„Uncanny X-Men” tom 1: „Rewolucja” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 07-06-2016 20:00 ()


Wraz z ekspansją tytułów Marvel Now na polskim rynku, tylko kwestią czasu było sięgnięcie po najsłynniejszy miesięcznik z przygodami mutantów. Okazja ku temu nadarzyła się również dzięki kinowej premierze kolejnej odsłony filmowego cyklu. W kinach króluje „X-Men: Apocalypse”, a na sklepowe półki trafił pierwszy tom „Uncanny X-Men”.

Wybór nikogo nie powinien dziwić, bowiem fabuła wspomnianego tytułu łączy się z opublikowaną wcześniej serią „All New X-Men”, co widać już doskonale na przykładzie „Rewolucji”. Jednak patrząc na ogromny szmat czasu, kiedy mutanci zniknęli z naszego rynku, a kolejne próby ich reaktywacji spalały na panewce, przeciętny Kowalski może nie odnaleźć się w nowych realiach X-świata.

Wieloletni lider, przykład niezłomnej, acz pokojowej walki o prawa mutantów - Scott Summers - postanowił odrzucić dotychczasowe metody i wkroczyć na wojenną ścieżkę. Odłączając się od dawnych przyjaciół, którzy wciąż pielęgnują ideały Charlesa Xaviera, Cyclops tworzy swoją szkołę dla uzdolnionych i obdarzonych mocami przedstawicieli homo superior. O nowych rekrutów nie jest trudno, bo po aferze z Phoenixem mutanci zaczęli masowo się pojawiać. A że ludzie od zarania dziejów boją się tego czego nie znają, ze zdwojoną siłą wybuchła nagonka na przejawiających dziwne moce osobników. Ci z kolei, szukając akceptacji i bezpiecznego azylu widzą w Summersie nie tylko orędownika praw mutantów i ostatniego sprawiedliwego, ale przede wszystkim silnego i niezłomnego lidera, który przeprowadzi ich przez te mroczne czasy.

Pikanterii całej sytuacji dodaje jeden niewinny szczegół. Po dość bliskim kontakcie z Phoenixem moce Emmy, Scotta, Erika i Illiany nie działają poprawnie. Trudno jest im zapanować nad emanacją swych umiejętności, co niekiedy może przynieść więcej szkód niż pożytku. Toteż udanie do drużyny wkomponowują się nowi rekruci, m.in. Tempus i Triage, stając się pewnymi członkami zespołu. Cyclops wiedząc, że nie może w pełni kontrolować swego optycznego promienia, prowadzi przebiegłą grę, jest mistrzem blefu nawet stając oko w oko z Avengers, wiedząc że jego ekipa ma nikłe szanse na pokonanie zdeterminowanych podopiecznych Steve’a Rogersa, który widzi lidera X-Men w jednym miejscu. Za kratami.

Aby zrozumieć punkt wyjścia historii nakreślonej w „Rewolucji” wypadałoby poznać wcześniejsze losy bohaterów, kiedy to wspomniani zostali wystawieni na nieograniczoną moc kosmicznej energii zwanej Phoenixem, w rezultacie czego Scott zabił swego mentora i przyjaciela Charlesa Xaviera. Bez takiego wprowadzenia, chociażby w formie słowa wstępnego, lektura tomu rzuca czytelnika na głęboką wodę. Cyclops po latach pokojowej egzystencji zaczął skłaniać się ku potępianym praktykom Mistrza Magnetyzmu, który nie przepadał za dialogiem z ludźmi, a co dopiero rządowymi zespołami. Na razie ten rewolucyjny wybryk wydaje się być zaczątkiem grubszej afery, bowiem homo superior widzą w Summersie niekwestionowanego przywódcę, z kolei pozostali bohaterowie są świadkami narodzin niebezpiecznej frakcji homo superior, której niedaleko już do niegdysiejszego Bractwa Złych Mutantów. Tym bardziej, że zachowanie Cyclopsa po obcowaniu z Phoenixem nabrało agresywnych cech.

Scenariusz Bendis przypomina nieco szpiegowską konstrukcję, bowiem w szeregach grupy odszczepieńców może działać podwójny agent, a to też nie koniec niespodzianek. Nie wiadomo przecież czy któryś z nowych rekrutów nie okaże się wtyczką przeciwnika. Kiedy moce Emmy Frost nie działają poprawnie, trudno o pełny parasol bezpieczeństwa nad ekipą renegatów. Dodatkowo, niepokojące zmiany zachodzą w działaniu Magik, której umiejętności są nierozerwalnie związane z Limbo, a to może oznaczać uderzenie w mutantów z niespodziewanej strony.

Poczynania Cyclopsa i jego popleczników w dobie nasilających się antagonizmów wobec mutantów oraz różnych zagrożeń zapowiadają się interesująco, zwłaszcza patrząc przez pryzmat braku kontroli nad mocami takich gigantów jak Magneto czy Magik. Dodając do tego charakterystyczną grafikę Chrisa Bachalo (chociaż znacznie uproszczoną w porównaniu z jego pracami stworzonymi na potrzeby „Śmierci” czy „Generation X”) oraz nastrojowe rysunki Fraziera Irvinga otrzymujemy obiecujący start serii. Jedyne co razi to nadużywanie  słowa „zepsute” jako określenia szwankujących mocy mutantów, jakby była to rzecz pokroju telewizora. Poza tym komiks prezentuje się w porządku, co tylko zwiastuje kolejne emocje w „Złamanych”.

 

Tytuł: Uncanny X-Men” tom 1: Rewolucja

  • Scenariusz: Brian Michael Bendis
  • Rysunki: Chris Bachalo, Frazier Irving
  • Wydawca: Egmont
  • Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
  • Oprawa:  miękka ze skrzydełkami
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Objętość: 120 stron
  • Format: 167x255
  • ISBN:  978-83-281-1665-8
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus