„Jeremiah” tom 30: „Fifty-fifty” - recenzja
Dodane: 21-05-2025 21:11 ()
Wydawać się mogło, że Jeremiah i Kurdy, dwaj niepoprawni łazikowcy, za nic mają perspektywę ustabilizowania swoich żywotów. Jako przemierzający bezdroża niegdysiejszych Stanów Zjednoczonych nomadzi, zdają się w pełni z tego stanu rzeczy zadowoleni. Ich zaradność oraz skłonność do ryzyka nie koliduje jednak z dążeniami do zapewnienia sobie środków na przynajmniej tymczasowe przetrwanie.
Przykładów tego typu starań nie brakowało już na wcześniejszych etapach tej serii (vide m.in. „Dzicy spadkobiercy”). Wszak nawet pomimo zaniknięcia centralnych struktur zarządzających, umowne środki wymiany handlowej dla wielu wciąż stanowią sedno życiowej aktywności. Dlatego także wspomniani chętnie podejmują się inicjatyw na rzecz zasilenia swoich finansowych zasobów. Tak się sprawy mają również przy okazji trzydziestej już odsłony ich wspólnych perypetii. Tym razem jednak, miast typowej pracy najemnej, obaj panowie usiłują odnaleźć się w rolach poszukiwaczy skarbów. Dzieje się tak za sprawą informacji, uzyskanej przez Kurdy’ego od niejakiego tłustego Billy’ego. Ów dawny znajomek towarzysza Jeremiaha wskazuje mu bowiem lokalizacje ukrytych w zatopionym mieście diamentów. Z racji krytycznego stanu zdrowia sam nie ma możliwości wyprawienia się po ów skarb i dlatego dobija targu właśnie z Kurdym. Wedle tego ustalenia wydobyte diamenty podzielone zostaną jak w tytule niniejszego albumu, tj. fifty-fifty. Jak łatwo się domyślić, w tym przedsięwzięciu towarzyszyć mu będzie Jeremiah.
Jeśli obaj wspomniani panowie liczyli na tzw. szybką akcję, wyzbytą wyzwań porównywalnych z zaistniałymi m.in. w albumie „Strefa graniczna”, to się srogo przeliczyli. Zainteresowanie ukrytymi precjozami wykazują bowiem nie tylko oni, a i zatopione miasto skrywa swoje dotąd nieujawnione tajemnice… Wiernym czytelnikom tej klasycznej już serii wiadomo jednak, że dla Jeremiaha i Kurdy’ego to nie nowość. Dlatego w obliczu kolejnej niezapowiedzianej szamotaniny, reagują oni instynktownie i ze skutecznością, której zasadnie mogliby im pozazdrościć najbardziej doświadczone zabijaki wojsk specjalnych. Oczywiście Hermann nie omieszkał zadbać, by także tym razem duet obieżyświatów zyskał okazję, by swoją biegłość w tym zakresie zaprezentować.
Równocześnie także on sam, jako autor o w pełni zasłużonym statusie mistrza komiksowego medium, po raz kolejny dał się poznać jako wytrawny żongler dramaturgicznych „chwytów”. W efekcie tego znowuż zaproponował on gęstą i precyzyjnie zaplanowaną fabułę, która z powodzeniem mogłaby posłużyć jako kanwa do pełnometrażowej produkcji filmowej. Żadna ze scen nie jest tutaj zbędna, przyczyniając się do podsycania narastającego napięcia. „Ardeński Dzik” umiejętnie prowadzi czytelnika do kulminacyjnego punktu tej historii, a przy okazji wzbogaca jej naznaczone prawidłami post-apokaliptyki „bestiarium” o kolejny, przekonujący „składnik”. Rozbraja przy tym konkluzja albumu, teoretycznie przewidywalna, a jednak idealnie „dopinająca” tę fabularnie dosyconą realizacje.
Nie będzie również żadnego zaskoczenia w entuzjastycznej wręcz ocenie wizualnej strony tego przedsięwzięcia. Tysiące plansz rozrysowanych przez Harmanna w trakcie jego długoletniej aktywności, skumulowały się w instynktowną zdolność tego autora do optymalnego ujmowania narracji także w wymiarze plastycznym. Znać to de facto w każdym elemencie tego utworu – m.in. perfekcyjnie zakomponowanych kadrach, jak i trafnie ujmowanych emocjach portretowanych postaci. Znakomicie prezentuje się również ilustracja, która ozdobiła okładkę niniejszego epizodu. Przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa, gdyby technicznie było możliwe wyprodukowanie tzw. omnibusa tej serii, to właśnie ta kompozycja idealnie sprawdziłaby się jako jego okładka. Można natomiast ubolewać nad zastąpieniem tzw. kredy offsetem. Z dużym bowiem prawdopodobieństwem warstwa plastyczna tego albumu zyskałaby na ogólnej jakości prezentacji za sprawą kredowego „podobrazia”. Do tego zarówno w uwypukleniu zastosowanej przez Hermanna kolorystyki, jak i niuansów jego kreski. Wystarczy przejrzeć wybrane odsłony polskiej edycji tej serii zanim doszło do tej zmiany (np. „Oczy płonące żelazem”), by zdać sobie sprawę, że pożegnanie jakościowo lepszego papieru nie było szczególnie fortunnym pomysłem.
Nie zmienia to faktu, że wraz z jubileuszowym, trzydziestym albumem tej serii (swoją drogą brawa dla polskiego wydawcy za wytrwałość i konsekwencje!) w swojej klasie otrzymujemy wzorcowo zrealizowaną produkcje. Zaskoczenia zatem nie ma, a zamiast tego czysta radość z kolejnej okazji do przyswajania rozrywki najwyższe próby.
Tytuł: „Jeremiah” tom 30: „Fifty-fifty”
- Tytuł oryginału: „Fifty-fifty”
- Scenariusz i rysunki: Hermann Huppen
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
- Wydawca wersji oryginalnej: Dupuis
- Wydawca wersji polskiej: Elemental
- Data publikacji wersji oryginalnej: 4 lutego 2011
- Data publikacji wersji polskiej: 10 grudnia 2025
- Oprawa: miękka
- Format: 210 x 290 mm
- Druk: kolor
- Papier: offset
- Liczba stron: 48
- Cena: 45 zł
Dziękujemy wydawnictwu Elemental za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus