"Bękarty wojny" - recenzja

Autor: Ania Stańczyk Redaktor: Motyl

Dodane: 14-09-2009 19:49 ()


Czym właściwie jest film wojenny? To dziwaczna hybryda, w której z jednej strony otrzymujemy wybielony obraz armii, sprowadzony zazwyczaj do patetycznych gestów i słów, a z drugiej - możliwie najefektowniejsze sceny batalistyczne. Rzadko kiedy reżyser zadaje sobie trud, by uczynić opowiadaną przezeń historię jak najbardziej prawdopodobną, zazwyczaj koncentrując się na takich elementach jak: kult braterskiej przyjaźni, szlachetnych postawach bohaterów wojennych, którzy niemal zawsze są czyściutcy, śliczni, a nawet ich rany wyglądają jak atrakcyjny dodatek do munduru. Od filmu wojennego widz nie wymaga wierności faktom podobnej kinu dokumentalnemu. Bo i po co? Któż chciałby oglądać mało estetyczne widoki z gett, stref okupacyjnych czy frontów?

Tarantino w swojej najnowszej produkcji nie stara się rozliczać z historią, buduje własną, pełną absurdalnego humoru wizję drugiej wojny światowej. „Bękarty wojny” to dzieło pastiszowe, wyśmiewające utarte schematy kina wojennego. Wybierając się na seans tego filmu należy zabrać ze sobą ogromną dawkę dystansu do tego, co zobaczymy na ekranie, a prawdę historyczną najlepiej zostawić w domu. Wówczas okaże się, że projekcja stanie się naprawdę miłym, odprężającym przeżyciem, które zapamiętamy na długo.

 „Bękarty wojny” to opowieść o fikcyjnym oddziale amerykańskiej armii, złożonej głównie z żołnierzy żydowskiego pochodzenia, którzy zostają zrzuceni do Europy w jednym celu - mają tam zabijać nazistów. Dowodzi nimi Aldo „Apache” Raine – w tej roli Brad Pitt, który wywiązał się z powierzonego mu zadania znakomicie. Drugą niezwykłą osobowością, wybijającą się na tle pozostałych aktorów jest grany przez Christopha Waltza błyskotliwy i piekielnie cwany oficer SS Hans Landa, potrafiący znaleźć się w każdej sytuacji. Jego kreację doceniono w Cannes, przyznając mu nagrodę dla najlepszego aktora. Jednakże reszta obsady także zasługuje na uwagę. Epizodycznie pojawiający się na ekranie Goebbels (Sylvester Groth), targany emocjami Fürher (Martin Wuttke), czy pałająca żądzą zemsty Żydówka Shosanna dodają pikanterii  obrazowi.

Twórca „Pulp Fiction” zastosował także strukturę pudełkową - w jego produkcji mamy okazję zobaczyć fragmenty innego filmu, traktującego o pewnym walecznym Niemcu. Ten zabieg pozwala nam zobaczyć, jaki stosunek ma autor do kina wojennego. Pokazuje ten gatunek jako stricte propagandowy, służący „pokrzepieniu serc”. Wiele do myślenie dają także słowa Hitlera i jego zachowanie podczas projekcji.

Reżyser, podobnie jak w poprzednich dziełach podzielił swą opowieść na rozdziały, a dwa pierwsze są zapowiedzią tego, co wydarzy się dalej. Nie oznacza to jednak, iż film jest przewidywalny - przeciwnie, akcja toczy się płynnie od jednej sceny do drugiej, a widz zostaje zaskakiwany niemal co chwilę. Są jednak dwa momenty, które mogą znudzić przeciętnego widza, wydaje mi się jednak, że zostały one specjalnie tak wydłużone, są to bowiem sceny… oczekiwania. Całość uzupełnia idealnie dobrana muzyka Ennio Morricone, której pierwsze takty na myśl przywodzą melodie ze spaghetti westernów. 

O charakterze filmu świadczą nie tylko brawurowo zagrane role, a także pełne błyskotliwego dowcipu dialogi. Smaczku dodaje im zwłaszcza „zmysłowy” akcent Brada Pitta oraz górnolotne przemowy i wnikliwe analizy Landy. Obraz obfituje w morze one-linerów, które z pewnością staną się kultowe. Dla mnie niezapomniane na pewno będą rozmowy oddziału Aldo na temat ich spotkania z pewną agentką w piwnicy, monologi Landy, a także słowa, które wypowiada na końcu dowódca bękartów - „Chyba właśnie stworzyłem arcydzieło” – brzmiące jak włożona w jego usta opinia Tarantino.

Muszę przyznać, że „Bękarty wojny” to jeden z najlepszych filmów, które pojawiły się w tym roku w kinie, choć zdaję sobie sprawę, że niektórzy będą zbulwersowani tym, że wydarzenia wojenne mogą stać się jedynie rozrywką, niezawierającą głębszego przesłania. Mimo wszystko jest to jednak rozrywka w najlepszym stylu. Stworzenie z prostej historii czegoś wielkiego to rzecz rzadka w kinematografii, zdecydowanie zasługująca na aprobatę.

 8/10

Tytuł: "Bękarty wojny"

Reżyseria: Quentin Tarantino    

Scenariusz: Quentin Tarantino    

Obsada:

  • Brad Pitt  
  • Mélanie Laurent
  • Christoph Waltz 
  • Eli Roth 
  • Michael Fassbender
  • Diane Kruger
  • Daniel Brühl
  • Til Schweiger
  • Gedeon Burkhard
  • Jacky Ido
  • Sylvester Groth
  • Mike Myers
  • Rod Taylor
  • Martin Wuttke
  • Samuel L. Jackson (narrator)

Muzyka: Ennio Morricone     

Zdjęcia: Robert Richardson    

Montaż: Sally Menke        

Kostiumy: Anna B. Sheppard    

Czas trwania: 153 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...