"Star Wars Komiks" 5/16: "Darth Vader: Osaczony Vader" - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Motyl

Dodane: 20-10-2016 08:34 ()


Twórcy komiksów z Darthem Vaderem zawsze mają niemały orzech do zgryzienia. Przy okazji innych recenzji pisałem już o trudnościach w wiarygodnym zaprezentowaniu charakteru i zachowania Mrocznego Lorda oraz ciężkim do narysowania pancerzu, szczególnie masce, która spędza sen z powiek wielu, wielu rysownikom. Ale co z jego potęgą? Jak pokazać Vadera, by z jednej strony nie szokował potęgą niczym Starkiller z gier „The Force Unleashed”, a z drugiej nie był słabeuszem? Przed tym właśnie problemem stanęli scenarzyści „Osaczonego Vadera”, crossovera dwóch serii komiksowych, „Star Wars” i „Dartha Vadera”, pierwszego w historii nowych, kanonicznych gwiezdnowojennych historii obrazkowych.

W Legendach talenty i siła Vadera rzadko były testowane na dużą skalę; większość walk i bitew wygrywał bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. Wśród wyjątków znajdziemy wydaną u nas całkiem niedawno „Czystkę”, w której świeżo upieczony (że tak zabawnie powiem) Mroczny Lord omal nie zginął, otoczony przez aż siedmiu Jedi. W „Osaczonym Vaderze” mamy niestety do czynienia z sytuacją diametralnie odwrotną. Scenarzyści bowiem stanęli przed wspomnianym we wstępie problemem, podumali nad nim i zwyczajnie przedobrzyli. Vader w tym komiksie to maszynka do mielenia rebelianckich żołnierzy, myśliwców i czołgów. Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby nie skala. Mroczny Lord w pojedynkę niszczy dwie eskadry X-wingów i kilka, może kilkanaście Y-wingów, zabija kilkuset żołnierzy Rebelii (!) i... no, już i tak dużo spoileruję, ale jeszcze na koniec, niejako w ramach deseru, wykańcza pewnego kogoś. Co za dużo, to niezdrowo.

Wydaje się to nie do końca w porządku, zwłaszcza w kontekście poprzedniego komiksu stricte o Vaderze, „Cieni i tajemnic”, w którym główny antybohater zaprezentowany jest od swojej niewojowniczej strony. Tu, po pierwsze, łopatologicznie dostajemy powiedziane, że nikt nie może go tknąć (co przecież wiemy od dawien dawna), bez jednoczesnego pokazania kosztu tych wszystkich wyczynów. Przynajmniej w „Czystce” zabicie siedmiu Jedi kończy się dla Mrocznego Lorda niemal tragicznie; tu tak nie jest. Po drugie, niszczy wizerunek Sojuszu Rebeliantów, jego niezwykłych pilotów i szeregowych żołnierzy, o niebo przecież lepszych od swoich imperialnych odpowiedników. Vader rozprawia się z nimi niczym Mace Windu z droidami Federacji Handlowej w pamiętnym serialu Genndy’ego Tartakovskiego „Clone Wars”. To jest po prostu źle przemyślane i choć fajnie wygląda, to nie powinno mieć miejsca.

Przewałkowałem temat Vadera aż za bardzo, to przejdę może do całej reszty komiksu. Drugoplanowym wątkiem „Osaczonego Vadera” jest komedia pomyłek z udziałem Wielkiej Trójki, niesamowitej doktor Aphry i zestawu sojuszników obu stron konfliktu w osobach Wookieech (tak, jest ich dwóch!), astromechów, droidów protokolarnych i innych. Piszę „komedia”, bo inaczej tego nazwać się nie da, ale w gruncie rzeczy sympatycznie to wyszło. Wiemy, że seria „Star Wars” jest utrzymana w znacznie lżejszym tonie, i tu, w crossoverze, to widać. Przygody bohaterów tej serii oraz Aphry i spółki są zwariowane, zabawne, pełne akcji i czyta się je równocześnie z niedowierzaniem i wielką satysfakcją. Może to dziwne połączenie, ale tak to u mnie wygląda. No bo któż może brać na poważnie zabójczego astromecha z arsenałem broni, który za nic nie zmieściłby się w jego wnętrzu, i który z dwóch metrów nie umie trafić w żaden ważny cel? No, nie da rady.

Nie wiem, jak wyglądają crossovery tego typu w innych uniwersach czy na ogół w zwykłych komiksach, ale zmieniający się co dwadzieścia parę stron rysownicy, wraz z przechodzeniem ze „Star Wars” do „Dartha Vadera” i z powrotem, wprowadzają tu lekki dysonans poznawczy. Rozumiem, czym było to podyktowane, ale efekt daleko odbiega od ideału. Na szczęście obaj artyści, Mike Deodato Jr. i Salvador Larocca są znakomitymi fachowcami, i choć ich kreski naturalnie różnią się od siebie (polecam obejrzeć i porównać sobie strony 73 i 75, które są niejako swoim lustrzanym odbiciem), to widać, że powzięli wysiłek, by ton i klimat całości utrzymać w jednym stylu. Jeden lepiej panuje nad światłocieniem, drugi nad scenami akcji, ale obaj są perfekcyjni w wiernym odwzorowywaniu wizerunków klasycznych bohaterów i na ich pracę patrzy się z zadowoleniem i podziwem.

„Osaczony Vader” jest komiksem, który wizualnie porywa (mimo wspomnianych wyżej rysowniczych roszad), ale pod innymi względami prezentuje się dość chaotycznie. Poza jego głównym wątkiem i wadą, której poświęciłem większą część tej recenzji, niewiele się tu dzieje, a jeśli już, to forma jest stosunkowo humorystyczna. Może takie było zamierzenie scenarzystów bądź co bądź crossovera, jednak utrzymanie komiksu w jednym tonie moim zdaniem bardziej by mu pasowało. „Osaczonego Vadera” oczywiście polecam; jeśli ktoś czyta regularnie „Star Wars Komiks”, a zwłaszcza umieszczane w tym magazynie miniserie cyklów „Star Wars” i „Darth Vader”, to tego absolutnie przegapić nie może.

  • Ogólna ocena: 8/10
  • Fabuła: 6/10
  • Rysunki: 9/10
  • Klimat: 8/10

Tytuł: "Star Wars Komiks" 5/16: "Darth Vader: Osaczony Vader" 

  • Scenariusz: Kieron Gillen, Jason Aaron
  • Rysunek: Salvador Larroca, Mike Deodato Jr.
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Data premiery: 07.10.2016 r.
  • Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
  • Seria: Star Wars Komiks
  • Liczba stron: 148
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Wydanie: I
  • Cena: 19,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus