„Jeremiah” tom 19: „Strefa graniczna” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 06-11-2019 23:08 ()


Zdawać się mogło, że wytrawny łazik, za którego bez wątpienia uznać można tytułowego bohatera tej serii, wolny jest od sentymentów i ckliwych wspomnień. O dziwo jednak nawet ów twardy niczym solidna podeszwa osobnik, okazuje się wrażliwy na tego typu uczucia. Nieprzypadkowo, bo osoba, wobec której żywi on tęsknotę swego czasu zapewniła mu wiele mile spędzonych chwil. Mowa tu o Lenie Toshidzie, którą wierni czytelnicy tej serii mieli okazję poznać na kartach albumu pt. „Gniewne wody”, a za której sprawą nierozłączny duet Jeremiah/Kurdy omal nie przeszedł do historii.

Związek tego pierwszego z rzeczoną zdawał się bowiem rokować co najmniej dobrze i tym samym dalsza włóczęga w towarzystwie zdecydowanie mniej urokliwego Kurdy’ego de facto straciła swoją rację bytu. Natura wędrowca wzięła jednak górę i tym samym życiowa szansa na choćby namiastkę ustatkowania się według zasad quasi-małżeńskich rychło dobiegła końca (zob. „Bumerang”). Można zatem rzec, że wszystko wróciło do normy tej serii, a obaj panowie wyruszyć mogli ku kolejnym, dotąd nierozpoznanym przez nich obszarom postapokaliptycznej Ameryki. Najwyraźniej jednak wspomnienie ukochanej okazało się na tyle dojmujące, że Jeremiah podjął się jej odnalezienia. W celu zaspokojenia swojej ciekawości udaje się on zatem do miasta na pograniczu władztwa indiańskiego, całkiem dobrze bohaterom tej serii znanego (zob. „Oczy płonące żelazem”). Jak to często wcześniej bywało, także tym razem duet obieżyświatów trafia do nowej społeczności w momencie dla niej przełomowym. Wygląda bowiem na to, że oddziałującej zakulisowo grupie wpływu bardzo zależy na wytworzeniu sytuacji, która zapewni im rynek zbytu dla oferowanej przez nich broni. Nie dość na tym w nieco odleglejszym tle daje o sobie znać zbiór zagadkowych zjawisk o być może innej niż ziemska proweniencji…

Całkowicie zasadnie spodziewać się było można, że na „przestrzeni” blisko dwudziestu albumów autor zdążył już „wypalić” się z zasobu konceptów, którymi szczodrze raczył swoich czytelników. Kto jednak miał wcześniej styczność z przejawami talentu Hermanna tego szczególnie energicznie zapewniać nie trzeba co do nieokiełznanej weny i jakości utworów rzeczonego. Co więcej, wraz z niniejszą, dziewiętnastą już odsłoną ponoć swego ukochanego „dziecka” podarował on wielbicielom jego twórczości jeden z najlepszych albumów tego cyklu i ogólnie w swoim dorobku. Po pierwsze fabuła tradycyjnie została gruntownie przemyślana i zakomponowana. Nie sposób bowiem dopatrzyć się w niej przypadkowych scen, a trzy zasadnicze wątki, które złożyły się na jej „konstrukcje”, są nadspodziewanie jak na rozpiętość albumu „dosycone”. Tym samym Hermann stworzył kolejną opowieść, która pomimo „zawieszenia” w kontekście liczonej w dziesiątkach epizodów serii, z pełnym przekonaniem uznana być może za „byt samodzielny”, wart rozpoznania także przez osoby, które dotąd z „Jeremiahem” nie miały styczności. Natomiast ci, dla których gromadzenie kolejnych tomów to naturalna i w pełni zrozumiała konieczność, mogą być mile zaskoczeni wkomponowaniem w „uniwersum” tego cyklu motywu, którego dotąd jeszcze w nim nie widywano. Nie wyjawiając więcej szczegółów, można jedynie pokusić się o przypuszczenie, że także „Ardeński Dzik” najwyraźniej nie oparł się kolejnej fali zainteresowania jednym z zagadnień ze sfery zjawisk niewyjaśnionych, o którym szczególnie głośno było w dobie powstawania niniejszego albumu (tj. w roku 1995).

O ile scenariusz „Strefy…” broni się w całej pełni, o tyle wymiar plastyczny tego przedsięwzięcia to wręcz rewelacja! Pomimo w pełni ukształtowanego, natychmiast rozpoznawalnego i bezbłędnego stylu, Hermann nie ustaje w poszukiwaniu nowych wariantów w ramach wypracowanej przezeń estetyki. Część kadrów, zarówno w wymiarze, stricte zakomponowania, jak i ich rozrysowania wprost ścina z nóg swoją jakością. To, co jednak przede wszystkim z miejsca ciska się w oczy to modyfikacja sposobu nakładania koloru. Ten zaś wprowadzony został na powierzchnie plansz bezpośrednio na rysunek wykonany ołówkiem. I chociaż już wcześniej zdarzyło się mistrzowi stosować tę metodę, to jednak zwiększona skala niuansów w operowaniu różnego typu miękkimi ołówkami przejawiała się efektem dotąd w pracach wspomnianego niespotykanym. Oczywiście nie zabrakło tak lubianych przez autora scen rozgrywających się nocą, do których ujmowania wprowadzona przezeń technika nadaje się wprost idealnie. Także skróty perspektywiczne i różnorodne rodzaje perspektywy jak zwykle ujął on perfekcyjnie.

Nic zatem dziwnego, że Hermann Huppen po raz kolejny potwierdził swoją klasę jednego z najwybitniejszych twórców w dotychczasowych dziejach komiksowego medium. „Strefą graniczną” wykazał zasadność tegoż statusu ponad wszelką wątpliwość. Tym mocniej cieszy okoliczność, że już w styczniu przyszłego roku czeka nas kolejne spotkanie z Jeremiahem i Kurdym. Album „Najemnicy” trafi bowiem do księgarskiego obiegu właśnie we wspomnianym miesiącu.

 

Tytuł: „Jeremiah”: tom 19: „Strefa graniczna”

  • Tytuł oryginału: „Zone frontiére”
  • Scenariusz i rysunki: Hermann Huppen
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek
  • Wydawca wersji oryginalnej: Dupuis
  • Wydawca wersji polskiej: Elemental
  • Data premiery wersji oryginalnej: 10 kwietnia 1996 r. 
  • Data premiery wersji polskiej: 30 września 2019 r. 
  • Oprawa: miękka
  • Format: 21 x 29 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 39 zł

Dziękujemy wydawnictwu Elemental za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus