"Django" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Anka

Dodane: 19-01-2013 22:40 ()


Z najnowszym "dzieckiem" Quentina Tarantino jest jak z Unią Europejską – to produkcja dwóch prędkości i jakości. Początek wysublimowany, dopieszczony i obfitujący w błyskotliwe dialogi – głównie za sprawą rewelacyjnego Christopha Waltza, natomiast druga połowa jest nieco nużąca, przydługa, z podwójnym zakończeniem. Niemniej to nadal kawał bardzo dobrego kina, będącego niejako hołdem wobec spaghetti westernów.

Niemiecki dentysta, dr King Schultz, mistrz retoryki stosowanej, uwalnia spod niewolniczego jarzma tytułowego bohatera. Nie czyni tego bezinteresownie, bowiem Django ma mu dopomóc w odszukaniu rodzeństwa bandytów. Przedsiębiorczy medyk to w gruncie rzeczy łowca głów, który leczy plugastwo za pomocą ołowiu, zarabiając na swojej niecodziennej praktyce nieco grosza. Widząc niezwykłą lekkość z jaką Django dziurawi kolejnych rzezimieszków, postanawia zaproponować mu spółkę oraz wesprzeć w akcji oswobodzenia żony, która została sprzedana do posiadłości Calvina Candie.

Pierwsza część obrazu to Tarantino za najlepszych lat, soczyste, długie konwersacje, błyskotliwe dialogi połączone z groteskową brutalnością i przerysowaniem. Wraz z pojawieniem się bohaterów w Missisipi widać, że obraz wytraca rytm i harmonię narzucone na początku, przeradzając się w krwawą, bezproduktywną jatkę. Któryś raz z rzędu pokazanie tego samego przestaje być atrakcją filmu, a staje się środkiem nagminnie stosowanym przez reżysera, tak samo jak nadużywanie slow motion. „Django” już nawet nie epatuje nadmierną przemocą, ale stosuje ją jako główny środek stylistyczny, marginalizujący śmierć, która staje się niewiarygodna. Bohater zamienia się w terminatora, a ilości posoki wylewanej na ekranie mógłby pozazdrościć niejeden film z okresu blaxploitation. Nie ma się czemu dziwić, bowiem Tarantino nigdy nie ukrywał swojego wielkiego zamiłowania do tego rodzaju kina, i na ile to tylko możliwe nawiązywał do niego w swoich dziełach. Aby pokazać w filmie czyste zło w postaci właściciela Candyland, posuwa się jednak do zabiegów graniczących z dobrym smakiem.

Raczej nie przypuszczałem, że kiedyś powiem, iż Tarantino się powtarza. Jednak przy „Django” można zauważyć, że występujący w głównej roli Christoph Waltz, niejako dubluje swą kreację z „Bękartów wojny”. Tam był łowcą dusz w nazistowskiej armii, tutaj łowcą głów na Dzikim Zachodzie. Obie role mają ze sobą wiele wspólnego i obie zaowocowały oskarowymi nominacjami. Nie umniejsza to geniuszu austriackiego aktora, który ponownie stworzył wyśmienitą kreację. A pamiętać należy, że krasomówstwem mógł się popisać też u Polańskiego w „Rzezi”. Kroku Waltzowi przez moment dotrzymuje Leonardo DiCaprio – szczególnie w scenie balansującej na granicy poprawności politycznej, w której udowadnia wyższość białej rasy. Dobre wrażenie pozostawia też sprytny majordomus Stephen – grany przez Samuela L. Jacksona. Z kolei Jamiemu Foxxowi przypadła w udziale rola mrukliwego ostrza sprawiedliwości wzorowanego na bohaterach spaghetti westernów. Pozostaje on jednak w cieniu Waltza. Smaczkiem było pojawienie się w obrazie oryginalnego Django, granego przez włoskiego aktora Franco Nero (w 1966 r.) oraz „odkurzenie” przygasłej gwiazdy Dona Johnsona.

Tarantino w swojej żonglerce stylami i przetwarzaniem klisz nie ustrzegł się też kilku błędów. Zatrudnieni w Candylandzie obwiesie, jak i sam Calvin, mają widoczne ubytki w uzębieniu, tudzież z uwagi na połowę XIX wieku ich uśmiech nie powala piękną bielą wprost z reklamy pasty do zębów. Nie przeszkadza to jednak, aby Bruce Dern, pojawiający się w epizodzie jako stary Carrucan, świecił przed kamerą wymuskaną sztuczną szczęką made in XXI wiek. Reżyser nieopatrznie powołał też do życia Ku Klux Klan na kilka lat przed jego rzeczywistym pojawieniem się. Ponadto „Django” na tle wcześniejszych dokonań Tarantino posiada chyba najbardziej linearną fabułę, odchodzi od stylu narracji, którym zazwyczaj operuje twórca „Pulp Ficion”, przez co opowieść wydaje się prostsza i nie zaskakuje.

Mimo kilku niedociągnięć i lekkiej obniżki formy w stosunku do „Bękartów wojny”, nowe dzieło Tarantino warto obejrzeć z nadzieją, że reżyser nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Zapowiadany przez niego rychły koniec kariery filmowej odłoży w czasie, a światło dzienne ujrzą kolejne jego produkcje.   

 6,5

Tytuł: "Django"

Reżyseria: Quentin Tarantino   

Scenariusz: Quentin Tarantino 

Obsada:

  • Jamie Foxx     
  • Christoph Waltz                     
  • Leonardo DiCaprio    
  • Kerry Washington      
  • Samuel L. Jackson      
  • Walton Goggins          
  • Dennis Christopher     
  • James Remar  
  • Don Johnson   
  • Franco Nero   
  • James Russo   
  • Jonah Hill                   

Zdjęcia: Robert Richardson     

Montaż: Fred Raskin   

Scenografia: J. Michael Riva   

Kostiumy: Sharen Davis

Czas trwania: 165 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.  


comments powered by Disqus