„X-Men: Pierwsza klasa” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 08-06-2011 22:26 ()


„Mutacja to klucz do naszej ewolucji. Pozwoliła nam rozwinąć się z jednokomórkowego organizmu w dominujący gatunek na planecie. Proces ten normalnie trwa wiele tysięcy lat, ale co kilkaset tysiącleci ewolucja wykonuje skok naprzód”. Znamienne słowa Charlesa Xaviera, stanowiące prolog w „X-Men” Bryana Singera, zostały umiejętnie wplecione w obraz Matthew Vaughna. Mutanci Marvela powracają na kinowe ekrany, w porywającej i odświeżającej ekranizacji popularnego komiksu.

Bogactwo uniwersum wykreowanego przez Stana Lee i Jacka Kirby'ego, a później z powodzeniem kontynuowanego przez wirtuozów pokroju Chrisa Claremonta, Johna Byrne’a, Granta Morrisona, Jossa Whedona (reżyser „The Avengers”) czy Mike’a Careya mogłoby posłużyć na materiał dla kilkudziesięciu filmów fabularnych tudzież seriali. Setki postaci rzuconych w wir konfliktu między ludźmi a homo superior oraz zajmujące relacje pomiędzy poszczególnymi mutantami zawsze decydowały o sile tytułu. Autorzy widząc potencjał w opowieści, która od blisko pół wieku cieszy się nieustającą popularnością, postanowili sięgnąć do narodzin wspaniałej przyjaźni, która przerodziła się w brutalną rywalizację. Krzywdzącym będzie nazwanie „X-Men: Pierwsza klasa” prequelem, bowiem na dzieło Vaughna należy patrzeć przez pryzmat filmu mającego wszelkie podstawy do zapoczątkowania nowego rozdziału w przygodach mutantów Marvela na celuloidzie.

Punktem wyjścia fabuły jest burzliwa znajomość dwóch największych antagonistów serii, czyli Maxa Eisenhardta - znanego też jako Erik Lenhsherr bądź Mistrz Magnetyzmu (pseudonimów miał zresztą dużo więcej) z Charlesem Francisem Xavierem – fascynatem genetyki i fenomenu mutacji. Profesor X i Magneto niejednokrotnie znajdowali się zarówno po tej samej, jak też przeciwnej stronie barykady. Marzeniem pierwszego była pokojowa egzystencja ludzi i mutantów, natomiast drugi uważał, że homo superior nigdy nie będą częścią społeczeństwa, obawiającego się gatunku nadludzi. Walka z uprzedzeniami oraz rasizmem, wielokrotnie podkreślana przez kreatora cyklu, ulegała przemianom, ilustrując, że idee dwóch zagorzały wrogów nie są wcale tak odległe do siebie.

Scena otwierająca film ukazuje młodego Erika w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu pozostającego na łasce dr Schmidta. Traumatyczne przeżycia nie pozostaną bez wpływu na kruchą świadomość dziecka. Natomiast z dala od wojennej zawieruchy i okrucieństwa holocaustu dorastał Charles Xavier. Samotnie, w zaciszu rodzinnej rezydencji mógł rozwijać ponadprzeciętne talenty. Następnie akcja obrazu przeskakuje do lat 60. Na świecie trwa wyścig zbrojeń między dwoma atomowymi mocarstwami. Xavier odnosi sukcesy na uniwersytecie, zostaje profesorem, a Erik szuka zadośćuczynienia za zbrodnie nazistowskiego oprawcy. Podąża tropem Sebastiana Shawa, przywódcy Hellfire Club, który planuje doprowadzić do międzynarodowego konfliktu.   

Twórcy produkcji zrezygnowali z dosłownego przeniesienia na ekran pierwszych historii z X-Men, kładąc nacisk na procesy kształtujące osobowości dwóch znamienitych mutantów. Erik zaślepiony chęcią zemsty nie potrafi nikogo obdarzyć zaufaniem. Przekonany o supremacji homo superior uważa, że obie rasy nie mogą istnieć obok siebie. Natomiast Xavier jawi się jako naiwny idealista – wierzący, że ludzie są w stanie przełamać bariery nietolerancji i zaakceptować osobników obdarzonych genem X. Pielęgnuje w sobie marzenie, które niejednokrotnie stanie się zarzewiem sporów, ale również pozwoli mu zarażać szczytnymi ideami innych. Charles dostrzega w Eriku potencjał dobra, pomaga okiełznać mu gniew i ból znajdujący ujście w mocy Magneto. Jest przekonany, że mimo różnic w poglądach łączy ich nie tylko walka ze wspólnym wrogiem.

Na drugim planie rozgrywa się nie mniej absorbujący wątek, dotyczący akceptacji własnej osoby. Sporo miejsca poświęcono relacji młodej Mystique z jej przyszywanym bratem. Raven jest zagubioną nastolatką poszukującą nie tyle miejsca w życiu, co uznania w oczach bliskich. Mimo przywiązania do Xaviera, nie dostrzegającego w pełni jej dylematów, dziewczyna znajduje oparcie w Eriku, którego konsekwencja zaczyna jej imponować. W przeciwnym kierunku zmierza Hank McCoy, pragnący uleczyć niedoskonałość zmutowanego ciała, odrzucając zwierzęcą naturę swoich zdolności.  

Czy film pozbawiony wiodącego charakteru, jakim w poprzednich odsłonach niewątpliwie był Wolverine, okaże się atrakcyjny dla widzów? Atutem „X-Men: Pierwsza klasa” nie jest brawurowa akcja ani oszałamiające efekty wizualne, lecz kreacje Jamesa McAvoya i Michaela Fassbendera. Więzi łączące protagonistów, a także ścieranie się ich poglądów stanowią esencję obrazu. Duet aktorów idealnie się uzupełnia, oddając w pełni wizerunek komiksowych pierwowzorów. Znany z „Bękartów wojny” Fassbender obdarzył swą postać potężną dawką emocji, uprawdopodabniając przemianę zachodzącą w psychice Magneto. Doskonale widać kierującą nim nienawiść, furię towarzyszącą poczynaniom czy przepełniony wściekłością wzrok. Wspomnianą dwójkę dzielnie wspiera utalentowana Jennifer Lawrence. Mystique w jej interpretacji nieustannie toczy batalię o akceptację własnego wyglądu. Przechodzi metamorfozę z niewinnej nastolatki w uwodzicielską, a zarazem pewną swoich przekonań kobietę.

Niewiele można zarzucić postaci granej przez Kevina Bacona, który sprawdził się w roli szwarccharakteru (brawa za umiejętności językowe). Niemniej pierwsze miejsce w rankingu przeciwników X-Men wciąż dzierży opanowany żądzą zniszczenia mutantów William Stryker (o którym jest mowa w filmie) – fenomenalnie sportretowany przez Briana Coxa. Kierując wzrok na Hellfire Club (którego nazwę niepotrzebnie przetłumaczono) na usta cisną się słowa – gdzie Mastermind,  Donald Pierce bądź Leland – postacie znacznie ciekawsze niż całkowicie bezpłciowy Riptide czy Azazel. Chyba największym rozczarowaniem jest kreacja January Jones, która poza świeceniem tyłkiem nie uchwyciła kwintesencji tak złożonej osobowości, jaką jest Emma Frost. Autorzy nie pokusili się o telepatyczny pojedynek między White Queen a Xavierem, który wydawał się naturalną koleją rzeczy, skoro zaangażowano do filmu dwójkę telepatów Marvela.

Na plus obrazu należy zaliczyć konstrukcję alternatywnej historii XX wieku, powstałą w wyniku połączenia kryzysu kubańskiego z ingerencją mutantów w światową politykę. Vaughn udowodnił, że w komiksowych klimatach czuje się wybornie. Sekwencje z Erikiem podróżującym po różnych zakątkach globu są pomysłowe i efektowne, a finałowa walka z Blackbirdem oraz łodzią podwodną w tle prezentuje się widowiskowo. Niezmiernie cieszą nawiązania do x-uniwersum oraz wcześniejszych ekranizacji. Rewelacyjne cameo Wolverine’a, mignięcie przez moment młodziutkiej Storm czy przemiana Mystique w swoją dorosłą wersję - to niektóre z nich. Nie zapomniano też o komiksowym rodowodzie w postaci niebiesko-żółtych uniformów.

Matthew Vaughn dostarczył jedną z najlepszych ekranizacji komiksu ostatnich lat, wydobywając ogromny potencjał jaki skrywa saga o mutantach. Jednocześnie pokazał, że nowoczesne kino spod znaku lateksowych bohaterów nie musi się opierać wyłącznie na nieustannej, często bezproduktywnej akcji. Z niecierpliwością oczekuję na kontynuację oraz żywię nadzieję, że reżyserko-producencki duet sięgnie po jednego z potężnych oponentów Xaviera pokroju En Sabah Nura, Amahla Farouka czy Nathaniela Essexa, a może nawet Sentinels. „X-Men: Pierwsza klasa” otwiera podwoje przed nowym cyklem, wydawałoby się skutecznie zatrzaśnięte przez dzieło Bretta Ratnera. Polecam, naprawdę warto wybrać się do kina.

 8/10

Tytuł: „X-Men: Pierwsza Klasa"

Reżyseria: Matthew Vaughn

Scenariusz: Jane Goldman, Ashley Miller, Zack Stentz, Matthew Vaughn

Na podstawie historii Bryana Singera i Sheldona Turnera

Obsada:

  • James McAvoy
  • Michael Fassbender
  • Rose Byrne
  • Jennifer Lawrence
  • Kevin Bacon
  • January Jones
  • Nicholas Hoult
  • Caleb Landry Jones
  • Lucas Till
  • Oliver Platt
  • Zoë Kravitz
  • Jason Flemyng
  • Álex González
  • Hugh Jackman

Muzyka: Henry Jackman

Zdjęcia: John Mathieson

Montaż: Lee Smith, Eddie Hamilton

Scenografia: Chris Seagers     

Kostiumy: Sammy Sheldon

Czas trwania: 132 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...