„Czarownik z Northampton” – część 2 z 3
Dodane: 14-11-2013 22:37 ()
- Pierwsza część artykułu „Czarownik z Northampton”
Prekursor Vertigo
W obawie o los swego „dziecka” Len Wein (pełniący wówczas rolę redaktora prowadzącego serii) zdecydował się zagrać va banque powierzając los „Stwora z Bagien” obiecująco rokującemu Brytyjczykowi. Tym samym w październiku 1983 r. do dystrybucji trafił dwudziesty epizod „Sagi…” zrealizowany do scenariusza Moore’a. Nie tracąc czasu sfinalizował on dotychczasowe wątki i już w kolejnym odcinku rozpoczął „przemeblowanie” w uniwersum Swamp Thinga według autorskich koncepcji. „Lekcja anatomii” („The Saga…” nr 21) po dzień dzisiejszy uchodzi za przysłowiowy kamień milowy gatunku, bez którego trudno wyobrazić sobie zaistnienie autentycznej rewolucji w kreowaniu historyjek obrazkowych. Alan Moore nie tylko gruntownie przeobraził mitologię „Stwora z Bagien” (brawurowo parafrazując przy tej okazji m.in. „Boską Komedię”), ale też w dalszej perspektywie przyczynił się do zaistnienia w ramach DC Comics imprintu Vertigo – linii tytułów przeznaczonych dla starszego i znacznie bardziej wymagającego czytelnika. Bez jego rewitalizacji Swamp Thinga nie mogłoby być mowy o klasykach tego sortu co „Doom Patrol” i „Animal Man” Granta Morrisona, „Shade The Changing Man” Petera Milligana i wreszcie „Sandman” Neila Gaimana. Nie byłoby też Johna Constantine’a, cynicznego znawcy magii (wizerunkowo wzorowanego na Stingu), postaci uchodzącej wśród wielbicieli Vertigo za jedną z najbardziej niezwykłych kreacji w dorobku Moore’a.
„Kto czuwa nad Strażnikami?”
W roku 1986, w chwili gdy Moore rozstawał się z tworzeniem skryptów na potrzeby „The Saga of the Swamp Thing”, nikomu nie przyszłoby do głowy kwestionować jego pozycji jako czołowego scenarzysty amerykańskiej branży komiksowej. Stąd właśnie jemu przypadł przywilej rozpisania finałowego epizodu przygód poddawanego wówczas „renowacji” Supermana. Jednak to nie słynny „Whatever Happend to the Man of Tomorrow” odcisnął niezatarte piętno na ówczesnej rzeczywistości komiksowej, lecz projekt zdawałoby się żadną miarą nie wróżący późniejszej skali powodzenia. Mowa tu o „Strażnikach” („Watchmen”), dwunastoczęściowej mini-serii rozgrywającej się w alternatywnej rzeczywistości Stanów Zjednoczonych.
Pozornie są to realia w znacznym stopniu zbliżone do naszej wersji lat osiemdziesiątych. „Zimna wojna” trwa zatem w najlepsze, a świat przedstawiony zdaje się tylko nieznacznie odbiegać od znanego nam biegu wypadków. Rychło jednak dają o sobie znać istotne różnice wynikłe w efekcie działalności osobników mieniących się superbohaterami. Moore zadaje bowiem pytanie jaki wpływ na rzeczywistość miałaby aktywność tego typu postaci. Zabieg ten był tym bardziej prawdopodobny, że żaden (poza jednym wyjątkiem) z ukazanych tu przedstawicieli superbohaterskiej społeczności, nie dysponuje nadnaturalnymi zdolnościami. Niemniej ich obecność wywiera istotny wpływ na bieg wydarzeń: Stany Zjednoczony zwyciężają w wojnie wietnamskiej, a Richard Nixon trzecią kadencję z rzędu piastuje urząd prezydenta. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że dzięki temu świat zbliżył się ku utopijnej idylli. Wrogość w relacjach między supermocarstwami ulega gwałtownej eskalacji. Jeszcze wcześniej w niewyjaśnionych okolicznościach ginie Komediant, emerytowany heros swego czasu wysługujący się rządowi. Stan napięcia zdaje się zmierzać ku niekontrolowanej konfrontacji…
Wielowarstwowość działa Moore’a (a przy okazji sekundującego mu w tym przedsięwzięciu rysownika Dave’a Gibbonsa) z miejsca rzuciła na kolana ogół krytyków, kulturoznawców oraz dziennikarzy nieśmiało podejmujących komiksową tematykę. Medialny szum rychło przełożył się na krociowe zyski czyniąc z Moore’a niekwestionowaną gwiazdę, z którą zmuszony był liczyć się także dotąd sceptycznie doń usposobiony Paul Levitz, wpływowy przedstawiciel zarządu DC Comics. Mimo to tarcia na linii artysta-wydawca prędko przerodziły się w zażarty konflikt. Zanim do tego doszło Moore’owi dane było jeszcze raz błysnąć geniuszem pod „banderą” DC.
„V”
Sukces „Strażników” (a równolegle także „Powrotu Mrocznego Rycerza” Franka Millera) wygenerował dotąd nie notowane zapotrzebowanie na komiks skierowany do starszego czytelnika. Korzystając z nadarzającej się koniunktury Alan Moore postanowił dokończyć rozpoczęty przed laty projekt realizowany na potrzeby magazynu „Warrior”. Mowa tu wzmiankowanym „V jak Vendetta”, nad którego oprawą graficzną czuwał rodak „Czarownika z Norhampton”, David Lloyd. Zarząd DC nie miał zastrzeżeń, zwłaszcza że już tylko próbny materiał wskazywał, że oferowany tytuł to dzieło niezwykłe, znacznie wyrastające ponad ogół komiksowych produkcji tamtych czasów. Podzielona na dziesięć epizodów opowieść nabrała koloru („Warrior” publikował jej czarno-białą wersję), a premierowa część mini-serii trafiła do dystrybucji we wrześniu 1988 r.
Kreując wizję rządzonej przez totalitarny reżim Wielkiej Brytanii Moore nie omieszkał dać upust swym lewicowym sympatiom i obawom wobec domniemanego zagrożenia obywatelskich swobód (co zresztą koresponduje z zawartą w „Strażnikach” fobią wobec konserwatystów uosabianych przez wspominanego Nixona). Centralną postacią tej opowieści uczynił on więźnia jednego z obozów koncentracyjnych, który pomimo dotkliwych oparzeń odniesionych w trakcie ucieczki, ośmielił się rzucić wyzwanie włodarzom postapokaliptycznej Anglii. Na tle finezyjnie prowadzonej intrygi Moore rozwija równolegle relacje pomiędzy skrywającym się pod maską Gaya Fawkesa[1] „V”, a ocaloną przezeń niedoszłą prostytutką, Evey Hammond. Co prawda czytelnikom wywodzącym się z krajów usytuowanych w niegdysiejszej sowieckiej strefie wpływów wyobrażania Moore’a o państwie totalitarnym mogą zdawać się niekiedy co najwyżej humorystyczne. Niemniej nastrojowe ilustracje Davida Lloyda do spółki z przygnębiającą wymową tej fabuły z miejsca zapewniły rzeczonej opowieści status dzieła przełomowego, z powodzeniem wpisującego się w krystalizujący się nurt komiksów dla dojrzałego czytelnika. Tym samym Moore po raz kolejny potwierdził należny mu status mistrza tej konwencji wymienianego jednym tchem z klasykami pokroju Jacka Kirby’ego i Willa Eisnera.
„Było sobie dwóch szaleńców…”
Niestety sukcesom artystycznym i komercyjnym towarzyszył pogłębiający się konflikt z wydawcą. Rola przysłowiowej kości niezgody przypadła „Strażnikom” do których pełnia praw miała przypaść jej autorom tuż po tym jak nakład uległby wyczerpaniu. Sprytni decydenci DC Comics świetnie zdawali sobie sprawę z rangi tej opowieści i stąd też regularnie dodrukowywali kolejne nakłady zjawiskowej mini-serii. Moore po dziś dzień nie kryje rozgoryczenia z tego stanu rzeczy sytuując się w kategorii ofiary pazernego wydawcy. Próby załagodzenia sporu (m.in. za pośrednictwem Karen Berger, późniejszej redaktor naczelnej imprintu Vertigo) nie przyniosły autorowi spodziewanej satysfakcji i tym samym doprowadziły do zerwania współpracy. Ostatnim tytułem przygotowanym przez Moore’a na potrzeby DC był „Batman: Zabójczy Żart” („The Killing Joke”) rozrysowany z podziwu godną pieczołowitością przez Briana Bollanda.
Sam scenarzysta zwykł bagatelizować znaczenie tegoż utworu. Tradycyjnie innego zdania są krytycy (a przede wszystkim czytelnicy) dostrzegający nowatorskość w ujęciu wyjątkowo powichrowanej psychiki Jokera - naczelnego adwersarza Mrocznego Rycerza. W myśl niektórych interpretatorów Moore stawia wręcz znak równości pomiędzy wspomnianymi antagonistami podkreślając niejednoznaczny charakter krucjaty podjętej przez Batmana. Jest to tym bardziej godne rozważenia, że wspomniana niejednoznaczność obecna jest we wcześniejszych pracach brytyjskiego twórcy – m.in. „Strażnikach” – gdzie przynajmniej część spośród sportretowanych postaci (Zakapturzony Sędzia, Komediant) kieruje się imperatywami dalekimi od altruizmu. Ów tytuł po dzień dzisiejszy zwykło się sytuować pośród „żelaznych” klasyków komiksu superbohaterskiego i jedną z najbardziej udanych opowieści z udziałem obrońcy Gotham City (a w jeszcze większym stopniu Jokera). Nie obyło się zresztą bez nawiązań do „Zabójczego Żartu” także w entuzjastycznie odebranym „Mrocznym Rycerzu” Christophera Nolana.
CDN...
[1] Niedoszłego zamachowca usiłującego w listopadzie 1605 r. doprowadzić do wysadzenia angielskiego parlamentu. Identyczne maski stały się w roku 2011 symbolem oporu wobec ustaw (tzw. ACTA) zmierzających do ograniczenia wolności internetu pod pozorem walki z sieciowym piractwem.
comments powered by Disqus