Premiera - "X-Men: Pierwsza klasa"
Dodane: 30-05-2011 23:16 ()
Charles Xavier: " Listen to me very carefully, my friend. Killing will not bring
you peace".
Erik Lehnsherr: "Peace was never an option".
Mówi się, że sukces ma wielu ojców, ale w przypadku „X-Men: Pierwsza klasa” nasuwają się dwa nazwiska: Bryana Singera i Matthew Vaughna. Pierwszy jest odpowiedzialny za udane adaptacje przygód mutantów, które zapoczątkowały boom na ekranizacje komiksów Marvela, drugi natomiast ma na swoim koncie „Gwiezdny pył” według powieści Neila Gaimana oraz zeszłoroczny hit – „Kick-Ass”. Singer objął pieczę nad produkcją, ingerując odrobinę w scenariusz, a Vaughnowi pozostawił możliwość urzeczywistnienia swoich wizji.
Dokładnie pięć lat temu do kin zawitał „X-Men: Ostatni Bastion” – dość chłodno przyjęty przez krytykę, ale też i miłośników serii. Studio stanęło przed wyborem: albo kręcić na siłę czwartą część, windując gaże głównych aktorów do niebotycznych sum (zarówno Hugh Jackman jak i Halle Berry nie zadowoliliby się przeciętnym wynagrodzenie) albo pozwolić „odpocząć” zasłużonemu cyklowi. Dość szybko wykrystalizował się pomysł przeniesienia na ekran solowych występów m.in. Wolverine’a, Magneto czy Emmy Frost. Z ambitnego projektu udało się jak na razie „ożywić” jedynie perypetie Logana i to raczej z marnym skutkiem. Prace nad sequelem stanęły w martwym punkcie, z uwagi na rezygnację Darrena Aronofsky’ego z fotela reżysera.
Nie przeszkodziło to jednak wdrożeniu kolejnego projektu pod nazwą „X-Men: Pierwsza klasa”. Do tego celu zaangażowano człowieka, który o mutantach wie prawie wszystko - Bryana Singera. Ten, wzorem Christophera Nolana przy reaktywacji „Supermana”, objął protekcją produkcję nie mieszając się w wydarzenia rozgrywane po drugiej stronie kamery. Zawierzył Vaughnowi, który z komiksem miał już do czynienia. Z jakim skutkiem? Można rzec, że rewelacyjnym.
W „X-Men: Pierwsza klasa” próżno szukać w pierwszoplanowych rolach Cyclopsa, Jean Grey, Icemana czy Angela. Dla niektórych może być to posunięcie nie do zaakceptowania. Oś fabuły skupia się na relacjach między Charlesem Francisem Xavierem a Erikiem Lehnsherrem. Przywołując wspomnienia z przeszłości i rekonstruując z „X-Men” obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, autorzy jasno dali do zrozumienia, że będą chcieli podkreślić okoliczności, w jakich wychowywali się dwaj najwięksi przyjaciele, a później wrogowie, jakie czynniki kształtowały ich osobowości i co tak naprawdę sprawiło, że mistrz magnetyzmu znienawidził ludzkość za zbrodnie popełnianie zarówno na homo sapiens, jak i homo superior. Kiedy Charles dąży do pokoju za pomocą dialogu, odkrywając fascynujący fenomen mutantów, Erik wie, że tylko wojna jest w stanie wyzwolić jego rasę. Tym bardziej, że na własnej skórze poznał ludzką niegodziwość. Konfrontacja dwóch silnych indywidualności i ścieranie się ich poglądów jest głównym wątkiem filmu.
Akcja obrazu osadzona została w latach 60 ubiegłego stulecia, a więc w samym środku zimnej wojny, co też skrzętnie wkomponowano w fabułę – m.in. konflikt amerykańsko-radziecki dotyczący ekspansji wpływów oraz gorący w tym okresie kryzys kubański. Niech nikogo nie zdziwi twarz J. F. Kennedy’ego na ekranie telewizora, historia jest nieodłącznym składnikiem dzieła Vaughna. Połowa XX wieku to także czas uprzedzeń, nietolerancji i strachu przed tym co nieznane. Mutanci traktowani jak wybryki natury, odmieńcy, gorsza rasa, którą należy eksterminować. Tak jak ludzi można podzielić na na dobrych i nikczemnych – identyczną miarą można klasyfikować mutantów. Nazista Sebastian Shaw – samozwańczy i apodyktyczny lider Hellfire Club liczy na konflikt zbrojny między światowymi potęgami, aby na gruzach cywilizacji budować własne imperium. W tej wizji szaleńca nie ma miejsca dla pokojowej misji Xaviera.
Kolejnym atutem produkcji jest pokazanie mutantów do tej pory nieznanych widzowi. W szkółce dla niezwykle uzdolnionych studentów pojawia się Havok, czyli brat Scotta Summersa, potrafiący przetwarzać energię emitując fale plazmowe, Sean Cassidy aka Banshee – Irlandczyk dysponujący donośnym głosem oraz Darwin obdarzony unikalną zdolnością do adaptacji nawet w najgorszych warunkach. Rozwinięty został wątek Hanka McCoya młodego naukowca pragnącego na powrót być „tylko” człowiekiem – jakkolwiek to w tym przypadku brzmi – co doprowadzi do jego osobistej tragedii. Nie można też pominąć zmiennokształtnej Mystique - jeszcze nie bezwzględnej i wyrachowanej mutantki. Po stronie Hellfire Club obok Sebastiana Shawa zobaczymy m.in. Emmę Frost – lodowatą jędzę, a zarazem telepatkę, która w filmie będzie posiadała umiejętność zmieniania swojego ciała w diament – spuścizna po „secondary mutation” (paradoksalnie ujawniła się u niej przy zniszczeniu Genoshy przez bliźniaczkę Xaviera – Cassandrę Novą, a więc nie miała prawa posiadać tej zdolności w filmie), Azazela – teleportującego się ojca Nightcrawlera (w tej roli Jason Flemyng, współpracujący już wcześniej z Vaughnem, a także odgrywający rolę Jekylla i Hyde’a w ekranizacji LOEG). Niemniej to popis aktorskich możliwości Kevina Bacona będzie dominującym walorem ciemnej strony mocy.
Pięć powodów, dla których warto obejrzeć „X-Men: Pierwsza klasa”:
Po pierwsze – twórcom udało się stworzyć porywające dzieło nawiązujące do najlepszych ekranizacji komiksów Marvela, wyważone, z silnymi kreacjami aktorskimi, a zarazem stanowiące podwalinę pod nową trylogię.
Po drugie - efekty specjalne i charakteryzacja odgrywają tu niebagatelną rolę. Pamiętacie jak w „X-Men” Ian McKellen ruchem dłoni wyrwał broń funkcjonariuszom policji i skierował przeciwko nim, tu młody Magneto zrobi to samo tylko z lecącymi pociskami ziemia-powietrze i podniesie łódź podwodną. Zobaczymy też prototypy Cerebro oraz Blackbirda – naprawdę warto.
Po trzecie – zaangażowano do projektu kilka pokoleń wyśmienitych aktorów począwszy od weterana Kevina Bacona, wybitnych Jamesa McAvoya, January Jones (serial „Mad Men”), Michaela Fassbendera (błyskotliwa kreacja), typowanego na kolejnego Bonda czy też przecierających ekranowe szlaki, ale nie mniej utalentowanych od starszych kolegów - Jennifer Lawrence (nominowana do Oskara za „Do szpiku kości”, a niedługo zobaczymy ją w „Igrzyskach śmierci” jako Katniss Everdeen) i Nicholasa Houlta (m.in. „Samotny mężczyzna”, będzie też głównym bohaterem nowego filmu Singera „Jack the Giant Killer”) .
Po czwarte - rywalizacja między Xavierem a Magneto na poziomie do tej pory nieosiągalnym na celuloidzie.
Po piąte - gościnny epizod Wolverine’a, który każe się wypchać Xavierowi i Magneto – to zawsze warto zobaczyć oraz kilka innych „smaczków” jak spotkanie wspomnianej wyżej pary postaci z Angel Salvadore.
Co można zapisać po stronie minusów? Obraz nie będzie wierny kanonicznym historiom z udziałem X-Men, ale może świeże spojrzenie na przygody mutantów Marvela okaże się widowiskiem w pełni akceptowalnym nawet przez ortodoksyjnych wyznawców cyklu. Na pocieszenie niech będą oryginalne uniformy uczniów Xaviera.
„X-Men: Pierwsza Klasa” już w najbliższy piątek trafi do naszych kin. Warto zarezerwować sobie czas na seans (dostępna wyłącznie wersja 2D). Entuzjastyczne opinie o filmie Vaughna rozbudziły gorący temat potencjalnego sequela. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że mutanci ponownie zagoszczą na ekranach. I dobrze, bo musi być jakaś przeciwwaga dla „The Avengers”.
- Przeczytaj także recenzję filmu "X-Men: First Class"
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...