„Excalibur: Kroniki” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 19-07-2024 23:18 ()


Podobnie jak tradycje homeryckie (vide m.in. „Wilusa. Ostatnie godziny Troi”), również mity arturiańskie są przez twórców współczesnej kultury popularnej chętnie przetwarzane i opowiadane na nowo. Znać to choćby w perypetiach wojownika Sláine’a („Skarby Brytanii”), dobrze zaznajomionego m.in. z czarownikiem Merlinem. Wspólna produkcja Jean Luc-Istina (scenariusz) i Alaina Briona (ilustracje) wpisuje się w ten niesłabnący trend.

O tyle to nie dziwi, że fabularna atrakcyjność przekazów dotyczących mitycznego władcy post-rzymskiej Brytanii – tj. króla Artura – jest znaczna, a przy tym ponadczasowa. Przemijają bowiem kolejne pokolenia, a jednak fascynacje m.in. legendami o dzielnym i ofiarnym Parsifalu oraz roztropności wzmiankowanego Merlina nie wygasają. Z tej okoliczności nie omieszkał skorzystać wspomniany duet twórców, czego efektem jest pięcioczęściowa seria (w polskiej edycji zebrana w jednym, obszernym tomie) „Excalibur. Kroniki”.

Tytuł nie pozostawia zresztą pola do ewentualnych wątpliwości. Wszak dosycony prastarą mocą mistyczną miecz to „niezbędnik” tego zbioru mitów i podań, na równi ze Świętym Graalem ogniskujący ich fabularną oś. Nie inaczej sprawy mają się także w tej interpretacji, choć uczciwie przyznać trzeba, że wzmiankowany Jean Luc-Istin nie poprzestał jedynie na odtworzeniu we współczesnej oprawie plastycznej dobrze znanych (m.in. z filmowego „Excalibura”) wątków i motywów. Zdecydował się bowiem na wizję bliższą tej zawartej w „Mgłach Avalonu” Marion Zimmer Bradley.

Stąd także w wersji rzeczonego Brytanię doby arturiańskiego przełomu ujęto w poczuciu solidaryzowania się z mieszkankami mitycznego Avalonu, których Merlin jest jedynie emisariuszem. Za jego bowiem pośrednictwem oddziałują one na polityczną mozaikę post-rzymskiej Brytanii, zarządzanej przez lokalnych królów i watażków. Podobnie jak skądinąd znane Siostry Bene Gesserit, również one dokładają starań, by co bardziej wpływowi spośród ich grona poślubiali narajone im niewiasty rodem właśnie z Avalonu. Tym sposobem udaje im się podtrzymać swoje dotychczasowe wpływy na bieg spraw w wyspiarskiej krainie. Jednak przed wyznawczyniami prastarych, mrocznych sił nowe, i jak się rychło okazuje, niebagatelne wyzwanie. Wśród mieszkańców Brytanii coraz więcej zwolenników zyskuje chrześcijaństwo, religia konsekwentnie monoteistyczna, kontestująca zastane kulty. Jej głównym promotorem jest mowny i przenikliwy mnich Patrycjusz. I to właśnie on w swoim misyjnym entuzjazmie, rzuca wyzwanie kultystkom krwiożerczych bóstw.

Jako że mamy do czynienia z realizacją powstałą względnie niedawno (tj. w latach 2012-2018), toteż rzecz fabularnie sformatowano według narzucanych obecnie na kulturę popularną trendów. Nieprzypadkowo zatem to właśnie Patrycjusz, jako przedstawiciel kleru katolickiego (bardzo często określany mało wyszukanym terminem „klechy”), robi tutaj za tzw. wujka samo zło. Stąd rozwój tej opowieści podporządkowany jest „tkanej” przezeń intrydze, zmierzającej do zgładzenia sfeminizowanej społeczności Avalonu. Znane z legend arturiańskich poczynania Merlina czy Uthera z rodu Pendragonów to nade wszystko reakcja na zapędy ekspansywnego i bezwzględnego chrześcijaństwa. Mamy tu zatem zabieg spotykany współcześnie w wielu różnego typu utworach, wymierzonych właśnie w chrześcijaństwo. Dość wspomnieć koncept zastosowany przez Yvesa Sente’a na etapie rozpisywania przezeń fabuł do „Thorgala”, według którego głównym zagrożeniem dla spokojnych i przyjaźnie usposobionych Wikingów (sic!) miał być wyznawca Boga Yavhusa, cesarz Magnus. Nie trzeba było przesadnej przenikliwości, by we wspomnianym „Jedynym Bogu” dostrzec Boga chrześcijan, co sytuowało zamysł Sente’a w kategorii mało wyszukanego paszkwilu. Nie inaczej sprawy mają się także w kontekście niniejszej produkcji, której scenarzysta najwyraźniej również postawił sobie za cel odnalezienie się w roli „apologety” plugawych kultów oraz złaknionych władzy turbo-femin. Wprost przyznać trzeba, że na tle wspominanych tendencji we współczesnej popkulturze nie wykazał się nadmierną oryginalnością, ani też twórczą odwagą. Szkoda, bo znać po sposobie prowadzenia przezeń tej rozpisanej na liczną obsadę sagi autentyczny talent opowiadacza. Istin panuje nad materią narracji, a portrety charakterologiczne uczestników intrygi na ogół są przekonujące. Znać także dobrze ujętą epickość oraz swobodę w nakreślaniu sytuacji konfliktogennych, napędzających rozwój tej opowieści. Zabrakło jednak niestety wyjścia poza współcześnie narzucaną, antychrześcijańską sztampę. A jak każda sztampa, także i ta jest boleśnie przewidywalna i tym samym niwelująca istotną część waloru rozrywkowego tej produkcji.

Jedno trzeba na pewno tej realizacji przyznać: jej warstwa plastyczna jest wręcz fenomenalna. Znać to już tylko po wysmakowanej kompozycji zdobiącej okładkę tegoż zbioru. Nie inaczej sprawy mają się także już na drugiej jego planszy, ukazującej dzierżącą tytułowy miecz Panią Jeziora. Tego typu małych (a może wcale nie tak małych) arcydzieł komiksowej ilustracji jest tu znacznie więcej i bez cienia wątpliwości Alain Brion sprawdził się w podjętej przezeń roli wręcz wyśmienicie. „Sportretowana” przezeń post-rzymska Brytania to „twór” spójny i pod względem kultury materialnej kompletny. Odrobina skłonności ku grotesce i quasi-karykaturalnym przerysowaniom nie zaburza przyjętej dla tej realizacji stylistyki realistycznej. Rzeczony twórca bez problemu poradził sobie z każdym możliwym typem scen: od kameralnych dialogów, po panoramiczne ujęcia zbrojnych zmagań. Dotyczy to również pełnego spektrum ujętych w zbiorze lokalizacji: od leśnych ostępów, poprzez kultowe kromlechy, aż po emanujące chłodem komnaty kamiennych fortec. Bezbłędnie rozrysowano także stany emocjonalne licznie przewijających się tu postaci, a także ich łatwo rozpoznawalną i charakterystyczną powierzchowność. Stąd już tylko z racji bardzo udanej wizualnej strony tego przedsięwzięcia (choć nie tylko) będzie się doń co jakiś czas powracać.

Jak zawsze w przypadku publikacji wydawnictwa Lost in Time jakość poligraficzna tego obszernego tomiszcza wprost zachwyca. Owszem, również inni, aktywni na polskim rynku wydawcy, dokładają starań, by oferowane przez nich tytuły także pod tym względem wręcz błyszczały. Trzeba jednak przyznać, że w tej kategorii (choć nie tylko) propozycje tego wydawnictwa to ścisła ekstraklasa i stąd tak jak chwilę temu wspomniano, tak też sprawy mają się również w przypadku niniejszego zbioru.  

Podsumowując, wizualnie wysmakowane, tętniące epickością widowisko, nieco popsute przez antychrześcijańskie obsesje, którym szanowny pan scenarzysta najwyraźniej nie zdołał się oprzeć. Niemniej i tak zdecydowanie warto ów zbiór rozpoznać, a dla fanów tradycji arturiańskich jest to rzecz nie do przegapienia.

 

Tytuł: „Excalibur: Kroniki”

  • Tytuł oryginału: „Excalibur: Chroniques”
  • Scenariusz: Jean-Luc Istin
  • Rysunki: Alain Brion
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Jakub Syty
  • Wydawca wersji oryginalnej: Soleil Productions
  • Wydawca wersji polskiej: Lost in Time
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 16 października 2019 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 23 maja 2024 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format:  240 x 320 mm
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 284
  • Cena: 165 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego zamieszczono pierwotnie w ramach serii „Excalibur-Chroniques” t. 1-5: „Chant 1: Pendragon” (4 lipca 2012), „Chant 2: Cernunnos” (21 sierpnia 2013), „Chant 3: Luchar” (18 czerwca 2014), „Chant 4: Patricius” (30 września 2015) i „Chant 5: Morgane” (23 maja 2018).  

 

Dziękujemy wydawnictwu Lost In Time za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus