieka boleśnie doświadczonego i wyzbytego złudzeń, a zarazem nieugiętego - nawet pomimo braku szans na zwycięstwo w z góry skazanych na klęskę zmaganiach, wspominanego zaszczucia i wymuszonego odseparowania od bliskich. Tu już bowiem nie chodziło o strategiczne kalkulacje, ale o obśmiany m.in. przez Wojciecha Smarzowskiego (w jego skądinąd znakomitym „Wołyniu”) honor, pojęcie kompletnie niezrozumiałe zarówno dla tych, którzy wdrażali w pojałtańskiej Polsce „standardy sowieckie”, jak i ich ideowych i biologicznych potomków, którzy nierzadko wciąż mają się świetnie w mediach, branży rozrywkowej, sądownictwie czy dyplomacji.

Owa bariera mentalna, na ogół nieprzekraczalna również współcześnie, doskonale została oddana przez zespół Łęckiego. Między UB-ekami i ich sowieckimi mocodawcami a tropionymi przez nich żołnierzami Podziemia Niepodległościowego nie ma żadnej płaszczyzny zbieżności, tak jak gdyby obie strony sporu rekrutowały się ze skrajnie odmiennych gatunków. Ów manichejski podział, z którego zwykli szydzić redakcje tzw. postępowych tytułów prasowych (które równocześnie zaskakująco chętnie dostrzegają w oprawcach Wyklętych ich „ludzką twarz” i „pogubione człowieczeństwo”) istotnie miał miejsce. Wystarczy wczytać się w fortunnie zachowane stenogramy z operatywek czy to niesławnego Związku Patriotów Polski, czy też pracowników bezpieczniackich resortów wczesnego PRL, by przekonać się o skali prymitywizmu i – nazwijmy rzeczy po imieniu - zbydlęcenia owych indywiduów. Łącki trafnie uchwycił to w swoim filmie i nie ma w takim właśnie ujęciu ówczesnej „strony postępowej” choćby grama przesady. Brawa należą się zwłaszcza odtwórcy roli powiatowego UB-eka Jaskuły w osobie Roberta Wrzoska i Jarosława Witaszczyka jako jego zwierzchnika z centrali, niejakiego Różyckiego (zapewne wzorowanego na Józefie Goldbergu vel Różańskim, jednym z czołowych stalinistów na polskim gruncie). Podobnie jak w przypadku „Historii Roja”, również i tutaj, pomimo nachalnie forsowanej poprawności politycznej, realizatorzy zdecydowali się zasygnalizować wciąż nierozliczoną kolaborację z sowieckim okupantem podejmowaną przez część polskich Żydów. Dość wspomnieć niedawno zmarłego Zygmunta Baumana, udzielającego się w dobie stalinizmu jako politruk w Korpusie Bezpieczeństwa Publicznego (a przy okazji również jako tajny współpracownik Informacji Wojskowej). Co więcej, niejako per procura pojawia się on także w tym filmie.

Jak już wyżej zasygnalizowano, w niniejszej produkcji nie zabrakło aktorów uznanych, o pokaźnym dorobku artystycznym: wzmiankowanego Ignacego Gogolewskiego, Leszka Teleszyńskiego, Marka Siudyma, Olgierda Łukaszewicza i Janusza Chabiora. Przysłowiowe pierwsze skrzypce odegrali jednak znacznie mniej znani adepci tego fachu, których próżno wypatrywać w obsadzie cieszących się rekordową oglądalnością telenowel (poza jednym, acz trafnie dobranym wyjątkiem) tudzież na celebryckich kanapach. W sposób naturalny na pierwszy plan wysuwa się Wojciech Niemczyk, choć kamera wyraźnie lubi również jego ekranowego dowódcę, „Wiktora”, odgrywanego przez Marcina Kwaśnego. Szczególne uznanie należy się odtwórczyni głównej roli kobiecej, Hannie Świętnickiej, cichej bohaterce tej produkcji. Wątek z jej udziałem to jedna z mocniejszych stron „Wyklętego”, a jej subtelnie rozegraną kreację można potraktować w kategorii nieformalnego hołdu dla wszystkich Polek bezceremonialnie prześladowanych przez komunistyczny reżim. Ogólnie rzecz ujmując miło ujrzeć na ekranie nowe, niezgrane oblicza wspomagane przy tym przez cenionych weteranów dużego ekranu.

Gromadzenie środków na realizację filmu przebiegało w niemałych bólach. Dość wspomnieć, że decydenci Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej odmówili udzielania wsparcia jej twórcom. Niewielki jak na skalę wyzwania budżet nie przeszkodził jednak w osiągnięciu artystycznych założeń filmu (a przynajmniej tak można mniemać z perspektywy widza). Stąd od strony formalnej rzecz prezentuje się bez zarzutu; także w sekwencjach, które wymagały zastosowania efektów pirotechnicznych. Sceny zmagań „Lolo” i jego kolegów z oddziałami KBW i UB jawią się realistycznie i bez nadmiaru sztucznego patosu, którym zwykli nas „karmić” m.in. Anglosasi. Udany efekt nie byłby z pewnością możliwy bez udziału członków grup rekonstrukcji historycznych, którzy po raz kolejny okazali się bezcennym wsparciem dla naszych filmowców. Za sprawą fachowego montażu nie sposób również mówić o dłużyznach i zbędnych scenach. Fabuła sprawia wrażenie gruntownie przemyślanej, a co za tym idzie kompletnej.

Wojna o pamięć przez tych, którzy nadal usiłują „odgrzewać” stalinowską propagandę w kontekście Żołnierzy Wyklętych, została przegrana. Na swój sposób przygnębiający, choć zarazem chwytający za serce obraz Łęckiego, jest tego, podobnie jak o rok wcześniejsza „Historia Roja”, jednym z istotnych przejawów. Równocześnie żmudny proces produkcji obu filmów można uznać za metaforę trudu wszystkich tych, którzy nie szczędzili wysiłku, aby przeciwstawić się kalumniom komunistów i ich spadkobierców, nieszczędzonym pod adresem osób pokroju Józefa Franczaka. I co najważniejsze bez silenia się na łzawą idealizację.

 

Tytuł: „Wyklęty”

Reżyseria: Konrad Łęcki

Scenariusz: Konrad Łęcki

Obsada:

  • Wojciech Niemczyk
  • Hanna Świętnicka
  • Marcin Kwaśny
  • Robert Wrzosek
  • Janusz Chabior
  • Jarosław Witaszczyk
  • Maciej Rayzacher
  • Michał Węgrzyński
  • Marek Siudym
  • Olgierd Łukaszewicz
  • Ignacy Gogolewski
  • Leszek Teleszyński

Muzyka: Szymon Szewczyk

Montaż: Sławomir Piernik, Mateusz Kiełbowicz

Scenografia: Joanna Biskup-Brykczyńska

Kostiumy: Konrad Łęcki, Anna Łęcka

Data premiery: 10 marca 2017 r.

Czas projekcji: 105 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus