„Nie czas umierać” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Redakcja

Dodane: 25-10-2021 07:36 ()


Pożegnania bywają trudne, a czasem są nieprzyjemne. Zwłaszcza gdy pomysł na zamknięcie wątków zapoczątkowanych we wcześniejszych filmach rozchodzi się w szwach, a wszystkie oczy skierowane są na nieśmiertelnego bohatera, który niezmordowanie powraca od blisko sześćdziesięciu lat.

Daniel Craig zarzekał się po premierze Spectre, że w kolejnym filmie o agencie jej królewskiej mości już nie wystąpi. I szkoda, że słów wypowiedzianych na szybko i pod wpływem emocji – jak sam twierdzi – nie dotrzymał. W ten oto sposób stał się aktorem z najdłuższym stażem serii (piętnaście lat), ale jego finałowy występ nie należy do najbardziej udanych.

Nie wiedzieć czemu twórcy na czele z klanem Broccolich postanowili brnąć dalej rodzinne wątki z 007, starając się jak najbardziej swojego bohatera uczłowieczyć, zrobić z niego postać z krwi i kości, a nie tylko zabójcę zaciągającego do łóżka kolejne panny. Wprawdzie każda droga dobra, ale trzeba mieć na nią konkretny pomysł. W Nie czas umierać widać, że fabuła powstawała „na żywca”, a niechętnie wykorzystywane nożyce montażysty spowodowały, że Craig ma na koncie zarówno najdłuższego Bonda (omawiany film), jak i najkrótszego (Quantum of Solace). Nie jest to jednak powód do radości, bo oba filmy są podobnej jakości i nie dorastają do pięt najlepszym osiągnięciom ostatniego piętnastolecia z 007 w tle, czyli Casino Royale i Skyfall. Wlodarze cyklu popełnili błąd, brnąc dalej w rodzinne zależności już w poprzedniej odsłonie. Trzeba było pożegnać Sama Mendesa i pozbyć się licznych nawiązań do poprzednich odsłon. A tak pozostaje nam rozdrapywanie ran (ach ta Vesper!), kolejna już emerytura Bonda i dość osobista dla bohatera historia, która w ferworze walki, wybuchów i zdradzieckich aliansów traci nie tylko swój urok, ale i moc.

Powodzenie kolejnych Bondów zależy głównie od przeciwników starających się uprzykrzyć życie brytyjskiemu agentowi. I tak grany przez Ramiego Maleka Safin jest postacią wykreowaną bez polotu, przerażającą (gdy ma maskę), a jednocześnie komiczną, sprawiającą wrażenie dużego dziecka, któremu właśnie ktoś zabrał zabawkę. Pomijając już niekonsekwencję w wieku postaci pokazywanej w retrospekcjach i w teraźniejszości, można rzec, że zło w tym filmie jest bardzo wyblakłe, a zgubę na głowę wszystkich nie sprowadził szaleniec majaczący o nowym ładzie, a nadopiekuńczy M, sięgający po środki, którym stanowczo się sprzeciwiał w poprzedniej odsłonie. Taka drobna niekonsekwencja twórców. W tym całym galimatiasie nawet Bond gubi się, nie wiedząc komu ufać, a komu zawierzyć. Nie mówiąc już o na siłę wpakowanych do fabuły starych znajomych (znajome twarz muszą być odfajkowane), nowych służbistkach i rodzinnym dramacie. Prawdziwy mężczyzna musi płakać. Zgadza się, to Bond na miarę XXI wieku, ustatkowany, z kobietą swojego życia u boku. Wprawdzie po przejściach, ale stroniący od przelotnych romansów, zgorzkniały i obrażony na cały świat. A wszystko to w blisko trzygodzinnym seansie, który ciągnie się niemiłosiernie.  

Craigowi trudni cokolwiek zarzuć, bo po raz kolejny udowodnił, że do roli wpasował się jak ulał, mimo początkowych sprzeciwów fanów i mediów. Z fantazją, a przede wszystkim bez kompleksów na planie dzielnie towarzyszyła mu Ana de Armas w roli zjawiskowej Palomy, i to z pewnością wielkie zaskoczenie na plus tejże produkcji. Można tylko żałować, że aktorka nie dostała znacznie większej roli. Druga z kobiet pojawiająca się u boku Bonda, czyli agentka portretowana przez Lashanę Lynch, nie ma odpowiedniej siły przebicia i jedyne, na co ją stać to zgryźliwe docinki kierowane do niegdysiejszego asa brytyjskich tajnych służb. Z kolei Malek wprawdzie w pierwszym wrażeniu prezentuje się złowieszczo, jednak gdy przychodzi do ujawnienia jego zabójczego planu, to cieszy się niczym jeden z tych złoczyńców w kreskówkowym wydaniu. Jest zaprzeczeniem przeciwników kreowanych poprzednio przez Madsa Mikkelsena czy Javiera Bardema. Zmarnowany potencjał tudzież aktor nie odnalazł się w roli antagonisty, którego motywy nie do końca są jasne.

Dwudziestym piątym filmem z bondowskiego cyklu Craig żegna się z kreacją 007 niezbyt udanym obrazem. Rzadko zdarza się, aby w tym cyklu, a przy okazji w tak długim filmie, nie było jednej sceny akcji zapadającej mocno w pamięć. Miało być pożegnanie z pompą, a pozostał nie tyle niedosyt, ile rozczarowanie. Według zapewnień producentów i zapisu na końcu filmu wynika, że James Bond jeszcze powróci. Kiedyś. Jednak w jakiej formule i z kim w głównej roli (męskiej czy żeńskiej) na razie nie wiadomo. A może to dobry moment na całkowite pogrzebanie tej marki i stworzenie całkiem nowej serii?

Ocena: 5/10

Tytuł: Nie czas umierać

Reżyseria: Cary Joji Fukunaga

Scenariusz: Neal Purvis, Robert Wade, Cary Joji Fukunaga, Phoebe Waller-Bridge

Obsada:

  • Daniel Craig
  • Rami Malek
  • Ana de Armas
  • Lashana Lynch
  • Christoph Waltz
  • Léa Seydoux
  • Ralph Fiennes      
  • Naomie Harris  
  • Ben Whishaw
  • Rory Kinnear
  • Jeffrey Wright
  • Billy Magnussen

Muzyka: Hans Zimmer

Zdjęcia: Linus Sandgren

Montaż: Tom Cross, Elliot Graham

Scenografia: Véronique Melery

Kostiumy: Suttirat Anne Larlarb

Czas trwania: 163 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

   


comments powered by Disqus