„Spider-Man: Niebieski” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 08-05-2022 12:28 ()


Zabawne jak czas wypacza przeszłość, zniekształcając nasze wspomnienia. Z jaką chęcią pielęgnujemy dobre chwile, a jeszcze chętniej utrzymujemy przy życiu bolesne momenty. To właśnie ból w dużym stopniu nas hartuje. Wpływa na decyzje, które podejmujemy i podświadomie pozwala nam na pewien rodzaj samobiczowania. Oczyszczenia. Często będący jedyną nitką łączącą tragicznie rozdzielonych kochanków. On jeszcze żyje, kocha i kochać będzie zawsze. Ona już odeszła. Jest po drugiej stronie, a jednak w jego snach ciągle bezwładnie spada, utrzymując w nadziei swojego kochanka, że wszystko skończy się dobrze. W głowach kołacze się myśl: „i żyli długo i szczęśliwe”, ale brutalny w swojej ciszy, jeden jedyny dźwięk kończy na dobre to, co się nigdy na poważnie nie zaczęło. „SWIK!” i po wszystkim. A może wręcz przeciwnie. Może to właśnie ten dźwięk porażki stał się dzwonem weselnym Petera Benjamina Parkera i Gwendolyne Maxine Stacy…

Do pamiętnych wydarzeń przedstawionych w 121. zeszycie „The Amazing Spider-Man” wracają Jeph Loeb i Tim Sale w swoim najlepszym wspólnie stworzonym dziele, lecz „Spider-Man: Niebieski” nie ukazuje ponownie, w dosłownym znaczeniu, chwili śmierci Gwen Stacy. Panowie przenoszą czytelnika do czasów, kiedy Peter po raz pierwszy spotkał piękną blondynkę, a ich miłość zaczęła powoli kiełkować. Nowe światło na ten związek i wydarzenia wokół pada dzięki genialnemu w swojej prostocie zabiegowi. W pewien zimowy wieczór Peter włącza magnetofon i zaczyna nagrywać… „Jest dzień świętego Walentego, ale ja nie chcę być niczyją walentynką. Może to dziwne, ale chcę tylko porozmawiać z Tobą”.

Szczera konwersacja, pełna miłości, bólu, radości i rozżalenia trwa przez sześć zeszytów. Każdy z nich to jedna zarejestrowana taśma. Spowiedź Petera jest próbą rozliczenia się z przeszłością. I choć dramatyczny finał nie został ukazany, to Loeb nie bez przyczyny zaczyna komiks od starcia Spider-Mana z Green Goblinem, odpowiedzialnym lub tylko współodpowiedzialnym (zależy, kto patrzy) za śmierć Gwen. Ta klamra doskonale ukazuje tragizm postaci ugryzionej przez radioaktywnego pająka, tragizm, którego chyba nie do końca dostrzega sam główny bohater. Losy obrońcy Nowego Jorku od zawsze były pełne komplikacji, nawet jeżeli ograniczymy je tylko do zawodów miłosnych, poczynając od relacji z Betty Brant. I mimo że Peter wyrzuca sobie zdarzenia z przeszłości, w końcu miał na „widelcu” Normana Osborna, mógł zmienić przyszłość, to wydaje się, iż niezależnie od tego, czy przekroczyłby granicę, której postanowił nie przekraczać, kiedy poprzysiągł wykorzystać swoją moc w odpowiedzialny sposób, to Gwen spotkałby podobny koniec. Zamiast Goblina inny szaleniec uprowadziłby córkę zmarłego kapitana Stacy. Nie rozdzielając życia między zwykłym chłopakiem pragnącym miłości a herosem nieobojętnym na zło istniejące wokół niego, nie umiejąc tego skutecznie zrobić, Peter, a także wszyscy wokół niego (świadomie bądź nie) wybrali drogę, na której „najpierw musi spotkać cię coś bardzo złego, by zdarzyło się coś dobrego”.

Loeb pisze „Niebieskiego” w melancholijnym tonie. Inaczej nie mógł postąpić. To jedna wielka tęsknota za tym, co było, co ukształtowało osieroconego ucznia Midtown High School i za tym, co się nigdy nie wydarzyło, a według wielu powinno. Jednak takie rzeczy – happy endy –  dzieją się tylko w komiksach... Życie pisze inne scenariusze. Gerry Conway, scenarzysta „Nocy, podczas której zginęła Gwen Stacy” mówił o niej: „Była zupełnie zbędna, ładna buzia i nic więcej. Nie wnosiła do komiksu niczego wartościowego. Nie mogłem pojąć, w jaki sposób Peter Parker skończył u boku laseczki tak bezbarwnej. Peter Parker mógł się związać tylko z osobą z problemami, a ona nie miała absolutnie żadnych. Gwen Stacy była idealna. Tworząc ją, Stan dał upust swoim fantazjom… Zadziwiające, że stworzył też Mary Jane Watson, prawdopodobnie najbardziej interesującą postać kobiecą w historii komiksu, i kompletnie ją zaniedbał. Zamiast uczynić ją dziewczyną Petera Parkera, zrobił z niej dziewczynę jego najlepszego przyjaciela. Nie mogłem się z tym pogodzić, wydawało mi się to głupie, niewłaściwe. Uśmiercenie Gwen było więc logicznym, o ile nie nieuniknionym wyjściem” („Niezwykła historia Marvel Comics”, Sean Howe, 2013). Conway dopiął swego. „Zabił”  pannę Stacy, a niemal dwie dekady później pokazał siłę Mary Jane w genialnym „Parallel Lives”.

Na starcie dwóch żywiołów –  statecznej, opiekuńczej blondwłosej strażniczki domostwa z rudą kocicą będącą wulkanem seksu i zabawy – poświecono sporą część miejsca w tej opowieści. W ogóle najważniejsza jest tu sfera prywatna. Superbohaterskość schodzi na dalszy plan. Jest atrakcyjnym tłem dla nowojorskiej teen dramy. Liczą się relacje i emocje występujące między paczką lepszych bądź gorszych przyjaciół. Ich wybory i problemy. Cienie przeszłości i demony teraźniejszości. Loeb starannie nakreślił dynamikę zmieniających się stosunków, jakie tu następują. I każde z nich, poczynając od Petera, poprzez Gwen i Mary Jane, a kończąc na Harrym Osbornie i Flashu Thompsonie odgrywa ważną rolę. Skąpani w niebieskości, a jednak silnie wyrażający amerykańskiego (jeszcze pozytywnego) ducha lat 60. XX wieku.

Ducha rewelacyjnie uchwyconego przez Tima Sale’a i kolorystę Steve’a Buccellato. Obaj tworzą wyśmienity wizualny duet, oddając w swoich rysunkach ulotność pamięci, ale także utrzymując nostalgiczny, romantyczny ton opowieści, z którym interesująco współgrają delikatnie karykaturalne sylwetki poszczególnych bohaterów, typowe dla stylu rysownika. Sale znakomicie operuje przestrzenią miejską i zamkniętymi pomieszczeniami, umiejętnie dozując ilość detali do uchwycenia charakteru bohaterów (różnica między ciepłym mieszkaniem Cioci May a chłodnym Harry’ego Osborna), co sprawia wrażenie spektaklu teatralnego, lecz również jeszcze mocniej podkreśla wagę wspomnień, zbudowanych często z pojedynczych szczegółów.

Kim była Gwen Stacy i czy to wszystko mogło się udać? Miłością Petera Parkera, którą ten przysiągł – trzymając w ramionach umierającego kapitana Stacy – kochać i dbać o nią do końca życia. Loeb i Sale postanowili wystawić jej pomnik, na jaki w ich mniemaniu zasłużyła, będący równocześnie monumentem dla twórczości Stana Lee, Steve’a Ditko i Johna Romity Seniora. Opowiedzieli historię znaną i nową jednocześnie. Za pomocą wielu fantastycznych kadrów nadali temu związkowi głębi, beztroski i dojrzałości, a mimo wszystko nikt z nas do tej pory nie wie, jaka naprawdę była Gwen Stacy. Bo „Niebieski” to po prostu rzecz o Peterze Parkerze, dobrym chłopaku z sąsiedztwa, który po latach spogląda na minione wydarzenia raz jeszcze. Z perspektywy doświadczonego, lecz ciągle naiwnego i nadal kochającego mężczyzny. Piękna to opowieść o niesłabnącym uczuciu do drugiej osoby. I choć zdaję sobie sprawę, że komiks ten jest jedną wielką męską fantazją o kobiecym pięknie i inteligencji, to i tak wzrusza mnie za każdym razem, kiedy się z nim mierzę, do czego bezsprzecznie przyczynia się najlepiej rozpisane zakończenie w tym medium.

Koniec nagrania.

 
Tytuł: Spider-Man: Niebieski
  • Scenariusz: Jeph Loeb
  • Rysunki: Tim Sale
  • Tłumaczenie: Marek Starosta
  • Wydawnictwo: Mucha Comics
  • Data publikacji: 08.04.2022 r.
  • Liczba stron: 176
  • Format: 17 x 26 cm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • ISBN 978-83-66589-74-2
  • Wydanie drugie
  • Cena okładkowa: 79 zł

  Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 


comments powered by Disqus