„Smerfy” tom 6: „Kosmosmerf” - recenzja
Dodane: 29-08-2022 21:59 ()
Kiedy w lipcu 1969 r. Neil Armstrong i Buzz Aldrin jako pierwsi ludzie (nie licząc rzecz jasna mistrza Twardowskiego) stąpali po Księżycu, entuzjazm na tle osiągnięć amerykańskiego programu kosmicznego sięgał zenitu. Trudno zatem przejawiać zaskoczenie, że ta okoliczność znalazła swój rezonans w ówczesnej kulturze popularnej. Do tego z przysłowiowym przytupem i na zdecydowanie rozległą skalę. Nieprzypadkowo zatem owo zjawisko nie ominęło także serii przybliżającej perypetie smerfnej społeczności.
Nie od dziś bowiem wiadomo (a przynajmniej czytelnikom tej zasłużenie cenionej inicjatywy), że Wioska Smerfów to nie tylko siedziba wspomnianego kolektywu, ale też matecznik nierzadko uskrzydlających idei oraz marzeń godnych najbardziej śmiałych modernizatorów. Dość zresztą wspomnieć quasi-naukowe przedsięwzięcia podejmowane już tylko przez Papę Smerfa, w czym nierzadko wtórowali mu tacy jego podopieczni jak Farmer, Pracuś, a niekiedy nawet Kucharz. Jak się okazuje na tym nie koniec, bo w gronie niebieskich skrzatów dał o sobie znać kolejny admirator pionierskich wyzwań. Do tego w stopniu nieustępującym bohaterom „księżycowych” powieści Juliusza Verne’a, Herberta George’a Wellsa i Jerzego Żuławskiego. Mowa tu o z pozoru przeciętnym mieszkańcu wspomnianej wioseczki, który całymi godzinami zwykł się wpatrywać w nocny nieboskłon. To właśnie jemu zamarzyło się „wysmerfowanie” ku odległym światom, by tym samym przyćmić dokonania żeglarzy i pieszych pielgrzymów, którzy na ten akurat pomysł nie wpadli. Pech w tym, że nawet wzmiankowany przywódca spracowanej społeczności oferuje mu rady z gatunku trudno akceptowalnych. Jak jednak przystało na nieokiełznanych wizjonerów Kosmosmerf (bo takiego imienia doczekuje się ów zapamiętały prekursor podboju kosmosu) ani myśli się tą okolicznością zniechęcać. Toteż w pośpiesznie wzniesionej „hali montażowej” podejmuje się on skonstruowania pojazdu, za sprawą którego mniema spełnić swoje zamierzenie. Ujmując rzecz kolokwialnie, efekt jest dyskusyjny, aczkolwiek w pewnym sensie wysiłki Kosmosmerfa zostają zwieńczone powodzeniem.
Nie mniejszą weną konstruktorską wykazał się drugi z bohaterów niniejszego tomiku. O tyle to nie zaskakuje, że wśród swoich smerfnych pobratymców jest on do tego typu przedsięwzięć szczególnie predestynowany. Chodzi tu oczywiście o wspominanego już Pracusia, który nie raz już i nie trzy uposażył społeczność Wioski Smerfów w szereg technicznych udogodnień. Przy tej okazji problematyczną okazała się dlań deszczowa aura i to właśnie w jej kontekście podjął się on kolejnej inicjatywy na polu wynalazczości. I – co więcej – w roli smerfozmieniacza pogody okazał się niezgorszym fachurą niż przy okazji jego wcześniejszych innowacyjnych triumfów. Jak jednak zapewne łatwo się domyślić, ingerowanie w naturę klimatu ma swoje bardzo konkretne (by nie rzec, że wręcz dotkliwe) konsekwencje…
Nie certoląc się zbytnio, wprost wypada przyznać, że obie zamieszczone w niniejszym tomie historyjki prezentują się równie udanie co najbardziej cenione dokonania Peyo oraz wspierającego tego autora Yvana Delporte (a przy okazji także Gosa). Nieprzypadkowo, bo wśród wielbicieli przygód Smerfów ów album zwykł być uznawany jako jakościowo jeden z najlepszych w całej serii. Zawarto w nim bowiem esencję tego, co zwykło się w niej przede wszystkim cenić, a zatem mieszankę pogodnego humoru z umiejętnie dozowaną grozą; w tym zwłaszcza na tle nie zawsze przemyślanych aktywności ze strony Smerfów, a który to motyw z niemałym powodzeniem stosowali także kontynuatorzy dzieła wzmiankowanych chwilę temu twórców (zob. „Smerfy i maszyna snów”). Znać to nade wszystko w drugiej opowieści (czyli w „Smerfozmieniaczu pogody”); w pierwszej natomiast położono nacisk na swoisty solidaryzm społeczny rezolutnej społeczności, również stanowiący jeden z „niezbędników” tej inicjatywy twórczej. Dodajmy do tego, jak zawsze klarowne i optymistycznie nastrajające rysunki, a otrzymamy pełen uroku produkt finalny cieszący oko nie tylko dziecięcego odbiorcy, ale też wszystkich tych, w których pomimo postępującej „peselozy”, nieco jeszcze wczesnomłodzieńczej wrażliwości pozostało. Krótko pisząc: na wyprawę wraz z Kosmosmerfem zdecydowanie warto się wybrać.
Tytuł: Smerfy tom 6: Kosmosmerf
- Tytuł oryginału: „Le Cosmoschtroumpf”
- Scenariusz: Peyo, Yvan Delporte i Gos
- Rysunki: Peyo
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Maria Mosiewicz
- Wydawca wersji oryginalnej: Dupuis
- Wydawca wersji polskiej: Story House Egmont
- Data publikacji wersji oryginalnej: styczeń 1970 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 13 lipca 2022 r.
- Oprawa: miękka
- Format: 215 x 285 mm
- Druk: kolor
- Papier: offset
- Liczba stron: 64
- Cena: 24,99 zł
Zawartość niniejszego albumu opublikowano pierwotnie w tygodniku „Le Journal de Spirou”.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji
Galeria
comments powered by Disqus