„Elektra Assassin" - recenzja
Dodane: 31-12-2016 20:40 ()
Frank Miller odcisnął wyraźne piętno na komiksach doby schyłku lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia. Jego prekursorskie, osobliwe, niekiedy szalone pomysły wyrywały medium komiksu z oków stagnacji i powszedniości. To właśnie na kartach takich tytułów jak Ronin, Powrót Mrocznego Rycerza czy Batman: Rok pierwszy Miller dał się poznać jako twórca wizjoner, człowiek łamiący tabu i uciekający od schematów. Wyznaczył on dość istotną modę w komiksie amerykańskim, który żegnał się wówczas burzliwe z Erą Brązu. O jego fabularnych woltach i eksperymentach inny mogli jedynie marzyć. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych był bogiem komiksu obok takich postaci jak Alan Moore.
Miller w swoich dziełach lubił nawiązywać do polityki, rozliczać sprawujących władzę, a nadto dawać wyraz swoich obaw przed przyszłością, którą przedstawiał w przesadnie pesymistycznych barwach. Pod pięknymi szyldami wolności i swobód obywatelskich skrzętnie ukrywane są przejawy totalitarnych i autorytarnych rządów. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ken Wind został opętany przez bestię. Wygraną w wyborach ma w kieszeni, a jego pierwszym dekretem będzie atak nuklearny na Związek Radziecki. Podżega tym samym do globalnego konfliktu, który, jak nie sposób się nie domyślić, zakończy się zniszczeniem znanego nam świata. I tu na scenę wkracza Elektra, starająca się powstrzymać złoczyńcę przed realizacją apokaliptycznego planu. Nie tylko zmaga się z materią demonów, ale też musi odpierać ataki ścigających ją agentów S.H.I.E.L.D. Niestety tylko w niewielkim zakresie poznajemy motywację bohaterki, bo głównym narratorem opowieści Miller uczynił agenta Garretta. Tropi on Elektrę, a przy okazji wpada na ślad spisku, któremu sam nie jest w stanie sprostać. Ma do wyboru albo złapać Elektrę, albo zawrzeć z nią sojusz.
Trudno określić, jak bardzo wstęp tej historii ma znaczenie przy jej dalszym rozwoju, ponieważ pierwsze strony znamionuje chaos twórczy, nie tyle w wykonaniu Sienkiewicza, ile nieskładność akcji prezentowanej przez Millera. Bełkot połączony z fantasmagorycznymi wizjami nie jest najlepszym prologiem tego komiksu i może dość szybko zrazić niecierpliwego czytelnika. Widać, że w preferowaniu nowatorskiej narracji oraz natłoku myśli postaci wylewającym się z plansz autor 300 nie panował do końca, prezentując nieuporządkowany strumień świadomości swoich pomysłów. W tej mocno eksperymentalnej fabule zawodzi przede wszystkim historia, która sili się na bycie kopią Powrotu Mrocznego Rycerza (tytuły powstawały po sobie), ale nie ma w niej usystematyzowania czy wręcz ciekawych rozwiązań.
W warstwie ilustracyjnej Elektra Assassin to swoista komiksowa perła. Styl Billa Sienkiewicza jest nie do podrobienia, a jego artystowskie malunki z powodzeniem oddają fantasmagoryczny, oniryczny i futurystyczny charakter opowieści. Zresztą duże pole do popisu daje mu w tym przypadku skrypt Franka Millera, który nigdy nie stronił od mrocznego, ciężkiego science-fiction. Niejako konikiem twórcy Powrotu Mrocznego Rycerza wydaje się tematyka udoskonalania ludzkiego ciała, cyborgizacji, robotyki. W tym też względzie jego pomysły niekiedy mogą się zdawać nad wyraz nowatorskie, tak też z pewnością było w momencie powstawania tego komiksu. Bez wątpienia Miller w tamtym okresie uchodził za prekursora, jeżeli chodzi o psychodeliczne, oderwane od rzeczywistości, niekiedy absurdalne fabuły. Z pewnością znajdował liczne grono sympatyków, którzy oczekiwali od medium komiksu, świeżego i innowacyjnego podejścia, będącego znacznym urozmaiceniem oklepanej i powszechnej superbohaterskiej konwencji.
O ile zatem w sferze ilustracyjnej Elektra Assassin nie straciła nic ze swojej niepowtarzalności i unikalności, o tyle scenariusz Millera kiepsko się zestarzał. Obszerna objętościowo narracja, cechująca się zbyt dużą ilością streszczanych wydarzeń, twórczy chaos, panujący na początku opowieści – zamierzony czy nie – może okazać się nie dla wszystkich strawny. W natłoku informacji, plątaninie wątków i odważnych rozstrzygnięć fabularnych Miller nie porusza się już tak biegle, jak to było widoczne w Roninie czy Powrocie Mrocznego Rycerza. To wciąż podobny styl opowieści, w tym przypadku dostosowany do niekiedy całostronicowych rysunków Sienkiewicza, ale już z widocznym spadkiem jakości. Można odnieść wrażenie, że w tej specyficznej, trudnej w odbiorze narracji odnajdzie się czytelnik lubujący się w nieoczywistych, wymykających się schematom opowieściach, dla pozostałych może to być jedynie niezrozumiały i zakręcony bełkot, z którego nic konstruktywnego nie wynika.
Niemniej patrząc przez pryzmat lat i okresu, w którym Elektra Assassin debiutowała, nie da się ukryć, że dzieło Millera i Sienkiewicza było na swój sposób przełomowe. Autorzy dostarczyli odmienną od znanych historii podaną w abstrakcyjnej formule z zapadającą w pamięć i piękną oprawą graficzną. Szkoda zatem, że taki klasyk trafia do rodzimego czytelnika po blisko trzech dekadach od powstania, gdy w dynamicznie ewoluującym medium komiksu mody przemijają równie szybko, jak w każdej innej gałęzi popkultury. Z pewnością po niniejszy album warto sięgnąć, ale to już od indywidualnych upodobań będzie zależało, czy Elektra Assassin nadal jawi się jako klasyk gatunku, czy staroć o przebrzmiałej reputacji.
Tytuł: Elektra Assassin
- Scenariusz: Frank Miller
- Rysunki: Bill Sienkiewicz
- Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
- Wydawnictwo: Egmont
- Wydanie: I
- Data publikacji: 23.11.2016 r.
- Druk: kolor
- Oprawa: twarda
- Format: 170x260 mm
- ISBN: 9788328118652
- Stron: 264
- Cena: 89,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus