„Durango” tom 12 : „Dziedziczka” - recenzja
Dodane: 08-12-2016 05:50 ()
Nie raz już zdarzało się, że finał albumu serii poświęconej niezmordowanemu Durango wieścił jego niechybny zgon. Dość wspomnieć „Pułapkę na zabójcę”, w której to końcówce wydawać się mogło, że nic już nie ocali rzeczonego od zawiśnięcia na szubienicy. Jeszcze bardziej dramatycznie rzecz się miała w tomie „Kolorado”, gdy ranny bohater cyklu spłynął nurtem rzeki, pozostawiając swoich prześladowców w przekonaniu, że nie będzie on już więcej przedmiotem ich troski. Otwarte zakończenie wskazywało jednak na zupełnie odmienny bieg spraw.
Nieprzypadkowo, bo wraz z dwunastym już albumem perypetii tej niewątpliwie nieprzeciętnej osobowości okazuje się, że po raz kolejny zdołał się on wykaraskać ze szponów śmierci. Prędko zyskuje też sojuszników w zmaganiach ze swymi niedoszłymi zabójcami, jako że w górniczym miasteczku Nortonville nie brak chętnych do wzięcia udziału w lokalnej insurekcji. Tak się bowiem złożyło, że pomimo wysokiej dochodowości tamtejszych kopalń, nie narzekają oni na nadmiar dobrobytu. Bezlitośnie drenowani przez niejakiego Nortona (faktycznego właściciela miejscowości oraz gruntów, na których usytuowane są miejscowe kopalnie) oraz dowodzonych przez opłacanego przezeń Maxwella oddziału zdecydowanych na wszystko siepaczy, zostali doprowadzeni do skrajnej desperacji. Organizowane w ścisłej tajemnicy związki zawodowe prędko przyjmują formę zalążka zbrojnego wystąpienia popieranego również przez córkę wspomnianego posesjonata, Celie Norton. Perspektywę wsparcia z zewnątrz zdaje się władny zapewnić Herbert Ashton, agent federalny podszywający się pod fotografa-pejzażystę. Dodajmy do tego Durango, który (jak to zwykle w jego przypadku, błyskawicznie wraca do formy, a otrzymamy szansę na powodzenie tego przedsięwzięcia. Prawa dramaturgii komiksów przygodowych są jednak nieubłagane i tym samym niemal z miejsca okazuje się, że również Maxwell i jego świta dysponują co najmniej kilkoma mocnymi atutami. Pełnowymiarowe starcie zdaje się zatem nieuniknione.
Wraz z niniejszym tomem Yves Swolfs po raz kolejny zafundował odbiorcom swojej twórczości zestaw sprawdzonych „chwytów” fabularnych. Czy zatem można mówić o przysłowiowej „zgranej płycie”? Do pewnego stopnia i owszem, tyle że wspomniany autor to klasa sama w sobie i profesjonalizm w każdym calu. Toteż i efekt jego pracy charakteryzuje pełna kontrola nad materią komiksu, tak pod względem fabularnym, jak i plastycznym. Owa okoliczność gwarantuje stały, wysoki poziom kolejnych odsłon perypetii z rzadka tylko chybiającego rewolwerowca. Nawet jeśli niektóre motywy są wciąż powielane (niekiedy aż nazbyt przewidywalna skuteczność głównego bohatera tudzież dotkliwe rany, z których i tak wykaraska się on w tempie wręcz błyskawicznym), to jednak ujmujący styl, w jakim Swolfs prowadzi swojego bohatera nadal ma szansę angażować zarówno uwagę, jak i emocje czytelnika. Jako wzorcowy przykład człowieka czynu Durango tradycyjnie nie nadużywa słów. Tych jednak tu nie brakuje, jako że ochoczo wyręcza go w tej czynności cały tabun aktywnych na kartach tej opowieści postaci. Wśród nich wyróżniają się zwłaszcza wzmiankowana Celia Norton (notabene kolejna niewiasta, która nie oparła się urokowi osobistemu tytułowego bohatera), z pozoru tylko wyrodna córka swego ojca, jej słaby charakterologicznie brat Matthew, aż nazbyt przywiązany do litery prawa agent Ashton oraz Maxwell, który okazuje się wyjątkowo trudnym przeciwnikiem. Stąd od kwestii dialogów wręcz się tu roi, co wbrew pozorom przyczynia się do podniesienia, ujmując rzecz kolokwialnie, temperatury akcji. Poczucie nieuchronności konfliktu wzmaga się wraz z kolejnymi scenami i uczciwie trzeba przyznać, że skala napięcia chwilami staje się porównywalna z wielce emocjonującym (przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa) albumem „Ostatni desperado”. Pomysłodawca skryptu umiejętnie skonstruował nie tylko napięcie między głównymi antagonistami, ale też tło społeczne głównej konfrontacji. Według przekazów z epoki, tego typu sytuacji na kolonizowanym przez Amerykanów tzw. Dzikim Zachodzie nie brakowało i tym samym fabuła niniejszego tomu wydaje się przekonująca.
Ku temu odczuciu przyczyniają się również ilustracje w wykonaniu Swolfsa jak zwykle staranne, w pełni zasadnie wzbudzające skojarzenia z tradycyjną szkołą frankofońską. Dbałość o detal oraz cyzelowanie rozrysowywanych obiektów to wręcz immanentna cecha stylistyki tego autora. Nie unika on również szczegółowego ujmowania dalszych planów, które pomimo na ogół jednostajnego krajobrazu Góra Skalistych prezentują się bardzo malowniczo. Uniknął on przy tym pułapki, z której do końca swoich dni nie potrafił się wydobyć Gilles Chaillet, tj. braku trafnego uchwycenia perspektywy powietrznej. O ile w przypadku skądinąd zasłużenie cenionego autora długo wyczekiwanej u nas serii „Vasco” (premiera pierwszego wydania zbiorczego już niebawem!) obiekty architektoniczne tudzież ogólnie przestrzenie m.in. późnośredniowiecznych Włoch rozrysowane są skrupulatną, acz może zbyt dokładną manierą (rzecz jasna w kontekście zasad wspomnianej odmiany perspektywy), o tyle w pracach Swolfsa znać głębie rozległych przestrzeni. Również mimika i mowa ciała licznie zgromadzonych tu postaci na ogół prezentują się naturalnie i tym samym przyczyniają się do podkreślenia dramatyzmu poszczególnych scen. Uznanie należy się również Sophie Lafon, która z typowo dlań fachowością nałożyła barwy na plansze tego albumu.
Pomimo przewidywalnego rozwoju wypadków finał tegoż sprawnie zrealizowanego przedsięwzięcia przynajmniej dla części czytelników okazać się może nielichą niespodzianką. Z tym większą niecierpliwością wypada wyczekiwać kolejnego albumu tej serii, który do dystrybucji trafi najprawdopodobniej w pierwszym kwartale 2017 r.
Tytuł: „Durango” tom 12 : „Dziedziczka”
- Tytuł oryginału: „L’Héritière”
- Scenariusz i rysunki: Yves Swolfs
- Kolory: Sophie Lafon
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
- Wydawca wersji oryginalnej: Dargaud
- Wydawca wersji polskiej: Elemental
- Data premiery wersji oryginalnej: kwiecień 1994
- Data premiery wersji polskiej: 1 grudnia 2016
- Oprawa: miękka
- Format: 21,5 x 29 cm
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron: 48
- Cena: 38 zł
Dziękujemy wydawnictwu Elemental za udostępnienie komiksu do recenzji.